Nie chcę uciekać stąd!

Archiwum / 17.06.2011

W kwietniowym numerze „Na Tropie” mogliśmy przeczytać artykuł Filipa Springera „Rzecznik potrzebny od zaraz”. Artykuł jest bardzo dobry i z większością zawartych w nim opinii i spostrzeżeń całkowicie się zgadzam. Ale nie ze wszystkimi – bo w tej beczce miodu jest też łyżka dziegciu.

Pisząc o problemach trapiących ZHP, autor przewiduje, że problemy te doprowadzą do upadku Związku jako całości i zmiany dotychczasowych chorągwi w samodzielne organizacje, które utworzą (albo i nie) luźną federację. Jak pisze Filip: „przesilenie, załamanie i powstawanie z gruzów – oto przyszłość i cena, którą przyjdzie ZHP zapłacić prędzej czy później. Moim zdaniem, im szybciej – tym lepiej”. I to właśnie jest ten fragment, z którym nie mogę się zgodzić. I to nie dlatego, że nie wierzę w możliwość rozpadu ZHP na kilkanaście lub więcej organizacji, tylko dlatego, że nie sądzę, by taki rozpad był czymś dobrym. A wiarę w to, że rozwiązanie dotychczasowego ZHP automatycznie rozwiąże dotychczasowe problemy, że kiedy „stary” Związek upadnie, na jego gruzach uda nam się zbudować nowe, lepsze organizacje, uważam za tragiczną w skutkach naiwność.

Według zwolenników naprawiania ZHP przez jego likwidację problemy Związku wynikają głównie z niekompetencji i błędów osób zarządzających organizacją – więc wystarczy pozbyć się władz, by pozbyć się problemów. Poza tym, jak dodają niektórzy, likwidacja władz wyższego szczebla pozwoliłaby na wyzwolenie podległych im jednostek. Gdyby zniknęły władze naczelne, chorągwie przestałyby być ograniczane w swojej działalności i zmuszane do płacenia na ich rzecz „haraczu” (choć czy rzeczywiście jest to „haracz”?). I analogicznie, gdyby zniknęły chorągwie, nikt nie ograniczałby działalności hufców, a gdyby zniknęły hufce – wreszcie nikt nie przeszkadzałby w działalności drużynom. OK, możemy tak zrobić, możemy zlikwidować struktury organizacji albo pozwolić by ZHP zbankrutowało. Tylko czy na pewno byśmy na tym skorzystali? Obawiam się że nie. I to z trzech powodów.

Po pierwsze, bankructwo albo samorozwiązanie dzisiejszego ZHP nie rozwiązałoby problemów harcerstwa, tylko wręcz je powiększyło. Nawet gdyby dzisiejsze chorągwie i/lub hufce zmieniły się w samodzielne organizacje, to, zgodnie z prawem, te „nowe” byty prawdopodobnie i tak musiałyby spłacić długi „starej” organizacji. Przy okazji ruch harcerski straciłby dużą część swojego dorobku, a wizerunek całego harcerstwa w społeczeństwie ucierpiałby jeszcze bardziej niż teraz (po „upadku i odrodzeniu” wiele osób mogłoby nie zrozumieć, o co chodziło i uznać, że „harcerstwo się skończyło”). W ten sposób te nowe organizacje już na starcie byłyby mocno obciążone.

Po drugie, zła sytuacja dzisiejszego ZHP często nie wynika z czyjejś niekompetencji, zaniechań czy nawet złej woli, tylko z uwarunkowań zewnętrznych. Na przykład z rygorystycznych przepisów państwowych, które powodują, że rzeczywiste koszty działalności organizacji są wyższe niż jej przychody. Na przykład wymagania sanepidu (specjalne stanowisko do wyparzania jaj, normalna lodówka zamiast ziemianki, konieczność wiercenia studni) utrudniają organizację obozów i podnoszą ich koszt, ale musimy je spełniać. Tak samo przepisy finansowe, zmuszają organizacje pozarządowe (bo nie tylko my mamy z tym problem!), by rozliczały się tak dokładnie, jak komercyjne firmy. To powoduje, że organizacje muszą zatrudniać zawodowych księgowych i w związku z tym ponosić dodatkowe koszty. I dopóki te przepisy się nie zmienią, nadal będziemy musieli płacić księgowym. Jednocześnie nie ma skąd brać pieniędzy na pokrywanie tych kosztów. Podnieść składek członkowskich w ZHP nie można – bo harcerze i instruktorzy po prostu nie będą chcieli ich płacić. Z 1% też dużo nie zbierzemy – bo organizacje pomagające ciężko chorym, nieszczęśliwym dzieciom zawsze przekonają do siebie więcej podatników niż organizacje działające na rzecz dzieci zdrowych i mających rodziców. I tak dalej. Przez te „systemowe” przyczyny ZHP ciągle będzie się zadłużać i nie zmieni tego powołanie osobnych organizacji zamiast chorągwi i hufców. No chyba że te „nowe” organizacje znacznie podniosą wysokość swoich składek i ceny obozów.

I wreszcie trzeci, najważniejszy powód: tak naprawdę, to nie trudności ze składkami, zły wizerunek harcerstwa czy brak atrakcyjnego programu są problemami ZHP. To tylko objawy prawdziwego problemu. Widać go było podczas dyskusji na temat płacenia lub niepłacenia składki 80 zł. Brakowało w niej sensownych propozycji, jak w inny sposób spłacić długi ZHP, za to pełno było stwierdzeń typu: „to nie mój dług, ja nie zapłacę”, „to GK narobiła długów, więc niech GK sama go sobie spłaca” i innych, bardziej dosadnych. Cały czas widać było podział na „MY” i „ONI” – bo za długi i inne problemy zawsze odpowiadają ONI, a nigdy MY, bo ONI chcą NAM coś narzucić, a MY musimy stawić IM opór. A kiedy jest źle, to trzeba kogoś (ICH) za to ukarać, a wtedy NAM będzie lepiej. I właśnie to jest prawdziwym problemem Związku Harcerstwa Polskiego – że nie umiemy lub, częściej, nie chcemy ze sobą współpracować. Zamiast tego dbamy o interes swój i swojego środowiska, a w razie problemów całej organizacji wołamy „moja chata skraja!” i wolimy nie robić nic, niż wspólnie z innymi ten problem rozwiązać.

Co powinniśmy w tej sytuacji zrobić? Szczerze mówiąc, nie wiem. Ja swoje 80 złotych zapłaciłem, choć wiem, że niewiele to da, bo bez wzajemnego zaufania, szacunku i chęci współpracy i tak nie uda nam się uchronić ZHP przed pogrążaniem się w coraz głębszym kryzysie. Ale chciałbym, żeby Związek mimo wszystko przetrwał. Cytując Kaczmarskiego, mimo że „stanął w ogniu nasz wielki dom”, to ja „nie chcę uciekać stąd”!