Literatura cienia

Archiwum / Mateusz Kot / 14.02.2009

W mroku zapomnianych bibliotecznych regałów, w miejscu, gdzie światło słoneczne nie potrafi dotrzeć, lub tego po prostu nie chce, zalegają posępne księgi. To właśnie one budzą w ludziach mieszane uczucia od najbardziej zwyrodniałej nienawiści po bezgraniczną miłość. Jednak niezależnie od preferencji literackich, z lekturami szkolnymi przed maturą każdy licealista musi się zaznajomić i nie ma na to rady.

 

 

„Słowacki wielkim poetą był” 

 

Lektury szkolne są znane uczniom jako zbiór dzieł polskich literatów będący esencją najwybitniejszych pereł twórczości. W każdej z nich są mocno wyeksponowane nurty myślowe i literackie charakterystyczne dla danej epoki i odwieczne dylematy człowieka takie, jak miłość, obowiązek i wyższe wartości. Lektury cieszą się ogromnym uznaniem ze względu na praworządny światopogląd jaki reprezentują, a także wkład w historię narodu.  

 

Te słowa powtarza każdy nauczyciel i nawet gdyby ktoś usilnie próbował wyprowadzić go z błędu, nie jest możliwym dowieść, że mówi nieprawdę. Ale wszystkie te wzniosłe ideały zostały zamknięte w mało przystępnej formie naszpikowanej nieaktualnymi realiami i uwarunkowaniami społeczno-politycznymi, przez co trudniej uczniowi odnieść problemy współczesnego świata do minionych epok. Prus nie przestrzega przed uzależnieniem od internetu i czyhającymi w nim zagrożeniami. Na stronicach „Dżumy” nikt nie porusza problemu narkomanii i zachowań patologicznych dotykających rodziny. Nawet Mickiewicz i opisywana przez niego wojna o wyzwolenie Ojczyzny nie ma odniesienia do teraźniejszości Polaków, gdyż sama wojna uległa zmianie z narodowej na gospodarczo-przemysłową i terrorystyczną. Dlatego w kanonie lektur, nie ujmując czci wspaniałym dziełom pomagającym zrozumieć dylematy naszych przodków i uświadamiających nam, kim tak na prawdę jesteśmy, powinno znaleźć się miejsce dla odpowiedzi na pytania zadawane dzisiaj.  

 

Akt możności, a woli 

 

– Każda lektura ma coś w sobie i jest warta przez to przeczytania, ale z drugiej strony nie widzę sensu omawiania pewnych książek skoro i tak młodzież ich nie czyta, a nauczyciele pobłażliwie podchodzą do omówienia – mówi Katarzyna Ośko, tegoroczna maturzystka. Jej słowa znajdują wielu popleczników wśród uczniów liceów, a nawet sami nauczyciele przyznają się do szybkiej, przez co mniej efektownej, realizacji programu nauczania. Starają się jednak kłaść szczególny nacisk na lektury najczęściej pojawiające się w testach maturalnych, aby zwiększyć w ten sposób szanse uczniów na wysoki wynik. A sama lista lektur (można ją znaleźć w rozporządzeniu Ministerstwa Edukacji z 2008 roku) zawiera imponującą listę pozycji do przeczytania, nie pozostawiając możliwości samodzielnego doboru dowolnie wybranych książek. Z tego można wysnuć prosty wniosek, że dobór książek, jakie uczniowie muszą przeczytać tylko w nieznacznym stopniu zależy od polonisty. Ale czy gdyby istniała możliwość swobodniejszego doboru literatury, nauczyciele chętnie by z niej skorzystali? 

 

Odpowiedzi powinniśmy szukać tam, gdzie taka możliwość już istnieje, czyli w gimnazjum. Nie każdy wie, że (wynika to z wyżej wymienionego rozporządzenia) na liście lektur szkół gimnazjalnych znajdują się takie pozycje jak „wybrany utwór” Andrzeja Sapkowskiego, czy J.R.R. Tolkiena. Jednak pomimo istniejącej możliwości, arcydzieło fantastyki, jakim jest „Wiedźmin”, w bardzo niewielu przypadkach staje się literaturą obowiązkową. Jeśli już ktoś bierze się za omówienie jakiejś dwudziestowiecznej fantastyki, to sięga po najbardziej neutralną z powieści tego typu, czyli po bajkowego „Hobbita – czyli tam i z powrotem”. 

 

Kamila Brzozowska, jedna z uczennic warszawskiego liceum im. Jose Marti, widzi potrzebę zmian w kanonie lektur i częściowego odświeżenia jej.

– Powinno zostać obowiązkowo wprowadzone więcej fantastyki, horroru czy thrillera dzisiejszych czasów. Taki zabieg nie tylko połączyłby literacką przeszłość z teraźniejszością, ale również pokazał uczniom, że aktualnie powstaje tak dużo dzieł zróżnicowanych treściowo i gatunkowo, że każdy, a przynajmniej większość, znajdzie coś dla siebie – uważa.  

 

Słowo pisane vs. mówione 

 

Przez wszystkie lata edukacji każdy uczeń czyta, co musi czytać (choć nie zawsze to robi) i niewielu nauczycieli interesuje to, czy samodzielnie wychodzi swoim zainteresowaniem literaturą choćby krok poza nałożony na niego obowiązek. Nic dziwnego, jeśli wziąć pod uwagę natłok pracy związany z wypełnianiem go. Ale kiedy możemy przekonać się, jaką literaturą interesują się uczniowie i jakie dzieła zasługują na miano ich „ulubionych” lub „tych jedynych”?

 

Niepowtarzalna ku temu okazja pojawia się w przygotowaniach do matury ustnej z języka polskiego. Wtedy to zaraz po wybraniu (lub wymyśleniu) najbardziej odpowiedniego tematu trzeba opracować literaturę niezbędną do omówienia go. Wówczas czynność, na którą nikt nie miał do tej pory czasu, gdyż była traktowana jako przyjemność, przywdziewa zwiewne łaszki obowiązku, na który z definicji trzeba znaleźć miejsce w napiętym grafiku. Dzięki temu w literaturze podmiotu konspektów maturalnych pojawiają się nazwiska współczesnych autorów takich jak King, Grzędowicz, Coben i Lehane ale o dziwo dzieła poprzedzające współczesność również zostały uwzględnione w tej części ( między innymi „Dracula” Stokera).  

 

Nie wszyscy jednak wysilają się na oryginalność w swojej prezentacji maturalnej. Zniechęceni przymusem czytania nieatrakcyjnych dla nich książek postanawiają nie utrudniać sobie życia czytaniem kolejnych pozycji literackich, gdyż wszystkie postanowili wrzucić do jednego wora. W takich przypadkach na maturze ustnej pojawiają się jedynie dzieła wymagane do pisemnej. Są one wzbogacone o parę popularnych filmów, jeżeli temat dopuszczał korzystanie z dzieł kinematografii. Ale jałowa w ten sposób prezentacja wcale nie przekreśla szans na maksymalną liczbę punktów. I właśnie przy punktacji wyjdzie na jaw, czy osoba rzeczywiście chciała osiągnąć cel przy jak najmniejszym wkładzie własnym, czy faktycznie interesuje się wymienionymi przez siebie tytułami.  

 

„Być albo nie być” 

 

Po której stronie leży wina za niedoskonałość kanonu lektur? Odpowiedzialność powinno ponieść ministerstwo i nauczyciele, twierdzący, że uczniowie nie będą zainteresowani lekturami, nieważne jakie one będą? Czy może uczniowie, zapewniający, że nawrócą się na drogę światłego słowa pisanego, jeżeli będzie ono w stanie ich zainteresować? Odpowiedź jest bardzo trudna, gdyż istnieje znikoma nadzieja, że usatysfakcjonuje ona obie strony, więc może zamiast toczyć ten odwieczny spór wszystkim proponuje zapoznać się z losami „Romea i Julii” autorstwa Williama Shakespeare'a.  
 

 

  Mateusz Kot – student Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa na UKSW, żegl
arz

      

Mateusz Kot - student Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa na UKSW, żeglarz.