Ku szczęściu!

Archiwum / 18.09.2007

Wybrany obrazCiężki wysiłek poprzedzony ciężkimi treningami. Ciężkie decyzje poprzedzone ciężkimi analizami. Ciężkie sakwy poprzedzone ciężkimi zakupami. Ciężki rower poprzedzony ciężkimi przeprawami. W ogóle, ciężkie to życie!

 

 

Wyprawa Wędrownicza 2007 ruszyła również na rowerach. Ruszyła, mając przed sobą ok. 1500km morderczego wysiłku. Poniżej relacja członka sztabu Trasy Rowerowej Wyprawy – pwd. Sławomira „Kapsla” Borowego. On pokonał trasę. I jeszcze miał siły na dowcipne komentarze – przeczytajcie! (pisownia oryginalna)

 

 

 

 

Niedziela, 8 lipca 2007
Janów -> Będzin, czyli powrót do domu :).
Dane wyjazdu: 63.30 km 5.00 km teren, 03:04 h 20.64 km/h

To ostatni trening. Teraz tylko się spakować i ruszam w wielki świat :)
Może uda się uzupełniać logi na trasie?… zobaczymy.

 

 

Wybrany obraz 

 

 

 

 Wybrany obraz  Wybrany obraz

 

Środa, 11 lipca 2007
[Kostrzyn -> Postdam]

Dane wyjazdu: 140.96 km 5.00 km teren, 08:13 h 17.16 km/h

Start. Burmistrz Kostrzyna żegna 24 śmiałków. Zjawiają się też jakieś media – radio, telewizja, chyba też gazety. Nastroje pozytywne, choć widać lekkie podenerwowanie. Prawie 2 lata przygotowań, a przed wyjazdem wielu rzeczy nie udało się dograć. Trudno, będziemy się martwić potem.

Granicę przekraczamy o 9.30. Wzbudzamy zainteresowanie straży granicznej, aczkolwiek przeszukań nie było :P (prezydent ponoć interweniował wcześniej w sprawie naszych immunitetów).

 

Tabliczki z trasą R1 – naszą ścieżką aż do Calais. napotykamy już na granicy. I zaraz potem je gubimy. Grupa, co było do przewidzenia, rwie się na mniejsze. Ja nieco niedostosowany do różnego tempa grup, po pierwszych kilometrach postanawiam jechać samotnie.

 

Po południu pogoda mocno się psuje. Przedni wiatr się wzmaga, potem zaczyna mocno padać. A jeszcze nawet nie zdobyliśmy Berlina. Rwę dalej samotnie. Berlin okazuje się labiryntem, zbyt trudnym dla mojego GPSa ;]. Tracę ponad 2 godziny błądząc w mieście w deszczu. Robi się ciężko, ledwie dobijam do bazy.

Nocleg w Postdamie, a właściwie na jego końcu. Docieram około 22. Na mecie jest tylko jeden z dwóch samochodów wsparcia. Czekamy. Kładę się spać około północy, ostatnia grupa grupa dociera około 3 rano. Nastroje nietęgie. Boję się, że będą chcieli zrezygnować… ale nie :)

 

Czwartek, 12 lipca 2007
[Postdam -> Raben]
Dane wyjazdu: 79.11 km 20.00 km teren, 04:41 h 16.89 km/h

Ranek ciężki, ale nastroje zaskakująco dobre. Po południu w końcu przestaje padać. Pierwszy dzień wyprawy mocno dał się we znaki, ale wszyscy zjawiamy się na mecie przed nocą.

 

Na kolację zupka chińska. Nie mam siły i finezji na gotowanie wymyślniejszych potraw… a może po prostu dotarło do mnie, że nie potrafię gotować? Coś trzeba będzie z tym zrobić :]

 

Tylko jeden z nas – Marcel, mówi nieźle po niemiecku. Umiejętność ta przydaje się niezmiernie, bo Niemcy, zwłaszcza ci starsi, z angielskim ni w ząb. Trochę dziwne.

Za to zdumiewa ich kultura i ekologiczny styl życia. Dużo doskonałych, asfaltowych ścieżek rowerowych. Na szosach praktycznie każdy mija mnie lewym pasem – to niesamowite.
Kolejny zaskakujący szczegół to śmieci – a raczej ich brak. Po prostu ich nie ma, bo nikt tu nie śmieci. Może by spróbować tak u nas? :>

 

Piątek, 13 lipca 2007
[Raben – Dosseau]

Dane wyjazdu: 69.66 km 15.00 km teren, 04:15 h 16.39 km/h

Rozkręcam się, jest coraz lepiej :) Robi się słonecznie, więc i nastroje lepsze. Mam za to jakiś problem z SPD – zaliczam 3 gleby w przeciągu kilku godzin – co prawda jestem ciamajdą rowerowym ;) ale nie aż takim. Przyglądam się pedałom, potem butom. Winowajcą okazał się obluzowany blok. Szkoda że tak późno doszedłem istoty problemu – trochę szwankuje kolano i łokieć.

W temacie R1, która wciąż pojawia się nagle by równie nagle zniknąć, uznaję że bez dokładnej mapy nie będę w stanie nią jechać. Trasa, którą wiedzie eurorute jest faktycznie bardzo ciekawa i stroni od ruchu samochodowego, ale po prostu niemożliwe jest utrzymać się na niej mając za przednika tabliczki z zielonym rowerkiem.

 

Wieczorem wcinam pierwszy prawdziwy obiad – makaron z wołowiną. Gotowiec oczywiście :P

Postanawiam zacząć nareszcie się dobrze odżywiać bo na chińskich rosołkach daleko nie zajadę.

 

Sobota, 14 lipca 2007
[Dessau -> Wolmirsleben]

Dane wyjazdu: 71.31 km 20.00 km teren, 03:38 h 19.63 km/h

Słońce, czuję się jak skwarek na patelni. Mam wrażenie, że opony przykleją mi się do asfaltu.

W niemieckich wioskach – w odróżnieniu od polskich – w zasadzie nie ma sklepów spożywczych. Za to z łatwością spotkać można salon samochodowy albo sklep z piłami łańcuchowymi.

Gorąca woda w bidonie smakuje ohydnie, stąd w akcie desperacji zatrzymuję się w maleńkiej przydomowej kafejce. Kafejka obrała obie chyba za cel inny gatunek klientów – szklanka coca-coli podana przez nieanglojęzyczną Niemkę kosztuje mnie… 2,50 euro! To była najdroższa cola w moim życiu. Do tego ciepła.

 

Niedziela, 15 lipca 2007
[Wolmirsleben -> Gernrode]
Dane wyjazdu: 78.93 km 0.00 km teren, 05:23 h 14.66 km/h

Wciąż gorąco. Nie miałem pojęcia że w niedzielę w Niemczech nie będę w stanie NIGDZIE kupić wody. Zabieram z sobą 2,5l, które kończą się około południa. Życie w mijanych wioskach praktycznie nie istnieje – ot przemykające czasem samochody, poza tym grobowa cisza.

 

Dopada mnie poważny kryzys. Leżę ponad godzinę pośrodku jakiejś wsi, choć GPS podaje że w lini prostej mam nie więcej niż 20km do bazy noclegowej. W końcu przełamuję się, zostawiam rower i wędruję z pustą butelką 1,5l po uliczkach dzwoniąc do zupełnie przypadkowych mieszkań. Chyba za 6 razem z okna po
wyżej drzwi wychyliła się w końcu starsza pani. Oczywiście angielskiego nic a nic, do tego nie wzbudzam w niej zbyt wielkiego zaufania. Ostatecznie po dość długich wyjaśnieniach gestykulujacych dała się namówić na napełnienie butelki kranówką.

 

Żłopię wodę niemal duszkiem i wsiadam na rower z nowymi siłami. W Gernrode nie mogę znaleźć bazy noclegowej – jest ich wg mapy miasta 5. Szczęśliwie trafiam niemal od razu na dobry kierunek – po drodze spotykam ekipę z Jaktorowa. Informują mnie, że przed nami 6km podjazd. Ich samochód wsparcia właśnie kursuje serpentynami między szczytem i podnóżem góry wożąc ludzi i sprzęt na bazę. Poją mnie swoją wodą, oczywiście ciepłą. Wpycham sakwy do samochodu, z pustą przyczepą wjeżdżam na szczyt. Na górze ekipa wita brawami :) Bardzo miły gest.

 

Jaktorów zaprasza mnie na obiad i chętnie z tego zaproszenia korzystam :D

 

Poniedziałek, 16 lipca 2007

 [Gernrode -> Glosar ]
Dane wyjazdu: 105.24 km 35.00 km teren, 07:42 h 13.67 km/h

Jak dotąd najgorszy mentalnie i natrudniejszy fizycznie dzień wyprawy. Wczorajszy 6-ciokilometrowy podjazd był tylko rozgrzewką dla trasy jaka czekała na nas dziś. Przed nami otworzyły się prawdziwe góry z przewyższeniami sięgającymi kilometra. Nikt nie mówił o górach podczas przygotowań…

 

Jadę przez park narodowy – miało być krócej, bo szosa omija cały park dookoła. Napotkani turyści dopingują mnie przyjaźnie podczas podjazdu. Tym razem mam dużo wody, ponad 4 litry. Schodzi szybko.

 

Po południu kończą mi się siły. Kolejne podjazdy nie mają końca, gubię drogę starając się szukać skrótów. Szczytem wszystkiego staje się moment, gdy w odległości 10km od bazy nie mogę się przedrzeć z leśnej ścieżki na szosę. Jakieś 50 metrów do drogi, a wokół pełno sosnowych ścinek. Totalna bezsilność… w końcu jednak przedzieram się po kolei z rowerem i przyczepą przy okazji solidnie obdzierając nogi. Podjazd, który ukazał się zaraz potem biorę niemal z marszu ;)

 

Pechowy dzień nie skończył się zbyt szybko. Docierając na nocleg dostaję SMS, że śpimy gdzieś indziej :[ Tracę kolejne dwie godziny i paręnaście złotych na roaming zanim ostatecznie trafiam na bazę.

 

Bilans dnia – obtarty tyłek, zdarte hamulce, obolałe mięśnie. Kolacja, spać, zapomnieć!

 

Wtorek, 17 lipca 2007
[Glosar -> Holzminden]

Dane wyjazdu: 103.32 km 10.00 km teren, 06:07 h 16.89 km/h

W nocy lekki deszczyk. Rano na niebie chmury – błogosławieństwo! Dziś drugi dzień w górach, ale już lżej. Opatrznie staram się nie skracać drogi i poruszam się głównie szosami, niekiedy natykając się też na R1.

 

Robię duże zakupy w plusie :) Kupa radochy, jest nutella, czekolady, płatki, mleko… mmm! Zajadam się tym wszystkim już pod sklepem. Dalsza trasa z racji lekkiego chłodu i chmur to w porównaniu z poprzednim dniem czysta przyjemność.

 

Jadę lekko ciesząc oczy wiejskimi domkami i malowniczymi widokami, jest po prostu pięknie. Daleko nam do tych standardów harmoni, piękna i czystości.

Baza nad rzeką, bardzo przyjemna okolica. Za to Jaktorów trochę się gubi i docierają dopiero około 2 w nocy. Spałem radośnie pod chmurką, ale wciągnęli mnie do namiotu. Nie protestowałem :P

 

Środa, 18 lipca 2007
Holzminden -> Detmold

Dane wyjazdu: 69.86 km 5.00 km teren, 04:41 h 14.92 km/h

Góry nieco łagodnieją, ponoć to już ostatni dzień podjazdów – dalej ma być względnie płasko. Po cichu marzę o Holandii, tam na pewno żadne góry mnie nie zaskoczą ;).

Na obiad burżujsko wybrałem się do baru na pizzę. Dania przygotowywała Turczynka z chustą na głowie i ni w ząb angielskiego… na migi próbuję pokazać co ma być na moim placku, tymczasem z tyłu słyszę swojsko brzmiące "Kur** stary, czekaj ja jej powiem". Tak, trafiłem na pierwszego Polaka za granicą. Trocheśmy pożartowali i poszedł, a ja mogłem zabrać się za szamanie mojej ulubionej pepperoni.

Nareszcie znalazł się kamping z bezprzewodowym internetem. Pominiemy drobny fakt, że sieć WI-FI, pod którą się podłączyliśmy to było jakieś prywatne niezabezpieczone łącze ;P

 

Czwartek, 19 lipca 2007
Detmold -> Bielefeld

Dane wyjazdu: 35.77 km 0.00 km teren, 02:23 h 15.01 km/h

Zupełny lajcik. Trasa krótka i łatwa. Aż mi się humor poprawił :) Po drodze znajduję duży (piętrowy!) sklep rowerowy, gdzie mają chyba wszystko. Kupuję nareszcie mój wymarzony plecaczek Deutera, którego 3 firmy w kraju (z głównym przedstawicielem włącznie) nie potrafiły dostarczyć na czas. Plecaczek jest super, od razu się polubiliśmy.

 

Piątek, 20 lipca 2007
Bielefeld -> Munster

Dane wyjazdu: 101.00 km 0.00 km teren, 04:42 h 21.49 km/h

Tylny hamulec po zabawie w górach ostatecznie padł. Krótkie oględziny – zdarte okładziny (klocki żywiczne). Wracam do sklepu, gdzie dzień wcześniej nabyłem plecak – na nowe okładziny wydaję 25,99 euro :[
Po szybkiej wymianie hamulców mocniej depię po pedałach, bo rano poszedł news że po południu czeka nas spory deszcz. Udaje mi się idealnie – zdążyłem rozbić namiot na kilka minut przed ulewą =)

 

Sobota, 21 lipca 2007
Munster -> Winterswijk

Dane wyjazdu: 60.00 km 0.00 km teren, 04:00 h 15.00 km/h
[czas i odległość mocno "na oko" – muszę znaleźć notes żeby wpisać dokładnie]

Dziś docieramy do Holandii. Odrobinę mnie już znudziły Niemcy, więc witam nowy kraj z radością. Rowerami poruszają się tu praktycznie wszyscy, piesi to dość żadki widok. Ścieżki rowerowe są dosłownie wszędzie. Za to kierowcy są nieco mniej przyjaźni rowerom, choć i tak jest o niebo lepiej niż w Polsce.
Wieczorem zwiedzamy miasteczko – właściwie to pierwszy raz kiedy jechałem rowerem na wyprawie bez sakw :) Pałaszuję pyszne lody – 1 gałka, ale taka prawdziwa duża kula, a nie jakaś mała połówka ;]

 

Niedziela, 22 lipca 2007
Winterswijk -> Vorden

Dane wyjazdu: 48.15 km 0.00 km teren, 02:36 h 18.52 km/h

Na jeden dzień rozdzielamy się – na trasie powstał pomysł zmiany miejsca noclegu na dalsze celem zwiedzenia (Armen). Mnie się niespecjalnie chce, jadę krótszy dystans (następnego dnia trzeba będzie go oczywiście nadrobić).
Trasa spokojna i płaska jak to w Holandii :P

Wieczorem nastąpiła próba usmażenia naleśników, zakończona wielką omletopodobną pulpą. W każdym razie zjedli :D

 

Poniedziałek, 23 lipca 2007
Vorden -> Utrecht

Dane wyjazdu: 125.00 km 0.00 km teren, 06:05 h 20.55 km/h

Deszcz. Mam go powoli dość. Naderwałem
kabelek w liczniku, raz działa, raz nie. Jego funkcje przejmuje GPS. W jakimś małym miasteczku zaczepia mnie starsza pani (tak sporo po 80-tce) i pyta o przyczepkę. Nienaganny angielskim opowiada że co roku ogląda Tour de France, a jej syn też był skautem ale urósł i już nie jest :P Ogólnie wprawia mnie w lekki szok, zwłaszcza po tym jak mówi, że sama jeszcze czasem jeździ rowerem. Twardzi ci Holendrzy.

 

Wtorek, 24 lipca 2007
Utrecht -> Hoek van Holland

Dane wyjazdu: 118.50 km 0.00 km teren, 07:22 h 16.09 km/h

Totalne załamanie pogody. Od rana deszcz, do tego nieziemska wichura. Rower pcham chyba tylko siłą woli. W Utrechcie zaczepia mnie Holender z pytaniem, czy widziałem już mosty nad morzem. Zobaczę :)

Po założeniu obozu wieczorem, z racji polepszenia pogody ruszamy przywitać się z Morzem Północnym. Wygląda trochę jak Bałtyk, tylko dużo więcej statków i ogromny port na horyzoncie.

 

Środa, 25 lipca 2007
Hoek van Holland -> Zierikzee

Dane wyjazdu: 72.92 km 0.00 km teren, 04:28 h 16.33 km/h

Wieje mocno, ale pogoda słoneczna. Dziś przejeżdżamy przez słynne mosty na wybrzeżu Holandii. Faktycznie widoki niecodzienne, podobnie jak i wiatr.
Po południu docieramy do jednego z najlepszych kampingów, nie tyle pod względem luksusów (bo tu akurat było marnie) ale obsługi w postaci fantastycznego pana w średnim wieku podobnego nieco do Hulka Hogana ;).
Kolejny dzień nie mam ochoty nic robić z rowerem, a ten łapie coraz to nowe usterki. Aktualnie są problemy z jednym hamulcem, tylną przerzutką, licznikiem i sakwami. Może w Calis znajdę chwilę? :>

 

Czwartek, 26 lipca 2007
Zierikzee -> Cadzan-Bad

Dane wyjazdu: 74.12 km 0.00 km teren, 04:14 h 17.51 km/h

Wciąż wietrznie, trochę pada. Zdobywamy jeszcze kilka mostów, a na koniec 20-minutowa przeprawa promem.

Obsługa kempingu w ogóle nie mówi po angielsku, za to znalazł się klient, który oprócz biegłego angielskiego odrobinę mówił po polsku :D Miło.

Ponoć rano będziemy mogli kupić pyszny chleb prosto z piekarni za 50 centów, co na tę część europy jest wręcz podejrzanie tanio. Jutro się okaże jak to jest ;)
Tylna przerzutka w ogóle nie pracuje, coś trzeba będzie jednak z tym zrobić.

 

Piątek, 27 lipca 2007
Cadzan-Bad -> Nieuwport

Dane wyjazdu: 67.94 km 0.00 km teren, 04:21 h 15.62 km/h

O swoje negatywne wspomnienia z Niemiec będą skupione wokół gór, o tyle Holenderskie będą kojarzyć się głównie z wiatrem. Dziś wyjechaliśmy z Holadii, w sumie nie mam nawet pojęcia kiedy (ach, ta "strefa Szengen"… ;) Trasa tradycyjnie obfita w przedni wiatr z przelotnymi deszczami. Za to kultura belgijskich kierowców wyraźnie wyższa niż holenderskich – dwa razy mając nakaz ustąpienia pierwszeństwa dostałem zaproszenie żeby przejechać. I to były TIRy!

Nocleg w Belgii – kamping nazywa się "Kompas" i zaliczam go do jednego z najlepszych na trasie. 7 euro i wszystko darmo – od pryszniców przez prąd aż po basen :).

Kulinarnie nienajlepiej, gotowanie idzie coraz sprawniej i smaczniej, ale skończył mi się gaz i nie mam pojęcia gdzie mogę kupić turystyczną butlę :( Do tego i tak miałbym z nią problem, bo w eurotunelu ponoć gazu nie pozwolą mi wieźć.
W kwestii pysznego chleba z piekarni w Cadzan nie mam nic do powiedzenia, bo oczywiście zapomniałem kupić :]

 

Sobota, 28 lipca 2007
Newport -> Calais

Dane wyjazdu: 96.64 km 0.00 km teren, 05:40 h 17.05 km/h

Kurs na Francję. Znów nie zauważam, kiedy przekroczyłem granicę. Może w ogóle nie było to oznaczone? Francję jak i Francuzów odbieram dwojako – miejsca i ludzie są albo bardzo przyjazne, albo zupełnie odwrotnie. Generalnie im mniejsze miasteczko, tym więcej kultury na drodze, czystości i zainteresowania moją osobą. Zaczepiono mnie aż czterokrotnie! :) I za każdym razem muszę opowiadać całą historię… ale w sumie to bardzo miłe, że są tacy ciekawi.

Jednak im większe miasto, tym gorzej. W Calais kumuluje się całe uliczne chamstwo i ogólny syf na ulicach. Po rajskich doznaniach estetycznych z Niemiec i Holandii ilość śmieci walająca się po ulicach lekko mnie szokuje, podobnie jak brzydkie blokowiska w centrum miasta. W sumie w Polsce mamy podobnie ;]

 

Na trasie miałem poważny problem – całą wyprawę nawigowałem się wyłącznie mapami z GPSa, które wgrałem jeszcze w domu… i zapomniałem dograć jednego kawałka. Między Dunkierką i Calais :]. Jazda w nieznane na azymut dostarczyła niezapomnianych wrażeń, przy okazji nadłożyłem kawałek gubiąc się w ślepych osiedlowych uliczkach.

W Calais nocujemy na jednym z najgorszych kampingów wyprawy – śmieci dosłownie fruwały między namiotami. Do tego we Francji mało kto zna angielski. Nie oczekiwałbym tego od przypadkowych osób (choć tu akurat najczęściej było nieźle), ale obsługa bazy kampingowej po angielsku mówić chyba jednak powinna. Dziwni ludzie.

 

Dzień był też o tyle ciekawy, że wieczorem zjawiła się Kasia. Przyjechała rowerem ze Szczecina, razem z większą grupą jadąc zupełnie nieoficjalnie – podobnie jak my – na Jamboree. Niestety grupa uznała, że z różnych powodów chcą wrócić… a ona nie :) Splot przypadków sprawił, że zdobyła do nas telefon i byliśmy "w pobliżu" (jakieś 100km ;) więc postanowiła do nas dołączyć. Jeden dzień samotnej jazdy i oto mamy kolejną wyprawowiczkę na trasie :)

 

Pogratulować uporu!

 

 

Niedziela, 29 lipca 2007
Calais -> Dover

Dane wyjazdu: 0.25 km 0.00 km teren, 00:02 h 7.50 km/h

Ten dzień przeznaczamy wyłącznie na przeprawę do Dover. Ekipa wyprawowa rozdzieliła się na dwie grupy – Włocławek i Gniezno jadą eurotunelem przed południem, by potem jeszcze tego samego dnia wyczynowo uderzyć prosto na Londyn. Ja zostaję z Jaktorowem – przeprawiamy się wieczorem, planując nocleg w bliżej nieokreślonym miejscu w Dover.

 

Byłem ciekaw eurotunelu, ale nie dane mi było go poznać – zostałem oddelegowany jako pilot i tłumacz wozu technicznego, który przeprawiał się promem. Moje niewyrafinowane umiejętności językowe na niewiele się jednak zdały – celnicy w Calais nie mówią po angielsku! Wprost brakło mi słów, gdy przy odprawie paszportowej miła pani strasznie siliła się by używać choć w 1/3 angielskich słów, ale i tak mówiła do mnie głównie po francusku. Totalny odlot.
Prom jak prom – płynie szybko, czas umilam uwieczniając cyfrowo morskie widoki.

Potem koniec sielanki. Nie wiemy jak odnaleźć ekipę z Jaktorowa i gdzie mamy spać. Nocleg załatwiamy sami (7,5 funta od głowy :] ), potem ruszamy na poszukiwania zagubionych. Anglicy (nie wiem jak od strony Francji) nie błysnęli rozwagą i tabliczki do eurotunelu nie prowadzą nas pod żaden "dworzec" a prosto do bramek, gdzie mamy uiścić opłat
ę i mknąć do Francji. Zatrzymać się ani zawrócić nie wolno… Wprowadzamy więc małe zamieszanie (od razu widać jak bardzo Anglicy boją się ataków terrorystycznych!), ale ostatecznie na specjalnie wydanym karnecie udaje się nam zawrócić. Jaktorów (a po drodze też i Kasię) ostatecznie łapiemy pod Tesco i późnym wieczorem docieramy na nocleg.

 

Poniedziałek, 30 lipca 2007
Dover -> Londyn (Frylands Wood Scout Campsite)

Dane wyjazdu: 143.65 km 0.00 km teren, 07:33 h 19.03 km/h

Dziś miało być tylko do Chatham, ale rano dostajemy wiadomość od Włocławka, że trasa nie była tak straszna i proponują nam jechać – podobnie jak oni dzień wcześniej – prosto do Londynu. Krótka debata i ciągniemy!

Jadę oczywiście sam, trochę mi głupio, ale naprawdę trudno mi dostosować własne tempo do grupy. To już ostatni dzień, a pogoda dobra, więc pozwalam sobie na odrobinę luksusu i przyczepkę z sakwami wrzucam do samochodu technicznego. Zostaje tylko mały plecak z wodą i ciastkami, no i oczywiście aparat :). Jazda bez przyczepy daje dużo radochy, pierwsze 50km jadę bardzo szybko.

Za to naprawdę dużym problemem stał się ruch prawostronny. Pierwsze ronda to były niezapomniane doznania. Pomijając już że pierwsze 5km jechałem po prawej, dopóki w końcu któryś z trąbiących kierowców mi nie przypomniał co robię źle ;] Potem jest już dobrze, ale te ronda to prawdziwy hardkor, tym bardziej, że kultura na drodze w dużej części podobna do polskiej. No i ścieżek rowerowych też względnie mało i słabej jakości. Do Holandii Anglikom pod tym względem bardzo daleko.

Droga z Dover do Londynu, pomimo wcześniejszych plotek nie okazuje się być płaską. Przyrównałbym ją do szos jurajskich. Ten fakt w połączeniu z dużą uwagą, którą musiałem wykazywać wobec zmiany kierunku ruchu i chamstwa na drogach sprawiło, że gdzieś w połowie trasy zrobiło się ciężko. Wcinam więcej ciastek i batonów, ale niespecjalnie pomagają. Pod Londynem trasa robi się bardzo nudna i pełna rond, a zmęczenie daje się we znaki. Tylko coraz niższe cyferki na GPSie pokazujące odległość od celu pchały do przodu.

Cel osiągam około godziny 19 tutejszego czasu. Jestem niesamowicie dumny i zadowolony z siebie :)) Rower dosłownie się rozsypuje (chyba tylko rama się nie popsuła ;), ale to nieważne. Na miejscu odbieram gratulacje od przybyłych dzień wcześniej, potem dzielimy się wrażeniami. Jaktorów dociera późno w nocy, ale cieszę się że dociągnęli prosto tutaj pomijając zaplanowany w Chatham nocleg. Panują ogólnie radosne nastroje, wszyscy jesteśmy zadowoleni z naszego wspólnie dokonanego wyczynu.

 

Trasa dobiegła końca. Rowerami będziemy jeździć już tylko do kibla :P. Najbliższe trzy dni będziemy bawić się zwiedzajac Londyn i skautowe miasto na Jamboree. No i oczywiście rankiem 1 sierpnia, wspólnie ze skautami z całego świata odnowimy nasze harcerskie Przyrzeczenie, co było naszym głównym wyprawowym celem.

 

(A już za kilka dni wracam na fantastyczne polskie gładkie szosy, pełne ścieżek rowerowych i kulturalnych kierowców zawszeutrzymujących przepisowy metr odległości przy wyprzedzaniu :P)