Modliłem się ja, piasek i głazy

Na wyświetlaczu laptopa Kazimierz Nowak pcha swój objuczony rower w głębokim piasku – Dziadek nie miał ani komputera, ani kserokopiarki, dlatego mógł mi tylko opowiadać o Nowaku i jego wyczynie – mówi Łukasz Wierzbicki – kiedyś powiedział „Wiesz, byłoby wspaniale gdyby udało się te wszystkie jego relacje zebrać w książkę” . Siedzimy w jednej z poznańskich restauracji, a Łukasz trzymając laptopa na kolanach zaczyna opowiadać o jego odkrywaniu Kazimierza Nowaka na nowo.
„Jadę, wypatrując na drodze grubej, czarnej kreski oznaczonej po obu stronach zerem. Na mapie mam tę kreskę, która oznacza równik, na drodze jednak nie widzę jej. (…) A zatem równik mam poza sobą! Okazuje się, że można tu dotrzeć rowerem… jeśli się tylko tego pragnie”
13 afrykańskich państw, pustynie północnej Afryki i równikowa dżungla, konflikty polityczne, dzikie zwierzęta, egzotyczne ludy. Tysiące kilometrów wędrówki – rowerem, pieszo, czółnem, na wielbłądzie. 5 lat tułaczki po Czarnym Lądzie – tak w skrócie wyglądała wielka podróż Kazimierza Nowaka – poznaniaka, mieszkańca kamienicy numer 32 przy ul. Lodowej na Łazarzu. Wyruszył w 1931 roku, do Polski wrócił w listopadzie 1936 roku. Rok później wycieńczony chorobą zmarł.
Pozostawił trochę pamiątek, dwa tysiące zdjęć oraz relacje publikowane w czasie wędrówki w polskiej i zagranicznej prasie – Gdy zacząłem szukać jego śladów w archiwach, trafiłem na relacje ze środka jego podróży, potem cofając się odkrywałem ogrom czasu i przestrzeni, jakie były za nim. W końcu udało mi się dotrzeć do pierwszych jego listów i do ostatnich relacji. – Książka była gotowa – mówi Łukasz. Zdążył ją jeszcze wręczyć dziadkowi. – Bardzo to wszystko przeżywał, on pamiętał Nowaka, z gazet i wykładów w kinie Apollo. Nowak był już wtedy bardzo słaby, wycieńczony przywiezioną z Afryki malarią. Z trudem snuł swoją opowieść zgromadzonym w kinie poznaniakom. W jednym z zakładów fotograficznych co jakiś czas pojawiały się w witrynie nadsyłane przez Nowaka zdjęcia. – Pamiętam z jaką ekscytacją dziadek opisywał oczekiwanie na zmianę tych fotografii – kolejne relacje z Afryki.
„Miałem wówczas wrażenie, jakie może mieć jedynie kapitan statku, który odbija od brzegu, kierując się w stronę przeciwległego wybrzeża oceanu, mimo że nie rozporządza ani załogą, ani nawet sterem czy żaglami.”
Prom z Danii na Islandię płynie trzy dni, a na pokładzie nie dzieje się nic ciekawego. – Ile można gapić się w morze? – Maciej Pastwa, poznański podróżnik skręca papierosa, a w oczach pojawiają się ogniki jakie widziałem już u Łukasza. – i wtedy z plecaka wyciągnąłem książkę Nowaka. Kupiłem ją już wcześniej, woziłem ze sobą, ale jakoś nigdy nie było okazji, by ją przeczytać. Maciej zaczyna więc lekturę i coraz bardziej się dziwi – Czytałem to ze łzami w oczach, ten człowiek nie mając nic dokonał jednego z największych polskich wyczynów podróżniczych. I mieszkał na Lodowej, ja tam na praktyki cukiernicze chodziłem! Po kilkunastu stronach tej książki wiedziałem, że nie wolno mi tego tak zostawić. A trzy dni to dużo czasu na myślenie. Od tego czasu Maciej na Nowaka mówi Kazik.
Jeszcze na promie Maciej wpadnie na pomysł ufundowania tablicy upamiętniającej wielki podróżniczy wyczyn Nowaka. Zaraz po powrocie z Islandii pójdzie do wydawnictwa Sorus, które wydało książkę, ono skieruje go do Łukasza – Poszedłem do restauracji, w której pracował i przedstawiłem mu pomysł – opowiada Maciej. Po chwili jechali na poznański dworzec szukać miejsca dla tablicy. Było jasne, że tylko tam może ona zawisnąć. – Tam każdy jest podróżnikiem, choćby jechał do pracy. Droga jest wspólnym mianownikiem dla Nowaka i dla wszystkich ciekawych świata. W samochodzie przyszła mi do głowy myśl, że tablicę powinien odsłonić Ryszard Kapuściński. Szalone prawda?
„Szlaki, na które tam wjechałem, zasłane były szkieletami dromaderów i Beduinów, nierzadko spotykało się szczątki ciał kobiet i dzieci, których hieny nie zdążyły ogryźć jeszcze dokładnie.”
Józef Biernacki rzadko ogląda telewizję. Woli książki. Najlepiej te historyczne albo krajoznawcze – Bo ja taki szperacz jestem, pasjonat, strasznie ciekawi mnie świat – mówi pan Józef i uśmiecha się szeroko. Niedawno czytał „Heban” Kapuścińskiego. Jak ten człowiek opisuje Afrykę! Z jednej strony kolorową, pełną barw, zapachów i dźwięków. Z drugiej okrutną, lepką od krwi, skłóconą, ciągle w ogniu.
Tego dnia, 27 listopada 2006 roku coś go podkusiło i włączył Teleskop – Wie pan, przeddzień drugiej tury wyborów samorządowych, trzeba było zobaczyć, co się dzieje – opowiada. Ogląda więc z żoną wiadomości, a tu, na samym końcu relacja z odsłonięcia tablicy poświęconej… wujkowi Kaziowi. I odsłania ją nie kto inny, jak Ryszard Kapuściński. Obok wielkiego reportera kręci się dwóch młodych mężczyzn, jeden z nich, ten w dłuższych włosach mówi, że jak dotąd nie udało im się dotrzeć do rodziny Kazimierza Nowaka, że ślad po niej zaginął. – Jak to? – dziwią się państwo Biernaccy – a babcia Irena? I pan Józef chwyta za telefon.

„Strzeliłem strzaskawszy głowę węża. Murzynka Remo jednak nie pocieszył ten widok poniósł bowiem kolejną wielką stratę w swym maleńkim życiu. Teraz nie miał już ani matki, ani ojca, ani nawet psa, który swym ciepłem grzał go w chłodne stepowe noce…”
Sułów Wielki koło Leszna – trzy stawy rybne, skrzyżowanie dróg, szachulcowy kościółek kryty gontem, dwadzieścia trzy gospodarstwa. W tym ostatnim, na samym końcu wsi mieszka Jadwiga Gołębiewska razem z sześciorgiem dzieci. Wśród nich jest młoda dziewczyna – Irena.
Jest 1946 rok, ojciec Stefan jeszcze nie wrócił z wojny. Później się okaże, że trafił do oflagu w Niemczech, a zaraz potem, po wyzwoleniu przez Amerykanów, do specjalnej kompanii wartowniczej. Zwolnili go do domu dopiero w czterdziestym siódmym .
– Zaraz po wojnie jeździłam do domu Nowaków w Poznaniu, czasy były ciężkie, wieś żywiła miasto, więc w koszyku woziłam masło, jajka, kiełbasy, wszystko co najpotrzebniejsze – mówi pani Irena i wyjmuje z kredensu małe zawiniątko – ciocia Maria, żona nieżyjącego już wówczas wujka Kazia dawała mi w zamian za te moje dostawy zdjęcia wujka z dalekich podróży. To właśnie kontakt pani Ireny z żoną Nowaka pozwolił przetrwać pamięci o wielkim podróżniku w rodzinie – Bo dla mnie każde zdjęcie to skarb – i pani Irena rozwiązuje zawiniątko. Przed oczami Macieja i Łukasza odsłania się prawdziwy skarb – nie publikowane dotąd zdjęcia Nowaka. I to zarówno te z Polski, jak i te z jego wielkiej podróży. Wśród nich zdjęcie uduszonego przez pytona psa należącego do małego murzynka Remo – To jest niesamowite – Maciej z niedowierzaniem kręci głową i wkłada kolejne zdjęcia do skanera – chyba będzie trzeba zrobić trzecie wydanie książki.

„Może list następny ciekawszy będzie, może nawet uda mi się zrobić zdjęcie jak lew zjada mnie na śniadanie (…) Tak wjeżdżam w kraj, gdzie na każdym kroku czyha śmierć. A jednak, choć liczę się z trudem dni najbliższych, jakaś przepotężna siła gna mnie naprzód, oprzeć się jej nie mam mocy.”
Wyruszył w 1931 roku, ale już wcześniej musiało go to kłuć, musiało go ciągnąć – Łukasz mówi to tonem nie znoszącym sprzeciwu – pracował w towarzystwie ubezpieczeniowym, zarabiał mało, czasy były trudne, Wielki Kryzys. Spał niekiedy w pracy, by zaoszczędzić na bilecie do domu.
W czasie swojej pięcioletniej podróży Nowak przemierzył trzy strefy klimatyczne, zabił oszczepem lwa, oślepł na pustyni i polował na leśne słonie z Pigmejami. Przez Afrykę wędrował na dwóch rowerach. Część swej podróży pokonał czółnem, które nazwał imieniem swojej żony – Maryś. Gdy władze jednego z państw zabroniły mu wędrówki rowerem przez pustynię, za ostatnie pieniądze wynajął trzy wielbłądy i z nimi ruszył przed siebie.
Relacje z jego podróży ukazywały się w kilkunastu krajowych i zagranicznych tytułach prasowych. Sam o sobie mówił, że jest reporterem.
Maciej Pastwa: – Uderza wielka ciekawość, jaką cechował się Nowak – raz opisuje dziką przyrodę, innym razem pierwotne ludy, w końcu dochodzi do polityki jaka zaczynała targać tym światem właśnie wtedy, gdy po nim wędrował.
Łukasz dodaje – A do tego nie był nudny, te jego opowieści czyta się z zapartym tchem, właśnie pracuję nad ich adaptacją dla dzieci.
Ryszard Kapuściński na odwrocie drugiego wydania listów Nowaka napisał: Przejęty jestem lekturą tej książki. (…) Oby zajęła ona stałe miejsce na listach klasyki polskiego reportażu.
Maciej uśmiecha się – Całej tej sprawie towarzyszy jakaś wielka magia, za dużo tu przypadku – to, że kupiłem tę książkę, że spotkałem Łukasza, że pan Ryszard zgodził się nam pomóc, że w końcu udało się znaleźć jego rodzinę. Kazik ma szczęście nawet po śmierci.

„Podawano mi go do ręki, ale choć wiedziałem, że to szczere złoto, dotykałem go i przesypywałem w dłoni, wrażenia żadnego! Jest ono tutaj jakieś obojętne, pozbawione swej wartości. Pigułka chininy, aspiryny, soczysta pomarańcza ma dla mnie w tych stronach o niebo więcej uroku i wartości!”
W czasach, gdy kwitła idea kolonializmu, a Polska starała się o swoje kolonie na Madagaskarze czy Liberii, Nowak potrafił powiedzieć, że brzydzi się koloniami, wielokrotnie podkreśla w swojej książce radość, że Polska ich jednak nie ma – To jest jego wielkość, był całkowicie niezależny, to imponuje w nim najbardziej. Maciej Pastwa dodaje, że wyjątkowość Nowaka kryje się także w jego uporze – Byłem tam gdzie on. Pustynię, której my nie mogliśmy pokonać Land Roverem on przebył wraz z trzema wielbłądami!
Nowak był nieugięty także jeśli chodzi o środek transportu, jakim obiecał sobie podróżować. Kiedyś włoski patrol zabrał go z pustyni sądząc, że jest szpiegiem. Samochodem przewieźli go na posterunek. Gdy okazało się, że jest „normalnym” podróżnikiem chcieli go podrzucić w jakieś lepsze do kontynuowania wędrówki miejsce – Kazik kazał się odwieźć w to miejsce, z którego go zabrali, ani metra dalej – Maciej poważnieje – Sam żyję tak, by realizować swoje marzenia, staram się im nie odpuszczać. On nie odpuścił ani na chwilę, nie ma wielkiej podróży gdy nie ma wielkiego człowieka.
"I w ciszę pustyni pobiegły słowa nauczonej przez matkę modlitwy. Jest niedziela i tu wśród obcej pustynnej krainy po polsku na głos modli się włóczęga. Modliłem się i ja, i piasek , i głazy."
Cytaty pochodzą z książki Kazimierza Nowaka „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd. Listy z podróży afrykańskiej z lat 1931-1936. Wydawnictwo Sorus. Poznań 2006.
Tekst wcześniej publikowany w Gazecie Poznańskiej.
