Mój przyjaciel Robot

Archiwum / 05.09.2009

„Za to w procesie socjalizacji młodszych dzieci może się […] znakomicie sprawdzić szkolny robot. Eksperymentalne maszyny tego typu już powstały w laboratoriach […] i są sprawdzane w testach z udziałem dzieci. Roboty potrafią mówić, używając prostych zwrotów i zdań. Pomagają maluchom rozpoznawać kolory, uczyć się piosenek i nowych słów”.

Powyższe słowa wyczytałam 1 września w Newsweeku w bardzo interesującym artykule pt. „Nasza klasa 2.0” autorstwa Katarzyny Burdy. Rano, jadąc tramwajem,  przyglądałam się zmierzającym na rozpoczęcie roku szkolnego. Ciemne spódniczki, białe bluzki, ach, kiedy to było… Pozwalam sobie tak tkliwie rozmyślać, chociaż właściwie to dopiero co opuściłam szkolne mury (i obym nie musiała tam nigdy wracać). Sentymentalny nastrój rozgromił przywołany tekst. Autorka przedstawiała w nim opinie naukowców na temat obecnego stanu nauczania, że bez sensu, że głupio i nieudolnie… Słowa te wspiera, niby niechcący, artykuł parę stron wcześniej – o nauczycielach, w których zabijany jest entuzjazm, o leżącym systemie edukacji. Chłonęłam te słowa jak oszalała, potakując głową i w myślach dokładając agresywniej tym od oświaty. Pamiętam jeszcze te czasy, kiedy w szkole zaprzysięgałam się, że zostanę ministrem edukacji i „zrobię wreszcie porządek”.

Nagle coś się jednak urwało. Inteligentni badacze wypowiadający się w tekście zaczęli przechwalać się wymyślonymi rozwiązaniami obecnej sytuacji. Że zamiast  ławki  – komputer, zamiast książki – edukacyjne gry komputerowe, a zamiast nauczyciela – robot… Nauka polegająca na grze typu Simsy, gdzie można absolutnie wszystko robić, tyle że wirtualnie. Oczywiście ucząc się przy tym. I tak edukacja miałaby wyglądać: wrzucenie dzieciaka w sieć i „radź sobie!”, a w razie kłopotów pytaj robota – w końcu zna parę prostych zdań.

A później może wirtualny WF? A potem powrót do domu, jakiś obiad i znów przed komputer – żeby odbyć internetowy kurs językowy. Wieczorem można poczytać na ekranie ulubioną książkę, a potem jeszcze obejrzeć film. Najlepiej naukowy. A jakiś czas później, po zaledwie 12 czy 13 latach siedzenia przed komputerem, kiedy nauczymy się wymieniać sobie oczy, bo już psują się od tych promieni, dzieciaki wyjdą ze szkoły i spotkają się z czymś, do czego edukacja ich przygotowała. Do prawdziwego życia: niewirtualnego, bez kilku żyć, bez możliwości cofnięcia ruchu.

Na tym ma teraz polegać nauka? A gdzie osobiste poznanie? Gdzie empiryzm? Czy komputer pozwoli poznać smak, zapach, pozwoli doznać zachwytu nad czymś wyjątkowo pięknym albo dumy z wykonanego własnoręcznie doświadczenia? To wszystko jakoś bym przełknęła ale… roboty ZAMIAST nauczycieli? I jeszcze może robomamy? I robotatusiowie! Bo przecież z tych dzieci powstaną robodzieci. Zaprogramowane do wchłaniania wiedzy, wspierane przez robota, który przecież w końcu zna tych parę zdań. Niepotrzebni są nauczyciele, którzy mogą być autorytetem. Nie potrzeba kogoś, kto przytuli albo zauważy, że z dzieckiem jest coś nie tak, że może ma problem. Nie musi istnieć osoba, która pięknie namaluje i wyjaśni świat. Nie musimy nawiązywać więzi międzyludzkich. Może nie musimy też kochać, uśmiechać się i trzymać za ręce? Wystarczy przecież kilka prostych zdań!

Harcerstwo też jest za stare, też trzeba je zmienić. Może na zbiórkach siadajmy przy komputerach i rozpalajmy wirtualny ogień w wirtualnym kręgu? Robot poprowadzi spotkanie. O kurczę, Huxley zaraz by mi się kłaniał w pas, tak potrafię rozbudować jego świat, który – nawiasem mówiąc – zaczyna powstawać.

Nie mówię, że obecny system nauczania jest dobry. Wręcz przeciwnie: jest tragiczny. Stacza się i stacza… I też nie wiem, jak go zatrzymać. Chyba wypatruję jakiegoś zbawiciela, który być może nadejdzie i wybawi dzieciaki. A jeśli nie, to niedługo będziemy mieć dziesięciolatków władających ośmioma językami, posiadających prawo jazdy i  pięciostronicowe CV. W wirtualnym programie do nauki historii będą poznawać archaizmy jak „zabawa”, „gra” czy „jesteś dzieckiem, baw się i bądź beztroski, zanim będziesz musiał pracować, spłacać kredyt i wychowywać własne pociechy”. Albo robot będzie to tłumaczył, bo to w sumie tylko kilka prostych zdań.