Monte Rosa 2009
Plany górskie na wakacje były różne. W końcu stanęło na okolicach Zermatt w Alpach Walijskich, najbardziej obfitym w czterotysięczniki paśmie najwyższych gór Europy. Plany i towarzysze się zmieniali, aż w końcu wykrystalizował się nasz duet: Marcin i ja. Transport na miejsce – autostop. Czas wyprawy – na ile starczy franków. I wyruszyliśmy…
Po trzech dniach jazdy przez Polskę, Czechy, Niemcy i Szwajcarię dotarliśmy do Täsch. Do Zermatt udaliśmy się już koleją, ponieważ pojazdy spalinowe – ze względów ekologicznych – nie mają tam wstępu. Przywitał nas widok Matterhornu, najpiękniejszej góry Europy (oczywiście zaraz po naszym Giewoncie). Drobne doposażenie i spać. Po noclegu w starym szałasie wyruszyliśmy kolejką zębatą do Gornergrat, a potem przez lodowiec do schroniska Monte Rosa, powyżej którego rozłożyliśmy biwak.
Rano o 5:00 pobudka, o 6:00 wymarsz w górę. Cel: Dufourspitze, 4620 m n.p.m. Niestety, Marcin źle spał tej nocy; dużo kasłał i narzekał na ból gardła. Mimo to postanowił atakować szczyt. Po przekroczeniu pasa szczelin na wysokości około 3900 m n.p.m. powiedział: „Pas, dalej idziesz sam. Ja tu poczekam”. Realnie ocenił swoje i moje szanse, nie chciał pozbawiać mnie możliwości wejścia na wierzchołek. Pogoda była dobra, a on czuł się w miarę dobrze, więc ruszyłem dalej sam.
Bez asekuracji przeskoczyłem dwie szczeliny i w końcu dotarłem do grani szczytowej. Stamtąd jeszcze godzina wspinaczki po śnieżnych nawisach i mikście*. Oddech znacznie się skrócił, nadciągnęły też chmury, które momentami ograniczały widoczność do kilkunastu metrów. Na szczycie jednak się rozproszyły, odsłaniając niezapomniane krajobrazy. Kilka fotek i w dół. Znów trzeba pokonać eksponowaną grań i nawisy. Potem będzie już z górki. Po około czterech godzinach doszedłem do Marcina. Podobno ptaki już nad nim krążyły…
Razem trochę idąc, trochę zjeżdżając, dotarliśmy do pasa szczelin. W tym czasie chmury zgęstniały i błysnęło, a chwilę później usłyszeliśmy wielki huk odbijający się kilkukrotnie echem od Lisskamu, Breithornu, Nordendu i innych ścian w masywie Monte Rosy. Adrenalina zdecydowanie podskoczyła – tak, jak i nasze tempo. Burza na 3500 m n.p.m. nie jest tak przyjemnym zjawiskiem, jak na nizinach. Szczęśliwie dotarliśmy do namiotu, który jednak nie wytrzymał całonocnych opadów i rano czekało nas długie suszenie.
Po porannej naradzie postanowiliśmy zakończyć wyprawę na jednym czterotysięczniku. Góry nie uciekną, a zdrowie ma się tylko jedno. Nocleg na polu namiotowym i prysznic… Kto się nie mył przez pięć dni inaczej, jak tylko płucząc się w lodowatym potoku, nie docenia prysznica. I znów autostop. Kartka z napisem „Home” niezbyt działała – po kilku godzinach niecałe 200 km. Aż tu polska rejestracja. Zagadałem i się udało. Do Polski jechaliśmy mocno przytuleni do plecaków i do siebie, ale za to przez Włochy i Słowenię do Chorwacji. Tam mały biwak pod chmurką, kąpiel w Adriatyku i przez Węgry i Słowację do Polski.
Wyprawa ta wiele nas nauczyła. Mnóstwo doświadczeń, wniosków, wrażeń oraz przekonanie, że chęci i determinacja pozwalają na wszystko.
* Mikst jest to rodzaj terenu górskiego o mieszanym skalno-śnieżno-lodowym charakterze.
Adam „Adaśko” Dobrzyński - 23 lata, Drużynowy 16 DH Eskapada hufiec Ostrołęka. W ZHP od 11 lat. Student V roku stomatologii na WUM. Turysta górski oraz pieszy, żeglarz. Zdobywca Dużej Złotej GOT PTTK, Korony Gór Polski, Mont Blanc, Dufourspitze.
Marcin „Ogór” Ząbkiewicz - 20 lat, w ZHP 8 lat. Student prawa na UWM. Zdobywca Mont Blanc.