Magia papieru
Nieraz się z tym spotkałem, że „Na Tropie” było traktowane tak „z luzem”, jako gazeta mniej poważna niż „Czuwaj”. Nie weźmiesz jej do autobusu, nie wyciągniesz w korku, tylko musisz się podłączyć do sieci, więc nie każdy to czyta. Poza tym wciąż chyba istnieje coś takiego jak magia papieru. – O tym dlaczego w „Na Tropie” wolno więcej i jaka przyszłość czeka harcerską prasę rozmawiamy z Grzegorzem Całkiem, redaktorem naczelnym miesięcznika „Czuwaj”.
Po co wydajemy harcerskie gazety?
To zależy, które. Tak naprawdę każda gazeta służy czemuś innemu. Internetowa ma swoje zadania, a papierowa inne. Kiedyś, jeszcze pięć lat temu, taka gazeta jak „Czuwaj” miała znaczenie głównie „niusowe”, pomocnicze dla kadry i trochę publicystyczne. Kiedy zostałem naczelnym, zdecydowanie ograniczyłem rolę strony archiwistyczno-relacyjnej. Ograniczyłem do minimum wszystkie relacje, informowanie o tym, że odbyła się jakaś impreza. Jednak zgadzam się, że w „Czuwaj” powinniśmy pisać o tym, co się dzieje na poziomie centralnym, o dużych imprezach, o zlocie, po to, żeby za 10, 20 czy 30 lat ktoś, kto będzie mówił o tym, co się działo w ZHP na początku wieku, miał jakieś podstawy. Ale dziś gazeta taka jak „Czuwaj” powinna mieć charakter bardziej miesięcznika opinii. Świadomie rezygnuję więc z funkcji niusowych, także dlatego, że nie mam szansy ścigać się z internetem.
Jeszcze cztery lata temu, kiedy ustalane były nowe stopnie harcerskie, gazeta miała na to jakiś wpływ. To u nas pojawiły się sondaże i propozycje, żeby środkowe dwa stopnie oznaczać krokiewkami. My pierwsi informowaliśmy o tym. A teraz praktyka wygląda tak, że jak w weekend Rada Naczelna coś uchwali, to we wtorek czy w środę pojawi się to w internecie. A jak się nie pojawi, to jest wielki rejwach – jak to możliwe, że trzy dni temu coś uchwalili ważnego, a tego jeszcze nie ma w sieci! Dlatego właśnie funkcja niusowa kompletnie odpada. Bardziej zwracam się więc w stronę publicystyczną i skłaniającą do refleksji. Cieszę się, że mamy teraz więcej miejsca dla starszej kadry, dla harcmistrzów. Chciałbym, aby ludzie dzięki gazecie nabrali trochę poczucia odpowiedzialności za organizację, żeby lepiej rozumieli, o co w tym wszystkim chodzi.
Co w takim razie oprócz „Czuwaj”?
Coś pewnie należałoby zrobić z gazetami metodycznymi, jak „Zuchowe Wieści”, „Propozycje” czy „Moja Drużyna”. Trochę stereotypowo o tym mówię, ale właściwie nie jestem pewien, czy takie gazety powinny funkcjonować. W sytuacji, kiedy mogę sobie wpisać w Google np. „cykl sprawnościowy leśnika” i wyskoczy mi kilkadziesiąt pomysłów na zbiórki, wręcz czasami rozpisanych do bólu, do pojedynczego pląsu, pojedynczej piosenki, to ja nie wiem, czy jest sens marnowania papieru i robienia gazet stricte repertuarowych. Często drużynowi, zwłaszcza starsi, mówią że „kiedyś to było fajnie”, bo były „Zuchowe Wieści”, które miały 36 stron, a cykl sprawnościowy z całym workiem z tworzywem miały rozpisany na 12. To jest jedna trzecia gazety. Ludzie do tego tęsknią, ale nie wiem czy to dobry sposób. Jeszcze kilka lat temu uznawałem argument o braku dostępu do internetu. Dziś to już mocno naciągane, zwłaszcza w odniesieniu do uczniów czy studentów.
Niezależnie od tego, czy to jest w internecie, czy na papierze, to jednak oczekuje się od centrali, że będzie takiego repertuarowego wsparcia dostarczać.
A to zupełnie inna kwestia. Mówię o ogólnej dostępności takich podstawowych rzeczy. Natomiast słusznie moim zdaniem oczekuje się od centrali inspiracji programowej, pomysłu, nowego spojrzenia. I tu jest wielka rola gazet wszelakich. „Czuwaj” też w jakimś sensie. Przy czym „Czuwaj” ma dodatkową funkcję – tłumaczenia instruktorom polityki centrali, np. kwestie protektoratu, ochrony krzyża harcerskiego.
Mówimy o drużynowych, którzy potrzebują wsparcia metodycznego i programowego. Czy dostrzegasz jeszcze jakąś niezaspokojoną grupę odbiorców?
Mnóstwo. Trzeba adresować artykuły do każdej funkcji. Od drużynowych począwszy (nie wiem nawet, czy nie powinniśmy zaoferować czegoś zastępowym, zwłaszcza, gdy system zastępowy leży), przez kształceniowców, namiestników, którzy też potrzebują nowych pomysłów, skarbników, komendantów hufców, bo przecież powinni być na bieżąco z tym, co się dzieje w Związku. Oczywiście skończywszy na harcmistrzach, którym ciągle powtarzamy, że się nie doskonalą, albo że nie biorą odpowiedzialności za Związek.
W jakim stopniu „Czuwaj” zaspokaja te potrzeby?
Myślę, że w niewielkim. Patrząc nawet po liczbie czytelników. Analizy spisowe pokazały, że „Czuwaj” czyta około 6 tys. ludzi. To mało, biorąc pod uwagę, że mamy kilkanaście tysięcy osób kadry. Natomiast ja nie mam złudzeń, że czytających będzie więcej. Wystarczy popatrzeć, co się dzieje z czytelnictwem prasy w Polsce, w świecie, w ogóle. Ono spada wszędzie, w prasie codziennej, w tygodnikach, w prasie specjalistycznej. Choć z drugiej strony fajnie byłoby, gdyby nasi instruktorzy byli tą właśnie elitą, która czyta więcej – książki i/lub czasopisma.
Pomówmy chwilę o tej roli publicystycznej, o przekazywaniu opinii. Jak postrzegasz niezależność mediów w harcerstwie? Czy w przypadku oficjalnej gazety Głównej Kwatery można w ogóle mówić o jakiejś redakcyjnej linii?
Jest dobrze. Przez sześć lat bycia naczelnym miałem chyba jeden przypadek ingerencji naczelnika w to, co napisałem, jedną prośbę o publikację rozmowy (którą i tak bym dał bez tej prośby) oraz kilka przypadków niezadowolenia z treści artykułów. Na przykład kiedy pisaliśmy o komendancie hufca, którego zdjęcie z papierosem ukazało się na hufcowej stronie.
Myślę, że w „Na Tropie” taki tekst spokojnie też mógłby się ukazać.
Jasne, ale tu chodzi o coś innego. Nieraz się z tym spotkałem, że „Na Tropie” jest traktowane „z luzem”, jako mniej poważne niż „Czuwaj”. Być może wynika to z faktu, że jest to gazeta internetowa, więc nie każdy ją czyta. Nie weźmiesz jej do autobusu i nie wyciągniesz stojąc w korku, tylko musisz się podłączyć do sieci. Poza tym wciąż chyba istnieje coś takiego jak magia papieru. Jak ktoś napisze książkę czy artykuł w gazecie, to jest coś super wielkiego. I ja na tej magii cierpię, bo nieraz instruktorzy piszą na listę dyskusyjną całe elaboraty, które po przeróbkach mogłyby być świetnymi artykułami, albo piszą krótki tekścik do „Na Tropie” i chciałbym, żeby to rozbudowali. I okazuje się, że do drukowanej gazety już nie chcą, bo to jednak gazeta drukowana, więc większa odpowiedzialność za to, co piszą. W konsekwencji to, co wydrukowane w „Czuwaj” traktuje się dużo poważniej.
Zresztą tak naprawdę – bądźmy szczerzy – artykuły w „Czuwaj” pod względem ostrości wymowy to „pikuś” w porównaniu z tym, co wam zdarza się opublikować. Przy takich tekstach pojawia się zwykle argument, że to przecież jest gazeta czy wręcz organ Głównej Kwatery. Jednak nie słyszałem, aby taki argument pojawiał się przy ostrych sformułowaniach w Na Tropie. Tak jakby nie było świadomości, że to też jest gazeta Głównej Kwatery.
Jeszcze jedno: te wszystkie problemy biorą się z myślenia, że oczywiście w naszym Związku jest dużo brudów, ale nie należy z nimi wychodzić na zewnątrz. „Nie pokazujmy, że jest źle, radźmy sobie z tym sami.” Do tego stopnia, że po najbardziej kontrowersyjnych tekstach słyszałem określenia typu „szmatławiec” czy „brukowiec”. No ale to jest myślenie z minionej epoki i szkoda o tym rozmawiać.
Powiedziałeś kiedyś, że powinniśmy spotkać się w całym harc-dziennikarskim gronie, kilkoma redakcjami i porozmawiać. Nad czym powinniśmy wspólnie popracować?
Wychodzę z założenia, że nasze możliwości czasowe, ludzkie itd. są ograniczone więc powinniśmy je wykorzystywać jak najlepiej. Powinniśmy się spotkać, zastanowić, jakie gazety funkcjonują, do kogo są skierowane i podzielić się „strefami wpływów”. Nie ma potrzeby robić między sobą konkurencji, trzeba się zastanowić, czy dobrze wypełniamy rynek harcerski. Konieczne jest więc opracowanie jakiejś centralnej polityki gazetowej czy – szerzej – wydawniczej. Chodzi o to, aby decyzje, które nie pozostają bez wpływu na inne gazety były przemyślane. A także żeby się nie powielać, tylko jak najlepiej wykorzystywać te atuty, które mamy. Jest – nie ukrywam – także w moim interesie, aby gazeta była ściślej wyprofilowana, ponieważ cały czas mam w pewnym sensie gazetę dla wszystkich. A wiadomo, że jak coś jest dla wszystkich, to jest dla nikogo…
Jak oceniasz obecne „Na Tropie”?
Myślę, że cierpicie z tego samego powodu, co każda gazeta, tzn. że numery są nierówne. Ale wiadomo, każdy ma ten problem. Myślę też, że powinniście unikać puszczania niektórych tekstów. Nie mówię tu o treści, ideologii, linii, tylko o jakości. Tym bardziej, że nie macie przecież takiego dylematu jak ja, że dwa teksty mniej w numerze, to jakiś znaczący problem, to „dziura”. Czasem lepiej z artykułu zrezygnować, jeśli jest słaby.
Jednak największy moim zdaniem problem „Na Tropie” jest taki, że to gazeta dla instruktorów wędrowniczych czy w wieku wędrowniczym, a nie dla wędrowników. Ja bym poszedł chyba bardziej w kierunku wędrowników, takich z drużyny, licealistów. Ale to właśnie wymaga zastanowienia się, do kogo właściwie kierujemy swoje łamy.
Co jeszcze… coraz fajniejsze macie zdjęcia na okładkach. No i generalnie to fajne, że macie możliwość bieżącej dyskusji o treści artykułów. No ale to właśnie atut gazety internetowej, atut, z którego doskonale korzystacie.
Na koniec jeszcze jedna refleksja: zastanawiam się, co się stanie za dwadzieścia, trzydzieści lat z tymi tekstami, które teraz publikujecie. Z „Czuwaj” jest inaczej – on co miesiąc trafia do największych bibliotek i mam pewność, że jakoś się przechowa. A natropowe teksty? A to przecież też jest ciekawy i coraz większy dorobek Związku!
Zdjęcia: http://www.czuwaj.pl
Rozmawiała Monika Marks