Lamus z pereł – Blade Runner

Archiwum / 09.11.2007

Wybrany obrazWidziałem rzeczy, o których Wam – ludziom, nawet się nie śniło. Płonące okręty szturmowe, w okolicach pasa Oriona. Widziałem promienie świetlne lśniące w ciemnościach w pobliżu Wrót Tannchausera. Wszystkie te chwile znikną w czasie, jak łzy w deszczu. Czas umierać…

 

 

 

Wszystko zniknie, niczym łzy w deszczu – w słowach tych zawiera się cały sens (a może bezsens?) ludzkiego istnienia. „Blade Runner”  to film, który  jak mało który (zwłaszcza wśród tych które  epatują  szafarzem s-f) zadaje pytania o granicę człowieczeństwa. Podejrzewam, iż Ridley Scott, ekranizując „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach” – jedną z mniej znanych powieści Phillipa K. Dicka, nie zdawał sobie sprawy, iż tworzy dzieło, które na stałe zagości w kanonie światowego kina.

 

Akcja filmu przenosi nas w niedaleką przyszłość do Los Angeles. Przed Rickiem Deckardem – staje kolejne zadanie. Musi wytropić cztery humanoidalne androidy, zwanych replikantami, które uciekły na Ziemię z pozaziemskich koloni. Ot – na pierwszy rzut oka, kolejny sztampowy film z gatunku s-f.

 

Dlaczego jednak warto obejrzeć ten film:

 

Dla scenerii. Świat przyszłości prezentowany w filmie jest bardzo realistyczny. Chłostane deszczem ulice, pełne tłumów azjatów. Jest to wizja plastyczna i poruszająca. Poruszająca, bo spełniająca się powoli na naszych oczach.  Widoczne są w niej skutki przeludnienia, jak i (nie zawsze pozytywnego) wymieszania kultur. Mowa, która rozbrzmiewa na ulicach, stanowi mieszaninę różnych języków – głównie angielskiego i chińskiego. Stłoczona ludzkość, zamieszkuje miasta, w wielkich betonowych wieżowcach. Po ulicach poruszają się futurystyczne pojazdy, w powietrzu – pomiędzy wozami policji – suną majestatyczne reklamy zachęcające do emigracji na inne planety.

 

Nie od rzeczy jest tu  silne skojarzenie z kryminałami noir z lat 40-tych ubiegłego wieku. Ten sam cynizm głównego bohatera. To samo poczucie przegranej.

 

Dla muzyki. Moim skromnym zdaniem ani przedtem ani potem Vangelis nie wzniósł się na takie wyżyny, jak podczas tworzenie muzycznej ilustracji Blade Runnera.  O jej sile niech świadczy fakt, iż wielokrotnie zdarzyło mi się zakładać słuchawki i słuchać poszczególnych tematów muzycznych. Począwszy od monumentalnego  "End Titles"  po głęboko liryczne "Rachael's Song". Jest to dzieło dalekie od typowej sztampowej muzyki ilustracyjnej. Doskonale broni się jako samodzielny twór.

 

Dla aktorstwa. Harrison Ford to sprawny rzemieślnik. Ciężko byłoby się na nim zawieść. Gra tutaj rolę odmienną od swojego dotychczasowego emploi. Cyniczny, zmęczony życiem detektyw, jakby żywcem przeniesiony z kart powieści Hammeta.

 

Jednak prawdziwy popis daje Rutger Hauer, który  wcielając się w replikanta Bettego, pokazał szczyt swych aktorskich możliwości (szkoda, iż kariera tego aktora potoczyła się w kierunku odgrywania „ogonów” w niskobudżetówkach). W rozpaczliwym poszukiwaniu człowieczeństwa miota się w atakach bezsilnej agresji. Wie, że jego czas, jak i pozostałych replikantów, jest ściśle zapisany: "To niesamowite doświadczenie, żyć w ciągłym strachu" – słyszymy z jego ust. A kiedy ostatnim tchem szepcze: „…czas umierać…” płaczemy wraz z nim. A może nad nim? Nad nami?

 

Dla pytań, które rodzą się po seansie. Czy Deckard jest replikantem? (polecam obejrzenie wersji reżyserskiej). Czym jest człowieczeństwo? Dla kontestacji, które budzą – że  kino s-f nie musi być tylko pustą wydmuszką opakowaną w efekty specjalne.

 

Na koniec tradycyjne linki:
http://film.org.pl/prace/blade_runner/main.html – dokładna analiza filmu autorstwa Dux-a.
http://en.wikipedia.org/wiki/Blade_Runner – opracowanie hasła na anglojęzycznej Wiki. Mnóstwo ciekawostek dla zagorzałych fanów.

 

phm. Rafał Suchocki – szef działu Gorąco Polecam, Magazynu Wędrowniczego Na Tropie, były współpracownik Wydziału Wędrowniczego GK ZHP, członek Zespołu Kształcenia Hufca Warszawa Praga Północ. Sudent Filologii Polskiej  w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie