Nie musisz być sfrustrowany

Na Tropie Środowisk / Radosław Rosiejka / 10.10.2015

Hufcowa Warszawska Drużyna Wędrownicza „Trzask!” zdobyła cztery znaki służb jednocześnie. Służbę wpisano w część wędrownictwa, ale czym właściwie ona jest dla licealistów?

Hufcowa Warszawska Drużyna Wędrownicza „Trzask!” jest jednostką dość specyficzną, bo jak sama nazwa wskazuje − hufcową. Pierwotnie była inicjatywą powstałą dla wędrowników, którzy nie byli członkami kadry, a chcieli dalej rozwijać się w harcerstwie. Brak funkcji początkowo stanowił podstawowy wymóg. Kadry drużyn zazwyczaj nie mają czasu i energii na działania wędrownicze, zresztą funkcjonowanie w tym pionie mogło bardzo poprawić wiedzę i umiejętności przyszłej kadry, stąd „Trzask!” miał być również swoistym okresem przejściowym dla przyszłych instruktorów. Ostatecznie wyszło tak, że wędrownicy kadrą rzeczywiście zostali, ale przywiązali się do drużyny i okazało się, że czas jest całkiem rozciągliwy i przy pewnym wysiłku da się pogodzić cotygodniowe wędrownicze zbiórki, akcje, biwaki, znaki służb czy wyjazd na obóz zagraniczny z działalnością w kadrze w innej drużynie.

zdjecie 1

Dlaczego postanowiliście zdobyć znaki służb?

– Znaki służb realizowaliśmy, ponieważ jesteśmy wędrownikami, więc oczywiste jest, że będziemy je zdobywać. To część metodyki zupełnie nieodłączna dla naszego pionu wiekowego.

Dodatkowo takim motorem, który zachęcił nas do zrobienia ich natychmiast, a nie odkładania na później, była olimpiada dla licealistów „Zwolnieni z teorii”, która polegała na przeprowadzeniu projektów społecznych. Jako harcerze mieliśmy na starcie jakieś malutkie doświadczenie w tej kwestii, dlatego śmiało przystąpiliśmy do olimpiady i jednocześnie realizowaliśmy znaki służby.

Ważne było też to, że jeszcze przed przystąpieniem do projektów wiedzieliśmy, że dużo się przez to nauczymy.

Co robiliście w ramach znaków służb jako drużyna i każdy z osobna?

– Nasza drużyna podzieliła się na kilka patroli zadaniowych, które realizowały jednocześnie 4 znaki służby: dwa zdrowiu, po jednym przyrodzie i książce. Nasze projekty to: „Naszpikowani pomocą” − organizowanie dni dawcy i namawianie do wpisywanie się na listy potencjalnych dawców szpiku, „Usportowieni” − projekt skierowany głównie do uczniów, zachęcający do uprawiania sportu, „Eko-książka” − akcja, w której chętni mogli wymienić makulaturę na książki, oraz „Drugie życie książki – daj jej szansę”, w ramach którego patrol zebrał olbrzymią ilość używanych książek, które następnie przekazał chętnym.

Czym kierowaliście się przy wyborze tych projektów?

Inne organizacje pozarządowe są w stanie stworzyć nam takie warunki do służby, jakich sami nie jesteśmy w stanie wygenerować

Drużynowa: Mam poczucie, że służba w naszym Związku ma w sobie jakiś rys martyrologiczny. Jeżeli nie jest wystarczająco uciążliwa, frustrująca i nużąca, pojawia się przeświadczenie, że nie jest wystarczająco wartościowa. Jeżeli dorzucimy jeszcze przed nią słowo „stała”, można dojść do wniosku, że ZHP próbuje regularnie odbierać nam cenny czas, który normalnie moglibyśmy poświęcić na swój rozwój czy cokolwiek innego, co byłoby bardziej efektywne.

Zależało mi przede wszystkim na tym, żeby wędrownicy mogli wyjść poza organizację. Służba jest fantastyczną formą, która pozwala na korzystanie z zasobów spoza ZHP – wsparcia organizacji takich jak DKMS, muzea, stowarzyszeń jak Fundacja dla Somalii, Fundacja Dr. Clowna, czy ośrodki dla uchodźców do których naprawdę wystarczy tylko się odezwać, by nawiązać ciekawą współpracę. Inne organizacje pozarządowe są w stanie stworzyć nam takie warunki do służby, jakich sami nie jesteśmy w stanie wygenerować i ponadto są w stanie zapewnić pomoc w postaci materiałów czy szkoleń.

zdjecie2

Jak długo realizowaliście swój znak służby i jakie były tego efekty?

Projekty trwały około pół roku. W zależności od rodzaju inicjatywy cieszyły się mniejszym lub większym zainteresowaniem, ale zawsze były odbierane bardzo pozytywnie. Do bazy dawców szpiku wpisały się w sumie 73 osoby, nowe książki otrzymało pół tysiąca ludzi, a zebrana makulatura ważyła ponad 50kg. Nie wiemy jedynie, ile osób udało się przekonać do uprawiania sportu.

Jak wyglądała realizacja poszczególnych znaków służb?

Każda grupa zrzeszała tylko osoby, które były w 100% przekonane, że to co robią jest bardzo ważne i to właśnie ich projekt ma największe znaczenie

– Pracowaliśmy w kilkuosobowych grupach, w których znajdowali się również ludzie spoza drużyny i spoza ZHP. Wychodziliśmy z założenia, że gdy projekt realizuje kilka osób, łatwiej jest dogadać się między sobą. Zawsze prościej ustalić termin spotkania, dobrać zadanie do człowieka – każdy czuje się odpowiedzialny i wie, co jest do zrobienia. Musieliśmy też wybrać ludzi, którzy widzieli sens w tym co robili. Każda grupa zrzeszała tylko osoby, które były w 100% przekonane, że to, co robią jest bardzo ważne i to właśnie ich projekt ma największe znaczenie. Liderzy woleli dobrać brakujących członków np. ze swojej szkoły, jeśli byli pewni, że najlepiej sprawdzą się w jakiejś roli, np. grafika. Nikt nie był zmuszany do realizowania projektu. W drużynie są osoby, które nie zdobywały żadnego znaku służby.

Jaki był wasz plan działania?

– Plan działania we wszystkich projektach znacznie się pokrywał. Rozpoczynaliśmy od planowania, podziału obowiązków, rozpisania kosztorysu, zdobycia funduszy. Następnie przechodziliśmy do etapu pozyskiwania środków, promowania naszych działań, zdobycia partnerów i wsparcia. Staraliśmy się dotrzeć do jak największej grupy ludzi, więc w Warszawie zawisło kilkaset naszych plakatów w szkołach, restauracjach, kawiarniach, domach kultury i kościołach. Ekipa rozdająca książki nadała audycję o swoim projekcie w Radiu Warszawa, Usportowieni udzielili wywiadu dla junior.sport.pl, a Naszpikowani Pomocą odwiedzili kilka liceów. Mieliśmy też fanpage na Facebooku, które cieszyły się sporą ilością polubień. Pieniądze na realizacje otrzymaliśmy od sponsorów, od szkolnej rady rodziców i z konkursu grantowego „DziałaMy”.

Przez cały ten czas przygotowywaliśmy się też do finałów akcji, które odbywały się konkretnego dnia w konkretnym miejscu. Przeważnie było w tym miejscu dość tłoczno, bo było bardzo dużo chętnych na wzięcie udziału w naszych akcjach.

zdjecie3

Czy jakieś zadanie było szczególnie trudne, mimo że na początku wydawało się łatwe?

– Naszpikowani Pomocą największy problem mieli z dogadaniem się z dyrekcją szkół, która zdawała się mieć olbrzymi biznes w niepozwoleniu im na przeprowadzenie spotkania z uczniami i zorganizowanie dnia dawcy. Kontakt był trudny i zawsze trzeba było pojawiać się w szkołach osobiście po kilka razy, co nie zawsze skutkowało pozwoleniem na przeprowadzenie akcji.

Ekoksiążka natomiast miała problem ze znalezieniem miejsca na finał – wymianę makulatury na książki. W tym wypadku rozmowa z dyrekcją szkół i domów kultury również byłą bardzo trudna, co spowodowało dwukrotną zmianę miejsca, a co za tym idzie, mniejsze zainteresowanie.

Jak wasza działalność została odebrana przez wasze otoczenie?

– Osoby, które skorzystały z naszych akcji, były bardzo pozytywnie nastawione. Nie zdarzyło nam się, aby ktoś skarżył się na nasze działania. Jedynie dyrekcja warszawskich placówek wolałaby, abyśmy nie starali się angażować społecznie, bo chcąc nie chcąc, musieliśmy zaangażować również ich, co było im bardzo nie na rękę. Mimo wszystko, każda z akcji dotrwała do końca i ostatecznie cieszyła się poparciem społeczności.

zdjecie4

Czy znak służby zmienił pracę waszej drużyny? Może was samych?

Jeżeli skauci na Słowacji integrują cygańskie dzieci ze społecznością lokalną, to nie lądujmy za każdym razem sprzątając magazyn i wartując pod pomnikiem

– W pracy naszej drużyny samo realizowanie znaków służb nie zmieniło wiele, aczkolwiek osoby, które je realizowały, wiele się nauczyły i przekładają to również na angażowanie się w jej pracę. Dowiedzieliśmy się, że zdobycie funduszy na projekt społeczny wcale nie jest trudne. Zdobyliśmy też praktyczne umiejętności zarządzania grupą, planowania działań i czasu, rozpisywania kosztorysu i tym podobnych. Dało nam też poczucie dumy, że zrobiło się coś bezinteresownie i że to przyniosło pożądane efekty. Naszpikowani Pomocą kontynuowali swój projekt jeszcze długo po zakończeniu znaku służby, bo zorganizowali dzień dawcy na Wędrowniczej Watrze, a teraz planują zrobić to samo na kilku kursach WKPP.

Drużynowa: Jako drużynowa absolutnie marzę o tym, żeby wędrownicy z naszej drużyny wybierali takie pola służby, które ich rozwiną i nie zanudzą. Których stworzenie będzie wyzwaniem – bo zależy mi na ludziach przedsiębiorczych, otwartych na świat, nowe technologie, świadomych potrzeb środowiska, ale także szans, które oferują im obecne czasy.

Uważam, że służba jest najbardziej rozwojową formą pracy w drużynie wędrowniczej. Od samego jej zaaranżowania, które wymaga przedsiębiorczości, by stworzyć sobie ciekawy grunt – nawiązując współpracę z ludźmi i organizacjami poza ZHP – a kończąc na przygotowaniu i samej realizacji. Nie rajdy, nie biwaki, nie szalenie ciekawe zbiórki, a właśnie służba, a właściwie wolontariat, może nauczyć nas prawdziwego życia. Jeżeli skauci na Słowacji integrują cygańskie dzieci ze społecznością lokalną, a skauci amerykańscy pomagają przy tworzeniu i dystrybucji protez rąk tworzonych w drukarkach 3D, to nie lądujmy za każdym razem sprzątając magazyn i wartując pod pomnikiem. Nie bójmy się stawiać na działanie na polach, które nas rozwijają!

Radosław Rosiejka - przez dwa lata drużynowy 159 Poznańskiej Drużyny Wędrowniczej. Lubi jeździć na rowerze i słuchać muzyki, ale nie robi tego równocześnie. Studiuje stosunki międzynarodowe na UAM, a jesień swojego życia chciałby spędzić nad hiszpańskim wybrzeżem Morza Śródziemnego.