Nie było zadań łatwych

Na Tropie Środowisk / Radosław Rosiejka / 02.04.2014

W „Na Tropie Środowisk” mamy okazję przedstawić wam 11 Elbląską Drużynę Wędrowniczą „Wataha”, którą może część z was, tak jak ja, poznała na Wędrowniczej Watrze. Nasza rozmowa dotyczyła gównie znaku służby kulturze, dzięki któremu powstała inicjatywa o nazwie „Nośnik Kultury”

Drużyna powstała w 2007 roku i obecnie działa w niej około 20 osób; w „nośnikowym” składzie działają od 2010 roku. Co roku przyjmują około pięciu nowych wędrowników ze swojego szczepu „Bukowina”, a od tego roku nowymi wędrownikami są ich pierwsi wychowankowie. Poza działalnością w 11 EDW pełnią  wiele funkcji w szczepie, co obejmuje także pozycje drużynowych i przybocznych. Wśród nich jest namiestniczka zuchowa i namiestnik harcerski oraz członkowie hufcowych zespołów, chociażby Harcerskiej Służby Informacji czy H. S. Kształcenia. Jest pośród nich dwójka ambasadorów Jamboree 2023. Prywatnie uczą się w elbląskich liceach i studiują, głównie w Gdańsku lub Olsztynie; niektórzy pracują już zawodowo. Na nasze pytania odpowiedzieli: komendantka szczepu i drużynowa 11 EDW, jednocześnie koordynatorka projektu „Nośnik Kultury”, Magdalena Kasprowicz, zastępca komendantki szczepu, namiestnik harcerski oraz drużynowy 5 Elbląskiej Męskiej Drużyny Starzoharcerskiej, Mateusz Szmurło, drużynowa 17 Elbląskiej Gromady Zuchowej i namiestnicza zuchowa, Paulina Kociałkowska, drużynowy 9 Elbląskiej Męskiej Drużyny Harcerskiej, Krzysztof Czystaw  i Anna Kirkiewicz.

Co ostatnio zrobiliście poza znakiem służby?

3

MK: Jak już robimy znak służby, to jest nasze główne zadanie. Oprócz tego znajdujemy czas na różne inne imprezy – co roku wygrywamy hufcowy przegląd kabaretów, a raz wystąpiliśmy na ogólnopolskim przeglądzie, gdzie otrzymaliśmy wyróżnienie. Uczestniczyliśmy w majowym spływie wędrowniczym naszego hufca.  Byliśmy na biwaku u zaprzyjaźnionych skautów w Kaliningradzie, poza tym latem niewielka reprezentacja naszej drużyny wybrała się na wędrowniczą Watrę, gdzie staraliśmy się rozpropagować nasz projekt kulturalny.

MS: Od tego roku harcerskiego robimy sobie małą przerwę w zdobywaniu znaków służby i zajmujemy się żeglarstwem – odnawiamy łodzie naszego Harcerskiego Ośrodka Wodnego ,,Bryza”, zajmujemy się też całym ośrodkiem oraz próbujemy swoich sił, pływając żaglówkami po pobliskich akwenach. Stwierdziliśmy, że istnieje duża potrzeba środowiska, aby odnowić funkcjonowanie ośrodka, ponieważ mamy super bazę i sprzęt, jednak brakuje zapalonych harcerzy czy harcerskich instruktorów, którzy zajmowaliby się całością. Mamy nadzieję, że oprócz dobrej zabawy i przeżycia przygody, niektórzy z nas zdobędą patent żeglarski i zapalą się do tej pracy na tyle, żeby w przyszłości uczyć młodszych.

KC: [śmiech] Śmieję się bowiem ten znak służby robiliśmy bardzo długo i do tej pory kręci się on gdzieś w około. Ostatnie działania realizowaliśmy w grudniu, także nie tak dawno i do tego dochodzi jeszcze rozliczenie projektu, które ukończyliśmy parę dni temu. Jednakże już jesienią, kiedy znak służby kulturze się jeszcze kręcił, już podjęliśmy decyzję co będziemy robić dalej i zaczęliśmy pierwsze działania. Tym razem postanowiliśmy wkroczyć w świat żeglarstwa, ponieważ nasz hufiec mieści się na przystani żeglarskiej koło rzeki Elbląg i od dawna nasze harcerstwo było jakoś z wodą związane, ale od jakiegoś czasu nie funkcjonuje to tak, jak byśmy chcieli.

PK: Ostatnio z drużyną zajmowaliśmy się też malowaniem muralu na budynku hufca.

Czy realizacja znaku służby kulturze wynikała z potrzeby otoczenia, w którym żyjecie, czy po prostu usiedliście i stwierdziliście, że zrobicie taki a nie inny znak służby, bo tak?

MK: Jeżeli wybieramy znak służby do realizacji, to w tym procesie uczestniczy cała drużyna. Wybieramy dwie, trzy propozycje, które uzyskały największą liczbę głosów. Następnie dzielimy się na grupy najbardziej zainteresowanych wybranymi propozycjami i w nich opracowujemy szczegółowy plan działania. Potem trzeba tylko przekonać resztę drużyny do naszego pomysłu. Jeśli dany temat został przyjęty przez drużynę, wspólnie dopracowujemy cały harmonogram. Staramy się na pierwszym miejscu realizować nasze zainteresowania, ponieważ tylko wtedy będziemy mogli pozytywnie wpływać na otoczenie. Jeżeli mamy już wybrany znak służby, staramy się tak dobrać plan działań, aby znalazło się coś dla nas, wyczyn oraz służba. Wówczas staramy się znaleźć potrzeby środowiska, które możemy zaspokoić.

KC: Każdego roku we wrześniu mamy biwak, na którym ustalamy, co będziemy robić w danym roku albo dłużej, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Dwa lata temu przeglądaliśmy różne znaki służb i każdy miał okazję zagłosować na najlepszy, jego zdaniem. W wyniku burzy mózgów narodziły się konkretne zadania, z tym, że w te późniejsze rozważania wpletliśmy też słowo „służba”, tak aby móc je w przynajmniej części zadań odnaleźć. Potrzeb otoczenia wtedy nie znaliśmy, więc postanowiliśmy je z góry założyć i cóż, przewidywania okazały się dosyć trafne, co potwierdza dosyć duże zainteresowanie naszymi działaniami.

PK: Myślę, że realizacja znaku służby kulturze wynikła z obu wyżej wymienionych aspektów. Sami chcieliśmy rozwinąć się artystycznie, a także przekazać to dalej. Był to niejako również innowacyjny sposób na przeprowadzenie zbiórki dla drużyny.

Ile czasu wam zajęła realizacja tego przedsięwzięcia?

MK: Zdobywanie znaku służby kulturze rozpoczęliśmy we wrześniu 2012. Zdobyliśmy go w październiku 2013, jednak ze względu na to, iż pozyskaliśmy środki z Unii Europejskiej w ramach projektu ,,Młodzież w działaniu”, unijny projekt trwał od lutego do grudnia 2013.

KC: Dostaliśmy dotację i zaczęliśmy pracę z projektem w maju, a zakończenie działań planowaliśmy na wrzesień, tak jak znak służby. Jako że po raz pierwszy działaliśmy w ten sposób, dosyć szybko okazało się, że nie wszystko pójdzie tak, jak myśleliśmy. Dostając dofinansowanie nie mogliśmy sobie tak po prostu działań odpuścić albo ich zmienić, zobowiązaliśmy się do czegoś. W związku z tym, we wrześniu, nie mając osiągniętych wszystkich celów, podjęliśmy decyzję o przedłużenie projektu do grudnia zeszłego roku. Narodowa agencja zarządzająca akcją wyraziła zgodę i tak nasz znak służby przedłużył się o kolejne trzy miesiące.

Czy  znak służby zdobywała cała drużyna, czy stworzyliście patrol zadaniowy w tym tego celu?

krakow2

MK: Jeżeli mamy dwie silne ekipy chcące realizować dwa różne znaki, to idziemy na kompromis, czyli w tym roku zdobywamy ten, za rok następny. Jeżeli zbierze się kilka osób, które chcą kontynuować działania również poza znakiem służby, to wówczas tworzymy osobne patrole. Dla przykładu, od lutego do lipca 2013 cała drużyna prowadziła radio – podzieliliśmy się na pary i w każdym dniu tygodnia wstawialiśmy na stronę audycje.

MS: Po zakończeniu tego etapu zebrały się 4 osoby, które dalej wrzucają różne artykuły. One przerodziły się w administratorów naszej strony internetowej związanej z kulturą.

KC: Sytuacja się trochę zmieniła, kiedy po roku realizacji, na początku września, do naszej drużyny przybyli nowi członkowie z drużyn starszoharcerskich. Na wspomnianym już wrześniowym biwaku zdecydowaliśmy się pójść w żeglarstwo, znów całą drużyną. Zaczęliśmy kolejny rok pracy z tą różnicą, że część drużyny kończyła jeszcze znak służby. Wszystko potoczyło się tak, że wszyscy podjęliśmy realizację naszych żeglarskich planów, ci co kończyli znak, dokańczali swoje zadania, a reszta drużyny im w tym pomagała.

PK: Całą drużyną, choć nie wszyscy, braliśmy udział w każdym zaplanowanym przedsięwzięciu.

Zapewne stworzyliście jakiś plan działania. Jak on mniej więcej wyglądał?

MK: Jeżeli chodzi o plan działania, to z nim jest zawsze dużo śmiechu. Przeważnie biwak, na którym ustalamy, co i jak będziemy robić, odbywa się w ostatni weekend września lub na początku października.  Tworzenie harmonogramu rozpoczynamy od wpisania wszystkich imprez, w których bierzemy udział ze swoimi jednostkami. Następnie wpisujemy wszystkie imprezy wędrownicze i… już jest bardzo mało miejsca. Wówczas uzupełniamy praktycznie wszystkie luki. W rezultacie mamy ok. 60 zbiórek w ciągu roku harcerskiego, co daje nam ilość większą niż cotygodniowe zbiórki drużyn harcerskich.

PK: Był bardzo napakowany – widzieliśmy się nawet 3 razy w tygodniu.

MS: Staramy się spotykać w weekendy, aby na zbiórkach mogli być też studenci. Zdarza się, że widzimy się i w sobotę, i w niedzielę. Kiedy przygotowujemy się do kabaretów, potrafimy widywać się 5 dni z rzędu.

KC: Co do planu działania ze znakiem służby kulturze, pierwotny plan nieco uległ zmianie przy okazji składanie projektu do ,,Młodzieży w działaniu”. Wyszliśmy od projektu wakacyjnego wyjazdu do największych miast Polski. Chcieliśmy pozwiedzać muzea itp. W rezultacie znak służby kulturze wyglądał tak, że w wakacje zaplanowaliśmy wyjazd do Warszawy, Krakowa, Wrocławia i Poznania, gdzie mieliśmy razem z lokalnymi grupami artystycznymi stworzyć przedstawienie, które zaprezentujemy później na rynkach tych miast. To był nasz cel. Chcieliśmy być swoistym ,,nośnikiem kultury”, tzn. jadąc do Warszawy uczyć się różnych ciekawych rzeczy czy technik od warszawiaków. Następnie w Poznaniu przekazywać swoją wiedzę, także tę nabytą w Warszawie.

W drodze do realizacji celu zaplanowaliśmy wzięcie udziału w szeregu warsztatów, od teatralnych przez bębniarskie, kuglarskie, po taneczne – keżde związane ze sztuką. Tu też byliśmy podzieleni na patrole, które miały przygotować nas do wyjazdu. Po całym przedsięwzięciu na początek roku harcerskiego zaplanowaliśmy przekazanie tej wiedzy naszym harcerzom, z którymi pracujemy na co dzień. Dzięki temu my nauczyliśmy się czegoś, zwiedziliśmy świat i nauczyliśmy czegoś innych oraz sami się od nich uczyliśmy, a na końcu z naszego dorobku skorzystała elbląska młodzież, czyli nasi harcerze.

Na ulotce, jaką rozdawaliście na Wędrowniczej Watrze w 2013 roku, jest napisane, że projekt realizowaliście przy wsparciu finansowym Komisji Europejskiej. Jak duże było to wsparcie?

krakow

MK: Jeżeli chodzi o kwotę, to otrzymaliśmy 3600 euro. Musieliśmy jednak mieć też wkład własny.

KC: Przy niegdysiejszym kursie wychodziło ponad 15 tysięcy złotych – to naprawdę dużo. Na naszym wyjeździe wakacyjnym pojechaliśmy do czterech miast Polski, aby tam spotykać się z różnymi młodymi artystami i wymieniać się z nimi doświadczeniem i umiejętnościami. Wtedy część dofinansowania była przeznaczona na wyżywienia podczas tego wyjazdu; i cóż, tylko pierwszego dnia ze zwykłego przyzwyczajenia kupiliśmy zestaw konserw, pasztetów i paprykarzy. Szybko doszło do nas, że w ten sposób nigdy nie zapełnimy budżetu. Może to brzmieć wyrachowanie, ale naprawdę, dzięki temu dofinansowaniu udało nam się zrobić wiele rzeczy i to w taki sposób, który nawet nie pojawiłby się wcześniej w naszych głowach.

Co i jak musieliście zrobić, aby otrzymać ten grant?

MK: Przede wszystkim: zarwać kilka nocy i napisać projekt. Nasza namiestniczka wędrownicza podsunęła nam pomysł, aby skierować się do programu ,,Młodzież w działaniu”, który dofinansowuje tego typu akcje. Następnie spotkaliśmy się z lokalnymi specjalistami, którzy na co dzień zajmują się pisaniem projektów do Unii Europejskiej. Jednak wszystko skończyło się tak, że całość pisaliśmy sami. Cztery osoby z naszej drużyny praktycznie w tym samym czasie uzupełniały różne części elektronicznego dokumentu zgłoszenia. Na końcu wystarczyła opinia ludzi piszących takie pisma zawodowo, małe doszlifowanie w ,,języku projektów” i gotowe.

PK: Jeszcze musieliśmy poczekać, aż dadzą nam odpowiedź.

MS: Generalnie w czasie pisania projektu było trochę stresu, ale ostatecznie wszystko skończyło się super. Wielu profesjonalistów piszących projekty na co dzień mówiło nam potem, że rzeczywiście widać było nasza pasję  i zaangażowanie.

KC: Na początku pisze się wniosek, gdzie opisuje się siebie, swoje działania i cele, a także przewidywany budżet inicjatywy. Program ,Młodzież w działaniu” ma swoje cele i idee. Dając dofinansowanie wymaga, aby wsparte przez nich działania się pod tymi celami podpisywały. Pierwotny program zdobywania znaku służby musieliśmy zmienić. W brzmieniu, formie i… rozmachu. Staraliśmy się to zrobić tak, aby zostać jak najbliżej początkowego obrazu działań. Na przykład wspomniany wyjazd wakacyjny był wrześniowym pomysłem o formie swego rodzaju hippisowskiego teatru ulicznego w wielu miastach Polski. W wersji projektowej musiał on już zakładać współpracę z innymi młodymi ludźmi, konkretne plany, mające przynieść konkretne rezultaty i formę bardziej odpowiadającą pewnym standardom, czyli już nie warsztaty na ulicy, ale w wynajętej sali.

Co wam sprawiło najwięcej trudności podczas realizowania tego projektu?

MK: Najtrudniejsze były kwestie rozliczeniowe i cała papierologia oraz znalezienie chętnych do współpracy w miastach, które mieliśmy odwiedzić. Ciężko było znaleźć jakąś zorganizowaną grupę młodzieży w wakacje, kiedy większość ludzi wyjechała, a domy kultury były zamknięte. Na przeglądzie kabaretów w Kurzętniku zaprzyjaźniliśmy się z kabaretem z Warszawy, który wygrał ten przegląd, ale z racji, że jego członkami są studentami, wspólne warsztaty nie wypaliły. Ostatecznie szukaliśmy grup do współpracy już na wyjeździe, ale to również miało wiele dobrych stron.

AK: Jeżeli  mogę  nazwać  to trudnością, to mieliśmy ,problem” z wydaniem pieniędzy. Jako harcerze przyzwyczailiśmy się  do szukania np. tanich obiadów na wszelkiego rodzaju wyjazdach, a tu wyzwaniem było gospodarowanie projektowymi pieniędzmi, żeby ta kwota została wykorzystana. A tak na poważnie, sporym wyzwaniem było samo zorganizowanie np. naszego wyjazdu i nie poddawanie się, gdy coś nie szło czasem po naszej myśli.

PK: Organizacja czasu i ludzi – specjalistów do prowadzenia danego bloku artystycznego.

A teraz dla odmiany pytanie: co było najłatwiejsze oraz co sprawiło wam najwięcej satysfakcji?

wroclaw2

MK: Chyba nie było zadań ,,łatwych” – jako wędrownicy lubimy wyzwania. Nawet warsztaty w ciągu roku przysparzały nam trudności ze względu na to, że podzieliliśmy się według zainteresowań i niestety w praktycznie każdej grupie mieliśmy licealistów i studentów zamiejscowych. Natomiast to, co przysporzyło nam najwięcej satysfakcji, to przyjęcie naszego projektu, ponieważ jako zupełni laicy zostaliśmy docenieni, a wiele projektów pisanych przez ,,starych wyjadaczy” czy profesjonalistów nie dostało dofinansowania. Również wakacyjny wyjazd był super. Pokazał nam, że nie ma rzeczy niemożliwych i naprawdę bardzo mało realny plan z września 2012 roku stał się rzeczywistością!

AK: Dla mnie najfajniejsze było to, że wyszliśmy po prostu na ulice i próbując się nauczyć np. kuglarstwa, zachęcaliśmy do tego innych. Niesamowite było, że obcy ludzie dołączyli do nas i spędzali  czasem całe dnie bawiąc się z nami i wymieniając umiejętności.

PK: Dla mnie osobiście wyjazd do czterech miast w Polsce, gdzie dzieliliśmy się zdobytymi umiejętnościami.

Jak została odebrana przez otoczenie wasza aktywność?

MK: Bardzo pozytywnie. Począwszy od głosów zachwytu i pochwał ze strony środowiska (namiestnicy, trenerzy od pisania projektów, inni wędrownicy), na wakacyjnych przechodniach kończąc. W kilku miastach nasze ,,stoisko” kuglarsko-artystyczne było przeważnie  na rynku starego miasta oblegane przez dzieci. Tu był nasz błąd, bo naszym celem była wymiana z rówieśnikami. Podchodziło też wielu turystów, ludzie dopytywali się, co robimy; przyszło kilka młodych osób, co skończyło się wspólnym śpiewaniem i wygibasami, a kilka osób chciało nawet wrzucić nam pieniądze do kapelusza. Tylko nigdzie go nie było, bo naszym celem nie było zarabianie pieniędzy.

MS: W Warszawie przyłączyła się do nas 40-letnia koleżanka oraz pan w średnim wieku, usiedli ze swoimi gitarami i zaczęło się jam session.  W Poznaniu nauczyliśmy się obsługiwać ,,flowersticki” – podeszli do nas młodzi ludzie i byli zachwyceni tym, jak kręcimy pojkami – w naszym środowisku to bardzo popularne zajęcie. My za to nigdy nie słyszeliśmy o flower stick, którym w Poznaniu kręcił prawie każdy.

AK: Spotkaliśmy się z naprawdę pozytywnym odbiorem. Ludzie myśleli, że jesteśmy zwykłą wakacyjną grupą, która  zbiera pieniądze występując na starówkach. Jakież było ich zdziwienie, gdy tłumaczyliśmy, na czym polega nasz projekt. Może dzięki nam ktoś zauważył, że harcerstwo to nie tylko bieganie z kijami po lesie. Nie było na szczęście żadnych negatywnych komentarzy ze strony innych ludzi. W naszym hufcowym środowisku usłyszeliśmy wiele fajnych słów. Podczas realizowania tego  znaku ciągle  się  gdzieś  pojawialiśmy i było o nas głośno. Niektórzy mówili, że z chęcią pojechaliby z nami.

Co zmienił w waszym życiu znak służby kulturze?

nosnik_kultury

MK: Myślę, że zdobywanie tego znaku służby pokazało nam, że nie ma rzeczy niemożliwych i garstka ubogich studentów i wolontariuszy może spełnić swoje marzenia. Co więcej, mieliśmy okazję nauczyć się wielu rzeczy, na tyle wielu, że każdy znalazł coś dla siebie. No i finalnie wyłoniła się grupa kilku zapaleńców, którzy teraz, już po zakończeniu naszego projektu i znaku służby, nadal zajmują się portalem www.nosnikkultury.pl

PK: Znak służby kulturze otworzył mi horyzonty na gro otaczających mnie aktywności, którymi mogę zająć się w wolnym czasie. Rozwijać siebie, a później wzmagać kreatywności innych ludzi.

AK: Ten znak pokazał, że możemy zrobić  wszystko. Był jednym wielkim wyczynem, myślę że  otworzyliśmy się na społeczeństwo jako wędrownicy, ale też sami zebraliśmy wiele nowych umiejętności. Ten znak służby dosłownie wniósł w nasze życie mnóstwo różnorodnej kultury, dzięki czemu przekonaliśmy się, że wcale nie jest taka odległa, jak może się komuś wydawać.

Radosław Rosiejka - Przez dwa lata drużynowy 159 Poznańskiej Drużyny Wędrowniczej. Lubi jeździć na rowerze i słuchać muzyki, ale nie robi tego równocześnie. Studiuje stosunki międzynarodowe na UAM, a jesień swojego życia chciałby spędzić nad hiszpańskim wybrzeżem Morza Śródziemnego.