Kto kogo

Archiwum / Marta Szewczuk / 05.02.2012

Jest taki okres w życiu każdego młodego człowieka, że niepodważalnym stwierdzeniem jest dla niego: „Szkoła jest głupia”. Dla nas, studenckiej braci, często też szkoła jest głupia, tylko nam już nie za bardzo wypada o tym mówić. Tym bardziej, że nie ma komu słuchać.

Studiuję na Uniwersytecie Warszawskim. To druga uczelnia, na której studiuję – studia licencjackie skończyłam na Akademii Pedagogiki Specjalnej i przez 3 lata miałam nieustanne wrażenie, że ktoś sobie ze mnie kpi, że ta uczelnia to jeden wielki cyrk, a mało śmieszni doktorowie-cyrkowcy dzień w dzień urządzają sobie drwiny z nas – studentów pragnących zdobywać wiedzę na najwyższym poziomie.

Kiedy zaczęłam studia na UW, przy pierwszych odwołanych zajęciach znów się naburmuszyłam i zacietrzewiłam, podczas niesamowicie nudnych ćwiczeń zmarszczyłam czoło i byłam zła, a po paru tygodniach zaczęłam się zastanawiać kto tu kogo właściwie robi w balona i czy pierwsze było jajko, czy jednak kura…

Sytuacja I

Skutek:

Pytania na zaliczeniach bywają banalne. Pamiętam, jak w liceum pan od historii stawiał piątki za odpowiedzi na pytania typu: „W jakim mieście odbył się Zjazd Gnieźnieński?”. Zwróciłam mu wtedy uwagę, że chyba sobie żarty stroi, i klasa była na mnie śmiertelnie obrażona. Teraz siadam w uniwersyteckiej ławce, w głowie hulają różne pojęcia związane z zaliczanym przedmiotem, a dostaję kartkę z tak banalnymi pytaniami, że większość sali wzdycha żałując wieczoru straconego na naukę. „Halo, nie jesteśmy w przedszkolu” – myślę sobie, zaznaczam odpowiedzi i po niecałych siedmiu minutach wychodzę. Tak nas oszukują trochę.

Przyczyna:

Skoro opracowanych zostało tysiące sposobów na ściąganie – od podpowiedzi w kanapkach, przez zapiski na korektorze, po podpowiedzi ze słuchawek – to dlaczego wykładowca wciąż ma stwarzać pozory? Skoro duża wiedza musi popłynąć ze ściąg, to już lepiej, żeby mała popłynęła z głowy. Tak ich oszukujemy trochę.

Więc kto tu kogo?

Sytuacja II

Skutek:

Wykładowcy odwołują zajęcia. Zdarza się, ale ilekroć by się nie zdarzyło, to jednak jest za każdym razem frustrujące, gdy muszę czekać ponad 1,5 godziny na kolejny wykład. Albo gdy specjalnie czekam 3 godziny na ćwiczenia, które się nie odbywają, ale informacja do nikogo nie dotarła. Albo kiedy idealnie zaplanowałam dzień, a przez jedne odwołane zajęcia wszystko się sypie. To niepoważne. I smutno się robi.

Przyczyna:

Jak ktoś na wykładzie zgłodnieje – wychodzi. Jak musi zadzwonić – wychodzi. Jak chce do toalety – wychodzi. Jak woli się z kimś zobaczyć – wychodzi. Albo w ogóle można nie przyjść. Zakupy, kino, Charlotte ze znajomymi – są ważniejsze rzeczy niż wykłady. Zresztą, nie musi być powodu. Może się po prostu nie chcieć, i tyle. To niepoważne. I smutno się robi.

Więc kto tu kogo?

Sytuacja III

Skutek:

Pan Doktor lub Pani Doktor nierzadko prowadzą tak potwornie nudne zajęcia, że nawet jeśli pośpisz do 11:00, to o 13:00 na ich zajęciach cię złoży. Jedna pani prowadząca wykład na moim kierunku powiedziała: „Ja muszę mówić szybko, bo jak mówię wolno, to zaczynam się nudzić tym, co mówię”. Na ćwiczeniach (nie powiem z czego, bo od samej nazwy człowiek robi się senny) pan z tytułem doktora wyświetla slajdy, po czym czyta, co jest na nich napisane. Zero inwencji, zero zaangażowania.

Przyczyna:

Na zajęciach raczej się nie zgłaszamy, bo: a) kto by się odważył, b) nie mamy pojęcia, o czym jest mowa, c) akurat gramy w kulki na telefonie i nie mamy podzielności uwagi. Jak trzeba zrobić jakiś referat i pan/pani doktor rozgląda się po sali, to spuszczamy głowy mając nadzieję, że nie wygramy tego cholernego losowania. Nigdy nie dopytujemy, jeśli czegoś nie rozumiemy, bo: a) kto by się odważył…, b) who cares? Zero inwencji, zero zaangażowania.

Więc kto tu kogo?


Oczywiście, że uogólniłam, brzydko generalizowałam. Może się nie znam, może to wszystko nie tak działa. Ale ja też jestem studentką i czasem siedząc na wykładach i – ha! – czytając gazetę zastanawiam się: kto tu sobie bardziej z kogo jaja robi? Oni z nas, czy może my z nich?

A puenta jest taka:

Ryba psuje się od głowy, a uczelnia od studenta.

Bo jak się mały Jaś nauczy, tak duży Jan będzie wykładał.