Moja przygoda w Anglii

Archiwum / 17.09.2007

Wybrany obraz158 flag narodowych. Muzyka ze 158 stron świata. 158 wersji zawołania "Be prepared!". Jedna wielka radość w 158 odsłonach. I o wiele za mało miejsca, żeby o wszystkim opowiedzieć.

W Anglii, wraz z czterdziestoosobową reprezentacją z Oławy i Wrocławia, zjawiliśmy się po 26-godzinnej drodze przez pół Europy i kanał La Manche. Ze stacji Victoria, jamborową komunikacją udaliśmy się do Dorney Wood, skautowego centrum – miejsca w którym rozbiliśmy nasze dwudniowe obozowisko. Przyjechaliśmy wcześniej, by poznać trochę tradycji i kultury angielskiej i popodziwiać londyńskie zabytki. 26 lipca przenieśliśmy nasze obozowisko na miejsce zlotu, czyli do Hyland Parku.

Wreszcie Jambo!

Naszym nowym domem na czas skautowej przygody był podobóz Oasis 49. Po rozbiciu namiotów, zbudowaniu bramy i pionierki obozowej, mogliśmy rozpocząć oficjalnie zlot uczestnicząc w Ceremonii Otwarcia. Pod Wielką Sceną duże wrażenie zrobił na nas kolorowy tłum składający się z 40 tys. skautów z całego świata. Był to pierwszy raz, kiedy w jednym miejscu spotkali się wszyscy uczestnicy Jambo. Ceremonię rozpoczęły reprezentacje krajów Wielkiej Brytanii, które zachwyciły nas narodowymi tańcami. Po ich występie zobaczyliśmy krótki filmik o drodze jaką przebyła flaga WOSM na tę uroczystość. Razem z Peterem Duncanem, szefem angielskich skautów, objechała ona cały świat. Niestety, tuż przed rozpoczęciem ceremonii… zniknęła. Kiedy wszyscy stracili nadzieję na jej odnalezienie z przelatującego samolotu zeskoczył spadochroniarz i… miał flagę!
Po szybkiej akcji „ratujmy flagę” i po przywitaniu księcia Williama, nic nie stało na przeszkodzie otwarcia 21. Światowego Spotkania Skautów „Jamboree 2007”. W trakcie ceremonii mogliśmy policzyć ile reprezentacji z najróżniejszych państw świata uczestniczy w zlocie. Naliczyliśmy ich 158, a pod koniec byliśmy świadkami ogromnego pokazu pirotechnicznego! Gdy skończyła się część oficjalna zaczęła się wielka zabawa, która trwała do późnego wieczora.

Poznajmy się

Następnego dnia zaczęły się pierwsze zajęcia w subcamp’ach (podobozach). Ich celem było „wymieszanie” obozowiczów i stworzenie 12 osobowych zastępów, które miały do zaliczenia kilka zadań zespołowych. Pierwszy raz można było spróbować dogadać się i poznać osoby z najdalszych kultur i państw świata. Wieczorem miały być kontynuowane zajęcia w zastępach, ale ja zostałem zaproszony na bankiet. Było to spotkanie organizacyjne dla uczestników Sunrise Camp’u – obozu, podczas którego reprezentanci organizacji skautowych z całego świata odnowią przyrzeczenie 1 sierpnia na wyspie Brownsea. W trakcie bankietu mogliśmy poznać opiekunów i organizatorów tego obozu oraz Petera Duncana. Zapoznaliśmy się z programem zajęć na najbliższe trzy dni i zostaliśmy podzieleni na 4 drużyny.
Następnego dnia o godzinie 5:15, w mundurach, musieliśmy być gotowi do wyjazdu. Otrzymaliśmy prowiant na drogę i zostaliśmy odwiezieni do portu w południowo-środkowej Anglii. Stamtąd promem przepłynęliśmy na małą wysepkę. Na niej zostaliśmy przywitani grami i zabawami, dzięki którymi mogliśmy się lepiej poznać.
Kolejne dwa dni razem z 1 sierpnia spędziliśmy na poznawaniu kultur 5 kontynentów, zabawach z rówieśnikami z całego świata, pływaniu w kajakach, na jachtach, strzelaniu z łuków, budowaniu bram, graniu na bębnach, ratowaniu wiewiórek i wielu innych zajęciach.

1 sierpnia

Obudzono nas o 4:45. polecono ubrać się w mundury i  udać w stronę molo. Pół godziny później, razem z ponad 300 skautami ze 158 krajów świata przywitaliśmy słońce w dniu setnych urodzin skautingu. Następnie, tworząc wielką paradę flag, przemaszerowaliśmy na miejsce pierwszego obozu. To było niesamowite, niezapomniane przeżycie – trzymać polską flagę, powiewającą wśród tylu innych flag z całego świata. Na miejscu czekał na nas most, który wcześniej zbudowaliśmy. Z niego właśnie Peter Duncan zadął trzykrotnie w róg, otwierając Replica Camp i oznajmiając, że„skauting ma 100 lat!”. Wszyscy podnieśli ręce do skautowego pozdrowienia. Chwilę później można było usłyszeć Przyrzeczenie Harcerskie w najróżniejszych językach świata. Czuło się tę wspólnotę, czułem ze byłem tam z nimi, razem.
Po ceremonii Odnowienia Przyrzeczenia udaliśmy się na lunch, po czym mieliśmy ostatnie chwile na wymianę adresów, części mundurów, naszywek, robienie zdjęć i zakupienie pamiątek. To było niesamowite przeżycie.

Czy to już koniec?

Po powrocie na teren Jamboree mogliśmy ochłonąć. No chyba, że liczyć wieczorną zabawę pod sceną z mnóstwem fajerwerków, muzyki i tańców, np. hiszpańskich, irlandzkich czy greckich.
Dzień 2 sierpnia był dla nas, Polaków, szczególny. Był to Dzień Polski. Rozpoczął się od uroczystego apelu, na którym gościem był prezydent Lech Wąłęsa. Był to pierwszy moment, kiedy polska reprezentacja spotkała się w całości. Po zrobieniu wspólnego zdjęcia rozeszliśmy się do swoich obozów po pamiątki i polskie jedzenie, którym częstowaliśmy wszystkich w polskim namiocie. Można było spróbować polskich krówek i wędlin, zobaczyć pokazy bractw rycerskiego oraz dowiedzieć się czegoś o polskich harcerzach i  ich służbie w Powstaniu Warszawskim. Wszystkim podobały się nasze mundury. Dowiedzieliśmy się między innymi, że większość skautów nie posiada regulaminu mundurowego czy musztry.

A gdzie służba?

Kolejnego dnia czekał nas dzień służby poza terenem obozu. Naszą grupę przydzielono do odnawiania jednego z ośrodków skautowych. Wyrównywaliśmy siedziska, budowaliśmy mosty i czyściliśmy strumień. Ale to nie jedyny sposób służby. Inne drużyny czyściły plaże, plewiły pola ze szkodliwych dla zwierząt roślin, budowały domy lub domki dla ptaków. Praca była przyjemna! Pracowaliśmy z Japończykami i Anglikami.
Po wyczerpującym dniu wróciliśmy na obóz cali brudni, mokrzy, ale zadowoleni z tego co zrobiliśmy. Polacy byli uważani za najbardziej pracowitych. Niektórzy zrobili w jeden dzień to, co było zaplanowane na całe Jamboree! Ale mimo to pracy nie brakowało.
 
Zwykły dzień na zlocie?

Kolejne dwa dni można zaliczyć do „zwykłych”. Wstawaliśmy jak zwykle o 6:30 po śniadanie, o 8 je jedliśmy, a o 9 szliśmy na zajęcia. Zajęcia były najróżniejsze: od strzelania z katapulty i strugania sztućców, przez przeciąganie liny i naukę tańców różnych kultur, po tworzenie tureckich malunków i oglądanie turniejów rycerskich. W południe mieliśmy przerwę na lunch. Po ciszy poobiedniej wracaliśmy do zajęć. I znów rysowaliśmy pisakiem za pomocą dźwięków(!), sprawdzaliśmy zakwaszenie różnych gleb, „zarządzaliśmy” wodnym systemem, oglądaliśmy Wenus i tworzyliśmy muzykę za pomocą… śmieci. Po wyczerpujących zajęciach przyszedł czas na dinner. Angielskie jedzenie nie umywa się do polskiego, ale coś jeść trzeba było. Po obado-kolacji mieliśmy czas wolny na wymianę
plakietkami, nawiązywanie znajomości czy poznawanie zlotu. „Zwykły dzień” najczęściej kończył się zabawą pod Wielką Sceną.

Splash!  

Nic nie było by nadzwyczajnego w dniu 6 sierpnia gdyby nie „splash!”, czyli zajęcia wodne. Pływanie na kajakach, jachtach, budowanie tratwy, pływanie w canoe, to tylko kilka zajęć przeprowadzonych w tym dniu nad jednym z jezior. Podzieleni w 10 osobowe zespoły stawaliśmy w kajakach, urządzaliśmy wyścigi, graliśmy w piłkę wodną.

To już jest koniec…

7 sierpnia podczas Ceremonii Zamknięcia po raz ostatni mieliśmy szansę spotkać się wszyscy razem. Wspólnie z 40 tysiącami skautów ze 158 krajów spędziliśmy w duchu braterstwa i przyjaźni 11 dni, wspólnie bawiąc się, grając, śpiewając i pracując. A teraz przyszło nam się pożegnać. Jak zwykle nie zabrakło tańców, śpiewów, zabaw, fajerwerków, okrzyków, ale i wzruszeń. Tak właśnie kończy się 21. Jamboree… ale nie kończy się Jamborowa przygoda. Na zawsze zostaną nam wspomnienia i doświadczenia, którymi będziemy dzielić się z innymi harcerzami.

Planowo mięliśmy wrócić do Polski 9 sierpnia, ale… Podczas wyjazdu z terenu Jamboree  grupa Szwedów… zaspała. Wtedy cały grafik opuszczenia terenu zlotu przez 40 tysięcy osób zmienił się. Wyjechaliśmy 5 godzin później, przez co spóźniliśmy się na autobus, który miał nas zawieźć z powrotem do domu. Dzięki temu zdarzeniu i hojności polskiego kontyngentu zostaliśmy 1 dzień dłużej w Londynie i mieliśmy okazje udać się do miejsc, których nie zdążyliśmy wcześniej zobaczyć.

Następnego dnia udało się wyjechać i 10 sierpnia cało i szczęśliwie wróciliśmy do domu.
Udowodniliśmy światu ze przez 11 dni ludzie z tak wielu różnych kultur mogą wspólnie bawić się i pracować w pokoju.

Maciej Luch