Lala – książka gadana
– Znacie… – zaczyna babcia.
– Znamy. Na pamięć – odpowiadamy z oczywistą bezsilnością.
– Znacie? No to posłuchajcie.
phm. Monika Marks
Trafiła w moje ręce, choć początkowo wcale nie miałam na nią ochoty. Kaśka zdradziła się kiedyś, że chciałaby przeczytać coś Dehnela. Podejrzewam nawet, że zrobiła to celowo, bo zbliżały się jej urodziny. Zamierzony efekt osiągnęła – w dniu urodzin stała się szczęśliwą posiadaczką „Lali”. A jakiś tydzień później zaczęły docierać do mnie peany na jej cześć. Że świetna, że wciąga, że zamiast „Lalkę” do matury, to Kaśka „Lalę” w autobusie ukradkiem poczytuje. Że ach i och. Powoli stawało się jasne, że trzeba przeczytać.
Trzeba, to mało powiedziane. „Lala” to książka niezwykła, w której każda historia, każde miejsce i każda postać warta jest przytoczenia. Kilkuletnia Lala, która obrywając w skórę od ojca Rosjanina krzyczy – „Bij, Moskalu, polskie dziecko!”. Dziewięćdziesięcioletnia babcia Wanda, która w środku wojny wybiera się do fryzjera bo „głupio byłoby umrzeć, nie mając ani razu trwałej ondulacji”. Ryży Henio, który wraz ze swoim szemranym towarzystwem anektuje działkową altankę i któremu babcia niesie do tej altanki krople do oczu – „ostatecznie to też ludzie”.
Fantastyczna jest w „Lali” narracja. Opowieść bohaterki – najeżona anegdotami, wciągająca, trzymająca w napięciu historia dziewczynki, która, jak sama mawia, więcej miała w życiu szczęścia niż rozumu. Ale też opowieść autora, spajająca przemieszane wątki, miejsca i postacie i porządkująca je w historię o odchodzeniu, powolnym, stopniowym, ale nieuchronnym. Historię przygnębiającą, a jednocześnie pogodną i przepełnioną miłością i ciepłem.
Dehnel skończył pisać „Lalę” w wieku 22 lat. Myśl o tym do tej pory wprawia mnie w osłupienie i nie daje spokoju. Może dlatego, że ze wszystkich stron docierają doniesienia o zaniku więzi rodzinnych. Może dlatego, że współczesna kultura raczej unika starości i traktuje ją jako temat niewygodny. Kto z dwudziestolatków zaprasza swoich przyjaciół na pogawędki z własną babcią? A może dlatego, że sama dosłownie przed chwilą tyle lat miałam. I nijak nie potrafię postawić się w jednym szeregu z autorem. I trochę mi wstyd. Bo gdy autor pyta – „Ile jeszcze razy będę mógł zdecydować, czy zostać na sierpień w Oliwie, czy nie?” – wiem, że mam w głowie dziesiątki takich pytań. Tyle, że niekoniecznie coś z nich wynika.
phm. Monika Marks – w redakcji Na Tropie odpowiedzialna za pozyskiwanie autorów spoza ZHP, namiestniczka wędrownicza hufca Warszawa Żoliborz, była drużynowa 127 Warszawskiej Drużyny Wędrowniczej "Plejady", studentka geografii na Uniwersytecie Warszawskim.