Na dobry początek

Archiwum / 13.02.2011

Droga wiedzie przez wzgórza, dookoła nic – żadnego sklepu, billboardu, człowieka. Ziemia jest czerwona – spieczona przez słońce. Gdyby nie samotne kaktusy rozrzucone tu i ówdzie oraz kłujące palo verde, można by pomyśleć, że to już nie Ziemia, tylko inna planeta. Zapada noc. W dodatku dzieje się to błyskawicznie. Temperatura spada. Tak wygląda pustynia…

Gdzie jesteśmy? W tym momencie 40 mil od Phoenix w stanie Arizona, Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Czy tu zostaniemy? Tak, ale na chwilę.

Arizona jest mniej więcej wielkości Polski. Oprócz pustyń, na północy znajdują się bardziej „lesiste” tereny, ośnieżone góry. Wielki Kanion, Park Narodowy Painted Desert, wygasłe wulkany, Petrified Wood National Park, skalne rzeźby, indiańskie rezerwaty… Tyle atrakcji, że nie sposób zwiedzić wszystko nawet w sześć tygodni.

Tak jak do większej części stanów na południu kraju, również i tutaj najlepiej jechać zimą. W lecie upał nie pozwala wyjść na ulice. To dlatego mieszkańcy mają klimatyzację wszędzie. W domu, w samochodzie, w pracy, w sklepie. W związku z tym prowadzą bardzo izolowany od otoczenia tryb życia – z domu – do garażu – do samochodu – na zamknięty parking – do pracy/sklepu. Te przyzwyczajenia trudno wykorzenić, toteż zimą, nie postępują istotnie inaczej.

Domy są jak sądzę, takie jak w całych Stanach – jednorodzinne, spore, z basenami, wszystkie ułożone równo, na zdjęciach satelitarnych możemy obejrzeć bardzo ładne mozaiki. Ulice tworzą kratki, tylko część z nich ma nazwy – reszta ma numery oraz oznaczenie „west/east”. Tylko mniej zamożni ludzie mieszkają w centrum (nie to co u nas).

Sklepy pojawiają się w skupiskach i są ogromne. Poważnie, nasze się nawet nie umywają. Jest stosunkowo taniej. Jeśli mówimy o markowych ubraniach, elektronice, książkach. Za to bardzo trudno jest kupić normalne, smaczne jedzenie. Do wielu produktów dodaje się wysokosłodzony syrop kukurydziany, który jest jedną z przyczyn dla których Amerykanie mają problem z nadwagą. Niebieskie torty, wielkie opakowania meringues (bezy – także w dowolnym kolorze), niebieskie i fioletowe shakes (próbowałam napisać to po polsku, ale wygląda paskudnie). Dzięki obecnej i dość licznej polskiej narodowości, są polskie sklepy i w nich, dzięki Wam niebosa, znajdziemy wszystko to czego brakuje – niesłodki chleb, niesolone masło, zwyczajną szynkę czy ser, ciastka, których wielkość i kolor nie przerażają.

Skoro pojawiło się jedzenie, warto wspomnieć, że nasze słowa „mały” / „duży” zestaw, na przykład odnośnie jedzenia podawanego w restauracjach typu McDonald’s, różnią się! Mała cola, to półlitrowa cola. I tak dalej. Niestety później okazało się również, że mało którzy Amerykanie sprzedający napoje kojarzą, że herbatę można pić na gorąco. To o tyle smutne, że torebka zalana zimną wodą jest po prostu paskudna, a uśmiechnięty sprzedawca zupełnie nie wie o co chodzi i nawet nie sposób się na niego złościć, gdy bezradnie rozkłada ręce i zaprasza ponownie.

Do Stanów najczęściej leci się samolotem z przesiadkami. Do Phoenix moja droga za każdym biegła (a właściwie to leciała, i nie droga tylko kanał powietrzny) przez Chicago. Ogromne lotnisko, na którym można zgubić samego siebie, swoje rzeczy, albo samolot. Tylko dzięki uprzejmości linii lotniczych United udało mi się zdążyć na drugi samolot (tak, oni go po prostu zatrzymali – mam nadzieję, że u nas też tak bywa). Był to również czas wzmożonych kontroli. Nigdy nie miałam okazji przejść tyle razy przez bramki, zdejmować tyle razy butów, no i przede wszystkim – na odchodnym zabrali mi odciski palców i zrobili zdjęcie siatkówki. Prześmieszne. (Teraz te procedury obowiązują przy wyrabianiu wizy, z tego co się orientuję).

Każdy kto wyrabiał wizę do USA, wie ile wysiłku trzeba w to włożyć. Dodam tylko, że jeśli jest się niepełnoletnim, to sprawa nie jest prostsza, bo trzeba wyciągnąć do ambasady swoich pracujących rodziców. Obydwoje. Wszyscy zadajemy sobie pytanie, kiedy w końcu zniosą ten paskudny przepis… (nawiasem mówiąc, nie wiem skąd wniosek, że wszyscy chcemy tam wyjechać i zostać – nigdy nie chciałabym tam mieszkać).

No dobrze, ale czemu ja piszę o tym właśnie? Wszystkie powyższe słowa to wspomnienia, teraz zaczną się plany. Planujemy zrobić obóz. Tam. Do Stanów. Może też chcecie? Arizona to tylko przedsmak, zapraszam do zapoznania się z naszymi zmaganiami na dobry początek.