Ludzie się z tym rodzą albo nie

Archiwum / 18.01.2009

Dom jest nieduży, schowany w zacisznym zakątku Żoliborza. Przetoczył się przez niego kawał historii. Siedzimy przy stole, przy którym odbyło się tyle ważnych rozmów, że nikt nie zada sobie trudu, by je policzyć. Tu spotykali się ludzie, którym na sercu leżały losy harcerstwa, tu przychodzili i wciąż przychodzą harcerze w każdym wieku, by pogadać, poradzić się, pobyć.

 

 

 

Na stół wjeżdża zupa szczawiowa, potem drugie danie. Kiedy Gosia, wnuczka gospodyni, parzy herbatę, goszcząca nas Danuta Rossman podsuwa jeszcze talerz szarlotki. Trzeba podołać. W końcu, kiedy siedzimy przy herbacie, można zacząć rozmawiać. A raczej posłuchać – o autorytetach. Bo dziś coraz trudniej o prawdziwy autorytet w harcerstwie. A kiedyś?

 

***

Trzeba zacząć od Kamińskiego – zaczyna stanowczo druhna Danusia. – To na przestrzeni pokoleń była szalenie ciekawa postać. Mnóstwo rzeczy zrobił, mnóstwo umiał i rzeczywiście był autorytetem. Z tym, że to nie był wódz. Zresztą tego typu też był Jan, mój mąż. Był autorytetem, natomiast absolutnie nie miał jakiejś takiej wodzowskiej charyzmy. No cóż, bywają i tacy.

 

Sięgam głównie do czasów wojny, bo przed wojną to sobie byłam w drużynie, byłam zastępową i to wszystko. Drużynową była Hanka Zawadzka. Ona była takim autorytetem na pewno. Jak miałyśmy zbiórki, rady drużyny, to wszystkie się bały okropnie. Ona całe życie była taka, że wszyscy, co z nią mieli do czynienia bardzo ją cenili, bardzo poważali i bardzo się jej bali. Każdy był sztywny, nic nie mówił. Nie było z nią łatwo, ale była autorytetem, do końca życia. W dodatku była taka typowo kobieca, uważała, że harcerstwo żeńskie to jest coś warte, a męskie niekoniecznie. Feministka taka wojująca. Ja przez to miałam z nią pewne kłopoty, bo współpracowałam dużo z chłopcami…

 

Czy z takimi autorytetami można było dyskutować? Jeśli chodzi o Kamińskiego, to na pewno. Po wojnie on często w tym domu bywał, dużo rozmawiał z Janem. To był autorytet, ale absolutnie nie trzeba było przed nim stać na baczność. A przed Hanką człowiek by najchętniej stał. Wytwarzała wokół siebie taki wizerunek nieznoszącej sprzeciwu, a poza tym jak ktoś miał inne zdanie, to przegadała go.

 

W czasie wojny miałyśmy świetną komendantkę. To była Jaga Falkowska. U niej kończyłam kurs drużynowych w czasie wojny – Plejady.  Był sierpień, wstawałyśmy o 3 rano, żeby zobaczyć te Plejady. To była kobieta wykształcona, bardzo inteligentna i kulturalna. A przy tym wszystkim bardzo elegancka. A potem to właściwie takiego wielkiego autorytetu nie było. Bo wojna to był taki najintensywniejszy okres. Ja wtedy z chłopcami, z Szarymi Szeregami współpracowałam bardzo. Wtedy dla chłopców, z dwudziestej trzeciej i nie tylko, takim autorytetem, poza Kamińskim, był mój mąż.

 

Był autorytetem naturalnym, miał jakiś charyzmat, był człowiekiem budującym szacunek i zaufanie swoją postawą, zachowaniem, spojrzeniem, żyjącym w prawdzie, czyny jego były zgodne ze słowami. (Stefan Mirowski o Janie Rossmanie)

 

Dziadek w czasie wojny prowadził kursy „charyzmatyczne” – przypomina Gosia. – Tak, to były kursy harcmistrzowskie „Szkoły za lasem”. One w jakiś sposób pomagały chłopcom budować autorytet. Na pewno. Przeważnie odbywały się w gronie kilku osób. Oni się mnóstwa rzeczy uczyli, ale też nie każdy mógł przejść taki kurs. Sporo ich skończyło. Jan właśnie przez te kursy stawał się autorytetem. Potem też spotykali się prywatnie i na najrozmaitsze tematy rozmawiali. Jana zdanie zawsze było brane pod uwagę i było ważne.

 

Jeszcze przed wojną, tak jak nauczyciele na ogół mieli autorytet u młodzieży, tak samo drużynowy zdecydowanie miał autorytet u swojej drużyny. Inaczej po prostu nie mogło być. Nie nadawałby się, nie wyszłoby mu nic z tej pracy. A było dużo naprawdę bardzo ciekawych postaci. Miałam nieprawdopodobne szczęście, że bardzo dużo było wśród nich moich bliskich przyjaciół. Takim zdecydowanie wodzowskim typem to był Tadeusz Zawadzki. On miał i autorytet i charyzmę wodza. Nie było mowy, żeby ktoś go nie słuchał. No ale to ludzie się z tym rodzą, albo nie.

 

Są liczni instruktorzy, którzy taki autorytet mają, mają jakiś charyzmat, jakiś dar przyrodzony i – zwykle nieświadomie – go rozwijają.

 

Ci wszyscy ludzie, o których opowiadam, mieli taki właśnie przyrodzony dar. Tacy się urodzili po prostu. Mirowski był bardzo dużym autorytetem. W harcerstwie po jego śmierci zrobiła się straszna luka. Ja go poznałam jako łączniczka Tadeusza Zawadzkiego, przez Wawer. Jakie pierwsze wrażenie na mnie zrobił zrobił? (śmiech). W Górze Kalwarii jest taki zakład dla starców i tam jest kapliczka, posąg świętego Antoniego. Ta figura mi od razu przypominała Stefana, albo Stefan Antoniego. To było pierwsze wrażenie. Ale nie był ładny, ten święty Antoni.

 

Pamiętam lata pięćdziesiąte. Zaczął się ruch oddolny, aresztowania na Węgrzech, myśmy się tutaj bali, chodziło o to, żeby tę młodzież jakoś wziąć w garść. W pięćdziesiątym szóstym roku, 8 grudnia – pamiętam, bo były urodziny mojego męża – urządziliśmy tu spotkanie towarzyskie, panie w eleganckich sukniach i tak dalej. Tego wieczoru urywały się telefony z Łodzią. Od Kamińskiego, że tam się spotykają przedstawiciele ZMP. A równocześnie Kamiński ma u siebie spotkanie starych instruktorów. W końcu przyjechał jakiś łącznik od Kamińskiego. Rezultat był taki, że całe to moje eleganckie towarzystwo siadło na podłodze i zaczęło śpiewać harcerskie piosenki. A w niedzielę spotkaliśmy się na rynku Starego Miasta w Muzeum Warszawy. I z tego spotkania postanowiliśmy pojechać do Łodzi. Wynajętym miejskim autobusem pojechaliśmy. Na miejscu przyszedł do nas pan minister Bieńkowski. Powiedział, że to bardzo ładnie, że się tyle ludzi interesuje harcerstwem, ale jak wiatr historii wieje, to lepiej wtedy siedzieć w domu. Wtedy już Jan nie wytrzymał i powiedział: Panie ministrze, ale to już tak dziwnie jest, że jak wiatr historii wieje, to harcerze są na ulicy.

 

Prawdziwy autorytet tworzy tylko osobisty przykład, prawdziwość czynów, odpowiedzialność, porządek i konsekwencja.

 

W 59 roku Kamiński kiedy odchodził powiedział: jeśli ktoś może zostać w tym układzie, to niech zostanie z młodzieżą. Niech ta młodzież nie zostanie sama.

Czy dzisiejsze harcerstwo nie ma już szansy na takie autorytety? – Myślę, że jednak ma. Uważam, że Gosia jest takim autorytetem. Ona ma coś w sobie takiego, że ludzie do niej się garną i posłuchają. Liczą się z jej zdaniem. Na pewno są tacy, którzy mogą dużo zdziałać. Myślę, że jest w harcerstwie dużo mądrych ludzi. Uczciwych, sensownych. Tylko ich nie widać.

 

 

  hm. Danuta Rossmanowa była łączniczką Tadeusza Zawadzkiego "Zośki" drużynową 14 WŻDH "Błękitna Czternastka", szefową szkolenia hufca Warszawa Żoliborz. Żona hm. Jana Rossmana. W ich domu, na Żoliborzu, odbywały się spotkania „Bandy czworga” (Stefan Mirowski, Jan Rossman, Halina Wiśniewska, Anna Zawadzka).  

 

 Obiad zjadła i opowieści wysłuchała phm. Monika Marks

 

Cytaty pochodzą z książki „Styl życia” Stefana Mirowskiego.