Listopadowe góry
{multithumb thumb_width=80} W góry można jeździć cały rok. No, prawie cały. Niektórzy twierdzą, że jednym „niegórskim” miesiącem jest listopad. Bzdura! Drugi rok z rzędu spotyka mnie cudowna listopadowa górska przygoda.
W ubiegłym roku były Gorce i Beskid Wyspowy. Taki typowy beskidzki trekking z noclegami w schroniskach na Lubaniu Wielkim, Turbaczu i sławnej (jeszcze) Hawiarskiej Kolibie – obecnie znanej jako GoCha, czyli Gorczańska Chata. Czyli w zasadzie nic nadzwyczajnego. No dobra, góry zawsze są nadzwyczajne. Ale w porównaniu z przedostatnim weekendem listopada tego roku… Nie, nie można tego porównać.
Plany górskie snuję zazwyczaj z dużym wyprzedzeniem. Już teraz mam opracowane wyjazdy: sylwestrowy, szkoleniowy w ferie, kwietniowy wypad wielkanocny i wyprawę wakacyjną. W listopadzie zaś żadnej eskapady nie było w planach. Ale jeden telefon od kumpla – emerytowanego harcerza – zmienił wszystko. Kierunek: oczywiście Tatry. Skład: ja, Togo, Zeus i Miśka. Początkowy plan na lżejsze przejścia w Tatrach Zachodnich (pozostała trójka była bez doświadczeń zimowych, a dodatkowo Zeus nie miał odpowiedniego sprzętu) został storpedowany przez remonty we wszystkich trzech schroniskach. Stąd też już w samochodzie nastąpiła szybka zmiana planów i wybór padł na otoczenie Doliny Gąsienicowej z bazą w Murowańcu.
Do Zakopanego dojechaliśmy około północy. Szybki klar do wyjścia i na szlak. Schronisko, jak przystało na górską przystań, otwarte jest całą noc. A ponieważ uprzedziliśmy, że pojawimy się około 3:00, to i pokoik nam przygotowano. Szybki sen, bo 9:00 pobudka. Jak zwykle wstałem przed resztą, przygotowałem herbatkę i zdobyłem dwie szarlotki (w Murowańcu jest zwyczaj rozdawania ciast, które poprzedniego dnia „nie zeszły”). Około 10:00 wymarsz na szlak. Plan na dziś: Kościelec. Po drodze do Czarnego Stawu Gąsienicowego wypatrywałem pomnika tragicznie zmarłego w lawinie Mieczysława Karłowicza. W tym roku minęło 100 lat od jego śmierci, która to stała się bezpośrednią przyczyną powołania TOPR. Nie udaje mi się go jednak wypatrzyć, mimo iż wielokrotnie już go widziałem. Kilka fotek nad stawem i do góry na przełęcz Karb. Tam odłączył się Zeus, który i tak jak na „gołe” buty przeszedł dość stromym żlebem pełnym śniegu. My zaś po około godzinie stanęliśmy na szczycie polskiego Matterhornu, po drodze zaliczając małe ćwiczenie na lodospadziku. W drodze powrotnej, już po zmroku, troszkę się zagubiliśmy i musieliśmy kluczyć wśród kosówki i Gąsienicowych stawków, ale prędko wróciliśmy na szlak, który doprowadził nas do schroniska.
Następny dzień – następne wyzwanie. Proponuję próbę wejścia na Świnicę. Zeus ma iść z nami do Świnickiej Przełęczy, potem odbić na Kasprowy. Wszystkim pomysł się podoba. Podejście pod samą przełęcz jest dość strome, więc każdy ćwiczy hamowanie rakami lub czekanem. Nasz trójka w rakach, a Zeus z dwiema dziabkami w dłoniach dociera na przełęcz. Togo i Misia, mimo wcześniejszych obiekcji, postanowili również spróbować. Razem doszliśmy w okolice żlebu i tam się rozdzieliliśmy. Tylko ja zdecydowałem się atakować wierzchołek główny. Pozostała dwójka zadowoliła się tzw. Wierzchołkiem Taternickim niższym o około 10 m, oddzielonym Świnicką Szczerbiną Niżnią. Wspinaczka w śniegu Żlebem Blatona na długo pozostanie mi w pamięci. Wybijanie stopni w czekan zatapiający się po samą głowicę w śnieg. Na koniec kilkanaście metrów grani o szerokości kilkudziesięciu centymetrów i kilkuset metrowe przepaście po obu stronach. Krótki pobyt na szczycie, batonik, herbatka i czas ruszać w pościg, gdyż reszta ekipy poszła już w stronę Kasprowego, gdzie czekał na nas Zeus. Po około siedemdziesięciu minutach i ja dotarłem do najwyżej położonego budynku w Polsce powojennej. Stamtąd już prosta droga do Murowańca – i po godzinie byliśmy już w ciepłym schronisku. Rano zejście do Kuźnic. Ostatnie spojrzenia na otoczenie Hali Gąsienicowej, Giewont od południa, a także panoramę Beskidów, Gorców i Pienin. Jeszcze krótki wypad na Krupówki po oscypka. I pora wracać do domu. A w głowie już kolejne pomysły na wyjazdy…
pwd. Adam „Adaśko” Dobrzyński HR – drużynowy 16 DH Eskapada, Hufiec ZHP Ostrołęka. W ZHP od 11 lat. Student V roku stomatologii na WUM. Turysta górski , pieszy, rowerowy, fotograf-amator. Zdobywca Dużej Złotej GOT PTTK, Korony Gór Polski, Mont Blanc i Dufourspitze. |