Musztra jest bez sensu

Archiwum / 13.08.2007

Wybrany obrazZa namiotem wolno siąpi deszcz. I to nie taki ciepły letni, ale z gatunku tych, które chłoszczą razem z zimnym wiatrem. Wredny, dostaje się za kołnierz spływając zimną strużką po plecach – paskudne uczucie. Jak widać felieton zaczyna się  optymistycznie.

 

Wczoraj przeprowadziłem dosyć ciekawą rozmowę z pewnym instruktorem, który przez godzinę ćwiczył wraz ze swoim środowiskiem miarowy krok. Po co? Argumenty, wielokrotnie się powtarzały: Aby miarowo wmaszerować na plac apelowy? To przecież taka wielka frajda widzieć równe szeregi idące krok w krok. Dzięki  niej ćwiczymy w harcerzach karność i zgranie zespołowe. Tylko czy nie można tego robić w inny sposób? Czy tych  samych celów nie osiągniemy bez sięgania po militaryzm? Cały świat już dawno przyswoił sobie tę lekcje – my zaś nie wyobrażamy sobie by mogło być inaczej.

 

Patrzę na skautów z innych organizacji obecnych na Zlocie. Hiszpańskich, niemieckich. Nie stoją równo w szeregu wyprężeni na baczność. Co gorsza – noszą chusty na koszulkach! A jednak – zajęcia które prowadzą, są bardzo dobrze opracowane. Ich działanie nie kojarzy się z „harcerzykowaniem” – popularną w naszym społeczeństwie określeniem infantylnego działania „na niby”. Kilkakrotnie spotykałem się z pogardą dla „zgniłego zachodniego skautingu”. Wszak my mamy swoje mundury, swoją pionierkę (to kolejny mit – widziałem rozwiązanie pionierskie skautów duńskich, przy których jakiekolwiek nasze mogłoby się schować). Zdaje sobie sprawę, iż myśl o całkowitym usunięciu musztry z naszej organizacji jest utopijna. Problem w tym, iż niektórzy widzą w niej cel, a nie środek. Wedle zasady – dobrze wymusztrowania drużyna to dobra drużyna. Gdy tymczasem te same cele: karność, sprawność działania, można osiągnąć dużo skuteczniej poprzez ćwiczenia ratownicze, niż maszerowanie przez godzinę tam i z powrotem. Jeśli mamy się do czegoś zabrać – to zabieramy się. Wierząc w autorytet  drużynowego i słuszność podjętych działań. Bez gwizdków, okrzyków, nawoływań.

 

Oczywiście: szczególnie młodym drużynowym, najłatwiej jest rozwiązać sytuacje krzycząc: „Całość Baaaaaaczność”, nie wspominając już o moim ulubionym „Paaaaaadnij”. A alarmy mundurowe? Znam drużynowych którzy dzień bez alarmu, uważają za stracony. Jak mawiał jeden z bohaterów Sapkowskiego „mylą światło gwiazd z odbiciem na powierzchni stawu”. Takich, którzy poprzez ciągłe alarmy, chcą osiągnąć zgranie drużyny. A tymczasem nie będzie to zgrana drużyna. Najwyżej taka, która się szybko ubiera, tudzież – jak mam czasem okazje zaobserwować na różnych rajdach — śpi w spodniach, aby jako pierwsza zameldować gotowość.
Rafał Suchocki