Na Śląsku są lasy!

Archiwum / 23.10.2006

Wędrownicze Wyzwanie ma to do siebie, że jest… wyzwaniem. Jednym z takich, które warto podjąć po to, żeby przekonać się czy faktycznie jesteśmy tacy, jak nam się wydaje, czy jednak nie do końca.



pwd. Kuba Król


W tym roku Wędrownicze Wyzwanie przeszło pewną metamorfozę. W porównaniu do zeszłego roku zmieniły się: miejsce, komendant i przede wszystkim – formuła rajdu.
                

Nie mieliśmy już zatem okazji startować na jednej z tras rajdu "Szlakiem jesieni", ale na zupełnie innej imprezie, która przejęła swoją nazwę od tamtego wydarzenia.
Nie przyszło nam też już poznawać (hmm, w zeszłym roku "poznawać" znaczyło albo noc, albo deszcz :] ) Beskidu Żywieckiego, tylko obszary Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego.
O komendancie, najszerzej znanym jako "Rudy", nie wspomnę, chłop nie do zdarcia zawsze.
            
Seksowne legginsiki

Teoretyczny wstęp, natomiast sam rajd jak najbardziej praktyczny. Tu nie było zadań logicznych, łamigłówek itp. – napieranie we fizycznej i emocjonalnej postaci. To, co mnie osobiście ucieszyło – w tym roku nie było zespołów, które ostatnio nazwaliśmy "łowcami jeleni" – napierającymi na całodobowy rajd w pełnym polskim moro, desantach i z bagnetami do kolan. Trochę się ich baliśmy, bo nie byliśmy pewni, czy ich strategią na wygraną nie jest czasem wyeliminowanie wszystkich rywali. W tym roku jednak już prawie wszyscy dostrzegli komfort seksownych legginsików i oddychającej bielizny. Mogliśmy skupić się na napieraniu.

                                

Start na orientację
Rajd zaczął się trochę wcześnie, chociaż to moja subiektywna ocena permanentnego malkontenta – w zwyczajny weekend wstawanie o 5:30 jest lekką przesadą. Musieliśmy jednak przygotować coś do jedzenia, żeby nie paść po pierwszych kilometrach. Zjedliśmy, przygotowaliśmy się, niektórzy zdążyli jeszcze się chwilę przespać.

Wędrownicze Wyzwanie zaczęło się znowu od biegu na orientację. Równo o 8 rano 54 zespoły ruszyły do boju. Okazuje się, że jednak orienteering jest dobrym sposobem na potasowanie ekip, oczywiście nie finalnie, ale rozciąga stawkę na dobre kilkadziesiąt minut. Ciekawym rozwiązaniem było połączenie orienteeringu pieszego z kajakowym, trochę inne mięśnie popracowały :) Trochę kiepskim pomysłem, który jednak miał też swoje plusy, była kolejka linowa. Był to odcinek obowiązkowy, w czasie trwania którego uczestnicy musieli rozpoznać "coś" leżące pod kolejką. Najpierw myśleliśmy, że to coś to cyfry rzymskie, potem okazało się, że litery alfabetu. Minusem kolejki było to, że po 5 kilometrach dość intensywnego biegu wsiadaliśmy na kolejkę i jechaliśmy nią spoceni, w wietrze przez kilkanaście minut.

                

Wszystko "na szybko"
A potem było już tylko pod górkę. Czekała na nas trasa o długości (optymalnej) ok. 90km. Rekordziści robili sto-kilkadziesiąt i niestety nie wyrabiali się w limitach czasowych. Oprócz roweru, dla komfortu zmęczonych pedałowaniem uczestników, zmagaliśmy się również na odcinkach trekkingowych. Dobrze, że nie wzięliśmy na nie kijów, bo całą trasę (w miarę płaską) można było pokonać biegiem i kije na nic by się zdały. Urozmaiceniem, jakże rozwijającego, odbijania kolejnych punktów kontrolnych były zadania specjalne. Czyhały na każdy błąd i minimalny cień niewiedzy uczestników – a to zjazd linowy (po którym czekał komentarz "wszystko robicie tak szybko?" :) ), a to znowu podchodzenie po drabince, albo przeprawa przez rzekę z rowerami, czy wreszcie wchodzenie na "obiekt poprzemysłowy".

                

Zadania specjalne niestety nie były niczym specjalnym i trochę mnie zawiodły. W pamięci miałem Grę w Ruchu, organizowanym ongiś przez RCŻ. Tam zadania były faktycznie dające dużo zabawy i przyjemności, tutaj miałem wrażenie, że musimy je wykonać jak najszybciej i lecieć dalej. Bez jakiejkolwiek kontemplacji. I ten "obiekt poprzemysłowy" – wtedy wspinaliśmy się na trzydziestometrowy szyb, tutaj było do pokonania hmm – 5 metrów? Dłużej trwało zakładanie uprzęży i wpinanie się w linę.

               

Na Śląsku są lasy!
To zadanie akurat wykonywaliśmy już po ciemku – kilka błędów na trasie zmusiło nas do zajęcia dalekiego miejsca w klasyfikacji – ale większość trasy pokonywaliśmy przy świetle słonecznym. Jestem człowiekiem, który urodził się i wychował w lasach wielkopolskich, dla którego Śląsk to obrazek szary, smutny i z załączonymi efektami dźwiękowymi kopalni, wywrotek i pociągów. A tutaj – zderzenie z realiami zupełnie różnymi od moich, jak błędnych, wyobrażeń. Mimo, że drogi asfaltowe są dziurawe jak sito, to lasów na Śląsku naprawdę trochę jest! Chciałem napisać "nie brakuje", ale myślę, że każdy z nas chciałby mieć jeszcze więcej zieleni wokół siebie.
W każdym razie, chciałbym teraz publicznie przeprosić i powiedzieć "wow, na Śląsku naprawdę są lasy. I to ładne!"

            

Droga poznania

Tak jak przebywanie w lesie daje nam możliwość obejrzenia się za siebie i popatrzenia z dystansem na to, kim jesteśmy i co do tej pory możemy sobie wpisać w poczet dobrych uczynków, tak rajdy przygodowe dają szansę na spojrzenie na siebie, jak na partnera. Zawsze, kiedy mówię, że np. &quo
t;wspinam się z partnerem" czy "moim partnerem jest" to wszyscy wybuchają śmiechem. Buahaha, no przedni żart, muszę przyznać. W czasie rajdu mamy szansę przebywać z kimś kilkanaście (czasem kilkadziesiąt) godzin. Jeśli do tej pory wydawało nam się, że jesteśmy bardzo ze sobą zgrani i zżyci – po tym dniu możecie się do siebie nie odzywać. Jeśli do tej pory uważaliście gościa, który z wami biegnie za ostoję spokoju – możecie się zdziwić, kiedy zaczyna klnąć i pienić się po tym, jak kolejny raz pomylicie drogę i nadłożycie kilka kilometrów pod stromą górę.

Patrzenie na tę samą twarz kilkanaście godzin pomaga zrozumieć się później – w życiu, w harcerskiej pracy i zabawie. Łatwiej interpretujemy swoje zachowania, gesty i dostrzegamy nadchodzącą falę potencjalnej agresji. Dlatego – dawajmy kompas temu drugiemu.

              

           

Wędrownicze Wyzwanie może być świetnym wyznacznikiem kierunku naszej pracy nad sobą i pozycją w kalendarzu imprez. Działa motywująco do utrzymywania tężyzny fizycznej i systematycznej pracy. Do tego rozgrywa w obszarze harcerskich specjalności. Wreszcie pozwala nam zaglądnąć w głąb siebie i stać się członkiem zespołu, a nie jednostką. Czyli tworzy wędrownika.

Jak powiedział na starcie z-ca Przewodniczącego ZHP, hm. Rafał Klepacz: "to jest takie harcerstwo, jakie chciałbym widzieć". Ja się pod tym podpisuję obiema wyzutymi z sił rękoma.


Kuba Król – drużynowy 144 Poznańskiej Drużyny Harcerskiej "SZANIEC", członek Zespołu Promocji Hufca Poznań PIAST, członek sztabu Wyprawy Wędrowniczej, student pedagogiki na poznańskim UAM i cwaniak spędzający za dużo czasu na forum ZHP.

Zdjęcia: Filip Springer