Los Zawalidroga

Andrzej Walusiak / 26.02.2013

Los Zawalidroga kusi nas nieustannie. Sam podsuwa pod nos wygodne wymówki. Co ciekawe, są one na tyle dobre, że wierzymy w nie nie tylko my, ale i ludzie, dla których mieliśmy coś zrobić.

Kiedyś miałem w Na Tropie zająć się działem instruktorskim. Przedstawiłem swoją propozycję ówczesnej redaktor naczelnej i w wyznaczonym terminie zabrałem się do pracy. Miał on wyglądać trochę jak prowadzony przeze mnie teraz dział Jestem w Związku, tyle że z jednym tematem zaprezentowanym przez kilka osób. Zabrałem się do pracy i przygotowałem taki dział. Jeden raz. Później coś zawsze stawało mi na drodze. Los Zawalidroga skrzętnie zbierał argumenty. Na studiach miałem sesję, w środowisku było zimowisko, a w króciutkie ferie chciałem spędzić trochę czasu z dziewczyną. No i jakoś nie przygotowałem następnego działu instruktorskiego. Sprawa się rozmyła, więc nie zabrałem się też za kolejny.

Na Tropie nie było moim priorytetem. Lubiłem i nadal lubię robić to, co tu robię, ale na mojej piramidzie potrzeb magazyn był chyba zbyt daleko od jej podstawy, żebym mógł zająć się nim tak, jak należało. Miałem kilka funkcji w ZHP i mnóstwo obowiązków poza naszym stowarzyszeniem. Są rzeczy, które można odpuścić i świat się nie zawali. I są takie, którymi musimy się zająć, bo zależy od nich nasza przyszłość. I jakkolwiek magazyn jest ważny, ważniejsze jest skończenie studiów czy wykazanie się w nowej pracy. Po tym wydarzeniu w Na Tropie zajmowałem się już raczej tylko sprawami, które można było robić na ostatnią chwilę.

Nie wiem, czy o tym wiecie, ale od czasu do czasu ludzie, którzy zgłaszają się z chęcią pisania dla nas, pytają, ile można na tym zarobić. Pewnie fajnie byłoby dostać za to trochę pieniędzy. Bardzo możliwe, że trzydzieści lat temu moglibyśmy wypłacać sobie chociażby niewielkie pensje. Jednak trochę byśmy wtedy stracili. Wszyscy jesteśmy tutaj tylko dlatego, że chcemy.

Jesteśmy przede wszystkim grupą znajomych. Co prawda spotykamy się głównie w Internecie – piszemy do siebie na naszej grupie dyskusyjnej albo na Facebooku. W 80% przypadków zajmujemy się wtedy sprawami merytorycznymi i dotyczącymi magazynu. Zupełnie inaczej sprawa wygląda, gdy spotykamy się na żywo. Każdy ma tyle do opowiedzenia, jest tylu ludzi do obgadania (wszyscy to robią), że praktycznie niemożliwe jest pogadanie o piśmie i zrobienie czegoś wymiernego. Później efekt jest taki, że na Watrze siedzimy do późnej nocy, żeby dopiąć numer na rano. Na zlocie przynajmniej wiadomo, że wydanie musi być.

Ale normalnie wydajemy się tylko w Internecie. Więc nie ma wielkiej różnicy, czy numer ukaże się dzisiaj, czy za tydzień. Los Zawalidroga zaciera ręce, bo ma ogromne pole do popisu. Ktoś nie odpisał na maila. Inna osoba miała przysłać artykuł, ale nadal go nie ma i trzeba czekać. Drużyna z drugiego krańca kraju obiecała odpowiedzieć na pytania z ankiety, to poczekamy, aż się odezwą. Czas leci i okazuje się, że dział Wydarzenia się przeterminował, bo opisane w nim imprezy już się odbyły. Trzeba będzie napisać go od początku – zaraz po tym, jak przygotuje się zaległy projekt do pracy i zda kolokwium.

Los Zawalidroga szczerzy kły. Gdyby się dało, nie zważając na żadne prawa, ktoś w końcu by tego gościa ubił. Niestety, on tak naprawdę nie istnieje, mimo że mam wrażenie toczenia z nim walki każdego dnia. To my sami z różnych powodów zawalamy ważne sprawy i bez końca przesuwamy terminy. W przypadku zespołu, jakim jest Na Tropie, praktycznie niemożliwe jest wskazanie jednej winnej osoby. Wiadomo, kto będzie musiał tłumaczyć się przed szefową Wydziału Wędrowniczego, ale naiwne byłoby myślenie, że nikt nie mógł nic poradzić na naszą trzymiesięczną przerwę.

Najgorsze jest to, że zawiedliśmy Wasze zaufanie. Na pewno straciliśmy też na wizerunku. Przez to, że zaprezentowaliśmy Wam najdłuższy listopad w dziejach, podupadła też częściowo wiarygodność. No i nie będziemy już mogli się chełpić naszym profesjonalizmem. Nie ma co udawać, że uda się to naprawić z dnia na dzień.

Redakcja jednak wciąż działa prezentując to wyjątkowe i miejmy nadzieję jedyne wydanie specjalne Na Tropie. Ten bardzo okrojony skład autorów zebrał się do pracy nie po to, żeby komuś coś udowadniać. Zrobiliśmy to tylko z jednego powodu. Uważamy, że należą się Wam, stałym czytelnikom, nasze przeprosiny. Zawaliliśmy i teraz chcemy zacząć to naprawiać.