Laska skautowa po tunningu

Archiwum / 26.11.2006

Baden-Powell na swoich wyprawach używał laski skautowej. Gdyby żył, oprócz gore-texu, wygodnych butów na Vibramie, używałby też pewnie kijów trekkingowych. W całej tej zabawie z kijami nie chodzi bowiem o modę ale o zdrowie i komfort wędrówki.

 

Kije trekkingowe są  trochę dziwnym ekwipunkiem turystycznym. Gdybyśmy mieli przez ich pryzmat podzielić turystów można by zrobić to następująco: ci, którzy głośno mówią, że są niepotrzebne i głupio wyglądają (nazwijmy ich „tymi, którzy dopiero kupią swoje kije”) i tych, którzy już kijów używają i są wniebowzięci.
Nie znam nikogo, kto raz skorzystawszy z „patyków”, wrzucił je za szafę mówiąc „ee, to nie dla mnie”.

Boli? Nie dziwota.

W czasie chodzenia, niezależnie czy pod górę czy nie, na pewno zauważyliście, że głównie pracują nasze kolana. Oczywiście chodzenie sobie po mieście ze szkoły i do szkoły nie powoduje specjalnych obciążeń. Oczywiste jest, że nikt nie będzie używał kijów do spacerów po mieście (nordic walking to co innego), ale też nie po to je kupujemy. Kijów używać będziemy przede wszystkim w górach czy przy długich dystansach.

Mając na sobie dwudziestokilogramowy plecak, napierając pod górę, będąc już zmęczonym od razu docenicie kije. Tak, będę promował ich używanie, bo stwierdzam, że są świetne. W czasie, kiedy nasze kolana pracują – a są to stawy – zużywają się. Przy odpowiednim obciążaniu stawów – w czasie i intensywności – mają określoną zdolność regeneracji. Przy obciążaniu ich ponad miarę (właśnie przy dużej wadze naszego tobołka, rzeźby terenu itd.) nie nadążają się regenerować tak dobrze, jakbyśmy sobie tego życzyli.

Według badań, które przeprowadzali uczeni, a których to wyniki można znaleźć chociażby w Internecie, wynika, iż korzystanie z kijów odciąża kolana o ok. 30%. W jaki sposób? Ano taki, że „wyrastają” nam 2 dodatkowe nogi. W moim przypadku, na dłuższych dystansach dochodzi do paradoksu, że  po przejściu iluśdziesięciu kilometrów najbardziej bolą mnie… łokcie.

Lans?

Już Baden-Powell zachęcał nas do używania kija na wycieczce. Nie bez powodu powstały laski skautowe. Nie chodziło o lansowanie się, tylko o czysto ich praktyczne zastosowanie. Kije trekkingowe nie będą aż tak pożyteczne, ale mają swoje sztuczki w zanadrzu a poza tym są lżejsze.

Strach kierowców wiejskich busów.

Przeciętny komplet kijów trekkingowych waży ok. 600-700gram. Do tego są składane, to ich cecha charakterystyczna. Pozwala nam to na łatwiejszy transport – składamy je i  po problemie. Chociaż i tak czasem kierowcy w wiejskich autobusach krzywo patrzą na końcówki kijów. Ostatnio pan nawet chciał mnie wyrzucić, bo bał się o tapicerkę.

Końcówka kija trekkingowego jest bowiem całkiem skuteczną bronią. Do samoobrony oczywiście. Końcówki nie są, wbrew pozorom, kolcem, który się we wszystko wbija, ale i bez tego, w czasie jesieni Wasz sprzęt będzie wyglądał jak narzędzie pracy pana sprzątającego liście w parku. Istny bukiet się robi na końcu.
Najlepsze kije mają końcówki widiowe, czyli wykonane z węglików spiekanych. Jak wieść gminna niesie, „widia” to nazwa marketingowa, powstała ze zwrotu „wie Diament”, czyli „jak diament”, odnosząc się do twardości i trwałości materiału. Końcówki są nacinane, profilowane, żeby dobrze trzymać w każdych warunkach – na skale, asfalcie, błocie. Nie bójcie się jednak, przyklejać się nie będzie, ale muszą stanowić solidną podporę nawet dla stukilkudziesięciokilogramowego faceta z dużym plecakiem.

Każdy kij ma dwa końce.

Przeskakując od jednego końca kija do drugiego zmusimy się do wzięcia go w rękę. Są pewne standardy, które gwarantują, że kij będzie wygodniejszy niż inny, ale tak naprawdę nie ma nic pewniejszego niż własnoręczny test w terenie. Na rynku możemy spotkać kije z 3 rodzajami gripów (rączek) – plastikową, gumową, korkową.

Jakkolwiek by producenci nie nazywali swoich materiałów, to fakt pozostaje faktem: odpuśćcie sobie plastik! Najłatwiej będzie wyznaczyć analogię między gripami kijów a rowerowymi. Co prawda, sposób trzymania, nacisk itd. są różne, ale wyobraźcie sobie jak macie – tylko – trzymać ręce na kierownicy rowerowej wyposażonej w plastikowe chwyty – dłonie pocą się niemiłosiernie, chwyt jest niepewny, bo ślisko a do tego jeszcze raz dwa pojawiają się odciski i odparzenia.
Lepiej prezentują się gripy gumowe, które nie mają wad plastiku, ale na dłuższej trasie mogą spowodować obtarcia ze względu na… tarcie między dłonią a chwytem, poza tym ciężko oddychają na nich ręce.

Najlepszym rozwiązaniem jest korek. Nie spodziewajcie się jednak jakiejś okleiny  zrobionej z tablicy korkowej, która wisi nad Waszym biurkiem. Jest to mieszanina korka i gumy, która jest optymalna jako chwyt, świetnie odprowadza pot i nie powoduje odcisków.

A to one nie są metalowe?

Segmenty właściwie wszędzie są wykonane z aluminium. Pomijam tutaj konstrukcje dla najbardziej wymagających użytkowników (i z najbardziej pokaźnym portfelem), gdzie używa się karbonu bądź tytanu. Standardowo kije są zrobione z aluminium, jako tego stopu, który ma dobrą trwałość i sztywność przy niskiej wadze. Aluminium występuje teraz w dwóch najpopularniejszych odmianach – ALU 6061, czyli stop z magnezem i krzemem oraz ALU 7075 – stop z wysoką zawartości cynku (niesamowicie wytrzymałe i sztywne). Aluminium występuje też w kilku odmianach – T0, T4, T6. T6 jest najkorzystniejszym wyborem. Czyli szukamy kijów wykonanych z ALUMINIUM 7075 T6.

Wygięte – niewygięte.

Zdecydowana większość kijów ma rękojeść osadzoną na osi symetrii całego kija. Wygodnie się je trzyma, można ich używać na nartach i chwytać na różny sposób.
Ale jeszcze bardziej ergonomicznym rozwiązaniem są gięte chwyty (o ok. 15-30st.). Tak samo, jak przy rowerach przyjemniej jeździ się na giętych kierownicach, tak przyjemniej używa się giętych rączek przy kijach.
Pozostaje tylko sprawdzić.

Raz się blokują, dwa razy nie.

Kije trekkingowe w prawie wszystkich modelach składają się z trzech rozkładanych segmentów. Łączą się tulejkami, które powodują blokowanie. Mechanizmy składają się z elementów wewnątrz kija i pierścieni na wierzchu. Poza kijami firmy BlackDiamond, system jest bardzo podobny. Ważne jest jednak, żeby system wewnątrz kija był wykonany z solidniejszego materiału niż plastik, np. aluminium. To gwarantuje trwałość kija i nasze bezpieczeństwo.
Najlepsze kije ani nie sprawią nam w zimie kłopotu ze swoim złożeniem tudzież rozłożeniem, ani też, jednocześnie, nie będą zachowywać się niepewnie podczas schodzenia – słabe kije mają tendencje do „chowania się” i musimy je po zejściu ponownie wyciągać na określoną długość.

Sprawdzeni partnerzy
Ciężko mi jednoznacznie pisać o firmach najlepszych i takich, których bym nie polecał. Do każdego jednego produktu można znaleźć osoby, którym sprawuje się genialnie i takie, które najchętniej by go wyrzuciły. Są jednak firmy gwarantujące poziom i ja
kość wykonania: niemiecka LEKI, tyrolska KOHLA, trochę słabszy FIZIN, amerykański BLACK DIAMOND, znane z innych sportów GABEL, albo turystyczne marki jak SALEWA, i drogie PETZLe. Ważne jest też, żeby do Waszych kijów można było dokupić akcesoria i części: wymienić talerzyki na zimowe, naprawić wygięty segment czy urwany pasek.

Ale o czym trzeba pamiętać – żadne kije nie będą nam świetnie pasować tylko dlatego, że przekonał nas o tym sprzedawca czy kolega. Jeśli tylko macie możliwość – Wypróbujcie je! BP tak by zrobił :)

     

phm.Kuba Król – członek zespołu promocji hufca Poznań – Stare Miasto PIAST, projektuje dla ZHP; prywatnie tworzy systemy identyfikacji wizualnej i pisze na ten temat pracę magisterską. Do wszystkich sportów na powietrzu podchodzi z wielką pasją – równie znaczącą, co lenistwem!