Niebiesko–zielona

Wyjdź w Świat / Agata Krzeszewska / 11.11.2008

Taką widzę Szwajcarię na zdjęciach i we wspomnieniach, choć te ostatnie nie są jeszcze ani trochę zakurzone, a te pierwsze są przeważnie cyfrowe. W tym kraju spędziłam miniony semestr, a wrażeń wystarczyłoby na co najmniej na trzy…

Skoro wszędzie obecna w Szwajcarii flaga tego kraju jest biało-czerwona (dla niewiedzących: symbol Czerwonego Krzyża powstał właśnie tam, na zasadzie negatywu) zamierzam się wytłumaczyć z tytułu…

Ser, zegarki, scyzoryki, neutralność, punktualność, czekolada, bogactwo i jodłowanie… Moje pierwsze odczucia weryfikujące stereotypy pozostawiły na liście jedynie scyzoryki. Później jednak wszystko (może poza jodłowaniem) znalazło swoje uzasadnienie.

W Szwajcarii obowiązują cztery języki. Oficjalnie. Nieoficjalnie zdarza się, że mijając pięć grup osób możemy usłyszeć pięć różnych języków. Nie ma ani jednej ogólno-szwajcarskiej telewizji. Każdy kanton w zasadzie jest odrębny, z własnym systemem chociażby edukacji. Co ciekawe, te różne języki, systemy i mieszanka kultur składa się w jedną, zadziwiająco spójną całość…

Przyjeżdżam do Lozanny, cieszę się, że praktycznie w całym kraju dogadam się migowo – angielskim, bo początkowo moja znajomość języka francuskiego ogranicza się do „merci” oraz „bonjour”. W akademiku są wyłącznie jednoosobowe pokoje. Czysto i schludnie, a jeśli nie… dwóch lokatorów dostało wymówienie z akademika (dla wyjaśnienia – po dwóch upomnieniach).

Na dniu wprowadzającym w życie uczelni przytłacza nas (moją nową znajomą z Niemiec i mnie) ilość informacji. Uniwersytet z tradycjami, choć budowle, niestety, z czasów zauroczenia surowym betonem, choć stoją w cudnej okolicy nad Jeziorem Genewskim z panoramą Alp widoczną na przykład z okien biblioteki (jak się w takiej sytuacji uczyć?). Stary, zabytkowy budynek uniwersytetu znajduje się w centrum miasta, tam zapewne wykładał Adam Mickiewicz, gdy przebywał w Lozannie.

Prawdopodobnie większość studentów słyszała o programie Erasmus. Daje on możliwość wyjazdu na rok czy też pół roku na studia do wielu krajów Unii Europejskiej i nie tylko, jak widać na przykładzie Szwajcarii. Państwo to, niebędące członkiem UE, jest związane z nią tyloma umowami, że można przeoczyć tę kwestię formalną. Wjeżdżamy tam bez wiz, wystarczy posiadanie dowodu osobistego czy paszportu.

Jak już jesteśmy przy formalnościach, to wspomnę, że wybierając się do Szwajcarii warto zabrać ze sobą kartę poświadczającą nasze ubezpieczenie zdrowotne (do uzyskania w NFZ). Karta Euro26 może dać nam zniżki w pewnych miejscach, muzeach, a ponadto może być przydatnym dowodem naszego bycia studentem. Formalności dotyczące samego stypendium są w nudny sposób zawiłe, zainteresowanych zapraszam do stawiania pytań pod mój adres e-mail.

Wróćmy jednak na samą uczelnię. Każde zajęcia inne, łączy je tylko wielość narodowości, odcieni skóry i języków ojczystych studentów. Ludzie już od początku uczą się dość pilnie, bo na jakiejś podstawie trzeba zrobić tę karierę… Budynki uniwersytetu za biblioteką płynnie przechodzą w politechnikę, mieszczącą się w gmachu przypominającym ogromnych rozmiarów chip. Tam tworzy się postęp technologiczny i widać jasno, że wszyscy mocno w to wierzą. Wszyscy zajęci swoją dziedziną z przerwą (chyba o charakterze narodowym) na lunch od 12.00 do 14.00. Nawet wiele sklepów i urzędów zamyka się mniej więcej w tych godzinach. Z oczywistych względów kolejki w stołówce zachęcają do własnoręcznego przygotowywania posiłków (opcja dużo tańsza). Wiecie, że na uczelnianych korytarzach stoją ogólno-dostępne kuchenki mikrofalowe? Tak przy okazji, produkty opłaca się kupować w supermarkecie należącym do którejkolwiek z trzech wielkich sieci, choć, prawdę mówiąc niewiele widziałam sklepów nie należących do tychże sieci. A sklepów mięsnych nie spotkałam w ogóle. Trzeba eufemistycznie przyznać, że mięso w Szwajcarii nie jest najlepsze. Tradycyjnie kupowane na grilla kiełbaski mają tradycyjnie importowaną z Brazylii skórkę. I są tradycyjnie nacinane. I tyle jeśli chodzi o mięsne tradycje.

Po zajęciach i pracy tłumy wylegają na idealnie zielone trawniki i alejki położone nad jeziorem (o kolorze będącym definicją niebieskiego) i w zależności od preferencji: uprawiają jogging (najlepiej w specjalnych strojach), jeżdżą na rowerach, hulajnogach, deskorolkach, wrotkach, rolkach (masowo) i innych wynalazkach na kółkach (o nieznanych nazwach). Jest tym przyjemniej, że chodniki są wylane asfaltem i w całym mieście, stolicy olimpijskiej, wszechobecny jest duch sportu. To widać.

Widać też, jak silnie kraj ten przeszedł kilka wieków temu reformację. Dlatego niełatwo jest znaleźć obecnie kościół katolicki. I prawdę mówiąc niełatwo znaleźć jakąkolwiek świątynię. Niełatwo, ale się da, znów w zależności od rejonu. Często można natknąć się na tak zwane ślady polskie w Szwajcarii, o Mickiewiczu już wspominałam, Henryk Sienkiewicz przebywał i zmarł w Vevey nad Jeziorem Genewskim, Ignacy Paderewski wiele lat przebywał w Szwajcarii. Jeśli wybierzecie się do Muzeum Paderewskiego w Morges nad tym samym jeziorem (którego nazwa w Lozannie brzmi Lac Leman), to spodziewajcie się gorącego przyjęcia oraz skorego do snucia nieskończonych opowieści dyrektora muzeum, z pochodzenia Polaka. Nie wiadomo, czy to, że pozwala nam usiąść na osobistym krześle polskiego męża stanu, bardziej zawdzięczamy jego gościnności czy też chęci zatrzymania nas w tym jedno-pokojowym muzeum na jak najdłuższy czas (nam udało się zasygnalizować chęć wyjścia po czterdziestu minutach). Dlaczego ciągnęło wielkich w tamte strony? Nie można oprzeć się wrażeniu, że magnesem była nie tylko gwarancja neutralności państwa, ale też jego… wygląd.

Nad wodą wielką i czystą
Stały rzędami opoki,
I woda tonią przejrzystą
Odbiła twarze ich czarne;

Nad wodą wielką i czystą
Przebiegły czarne obłoki,
I woda tonią przejrzystą
Odbiła kształty ich marne;

Adam Mickiewicz, , [Nad wodą wielką i czystą…], W Lozannie [1839 – 1840], Wiersze, Czytelnik Warszawa 1982.

Co zobaczył poeta, możemy zobaczyć i my… pewnie jedyną różnicę w pejzażu nad Jeziorem Genewskim stanowić będzie równo wycięty pas pod nartostradę już na zboczu francuskim, na drugim brzegu. Choć może się to wydać zaskakujące, góry w tamtym rejonie często znikają… nawet na kilka dni…. pod warstwą chmur i gęstej mgły. Jakże mogło by być inaczej, skoro jezioro jest tak ogromne, że czasem do złudzenia przypomina morze, szczególnie, gdy wiatr stworzy niewielkie fale. Po tym szwajcarskim morzu można z powodzeniem pływać statkami a takie wycieczki są w cenie biletu kolejowego! Zapytacie, czy dlatego, że pociągi są tak drogie? Odpowiem: nie. Wybierając się do Szwajcarii na dłużej warto wykupić zniżkę uprawniającą do kupowania wszystkich biletów za pół ceny. Bez tego podróżowanie jest, cóż, dwa razy droższe. Natomiast będąc szczęśliwym posiadaczem zniżki (lub w niektórych przypadkach – legitymacji studenckiej bądź uczniowskiej) nie wahajmy się wsiadać na statki na licznych szwajcarskich jeziorach. Wyglądają, owszem, luksusowo, ale są dla ludzi!

Poza tym, w Szwajcarii przemieszczanie się jest ułatwione przez istnienie stabilnych i szeroko dostępnych rozkładów jazdy, skoordynowanie i szybkość połączeń oraz ich gęstość. Z każdego, nawet najmniejszego miasteczka do kolejnego, jeszcze mniejszego, możemy spodziewać się połączeń najrzadziej regularnie co godzinę. Dodatkowo kolej słynie z punktualności, choć raz zdarzyło mi się zrobić zdjęcie na dworcu tablicy, na której wyświetlono informację o pięciominutowym spóźnieniu! Jedno ostrzeżenie: samo przebywanie w wagonie pierwszej klasy z biletem na klasę drugą skutkuje koniecznością stosownej dopłaty od stacji początkowej, aż do stacji następującej po spotkaniu konduktora… W Szwajcarii nie ma miejscówek. Pociągi są jednak wystarczająco długie nawet w godzinach szczytu. Niektóre składy mają specjalnie przeznaczenie. Przykładowo Golden Pass zawozi nas w magiczną krainę obłej zieleni. Kolejka pnie się przez pasmo gór z Montreux, aż do Zweizimmen. Najpierw zastanawiamy się, jak to możliwe, że wagony w starym stylu mogą wjechać tak wysoko, później martwimy się wciąż o wytrzymałość hamulców…

Gdzie można się wybrać, skoro tak pięknie rozwinięta komunikacja? Co można robić w Szwajcarii? Tutaj wachlarz odpowiedzi jest nawet szerszy niż by się wydawało… Wiadomo, że ta chłodniejsza pora roku daje możliwość jazdy na nartach czy desce i to właściwie w całym kraju. Dla spragnionych wysokogórskich wycieczek po śniegu oferta jest również szeroka… Co ciekawe, mimo licznych lodowców sporty śnieżne nie są popularne w trakcie cieplejszych miesięcy, pewnie dlatego, że warto wtedy poświęcić czas na inne atrakcje…

Wsiadamy więc w pociąg do Martigny, miejscowości położonej u wylotu wielkiej doliny, tam, gdzie zaczyna się kanton Valais. Na miejscu czeka znajoma Szwajcarka i zabiera nas w doskonale sobie znane, wysoko położone rejony, by pokazać to, co najczęściej jest pokryte śniegiem… zieleń, a jak nie zieleń, to niebiesko dookoła. I panorama Alp, częściowo francuskich i widok na Mont Blanc, który dla odmiany jest niezmiennie biały… Rozpalamy ognisko, wylegujemy się w otoczeniu alpejskich roślin, znajoma opowiada, że są rejony w kraju, gdzie właśnie w ten sposób można bez najmniejszych przeszkód rozbijać namiot czy siedzieć przy ogniu.

Jadąc w głąb doliny dalej niż do Martigny, docieramy do Sion – stolicy kantonu. Tam stajemy przed ciężkim wyborem… czy najpierw wejść na lewo, na wzgórze z ogromnymi ruinami średniowiecznego zamku, czy na prawo, gdzie w górze widać podobnie stary, obronny klasztor… Z resztą zamków i tego typu atrakcji jest w Szwajcarii mnóstwo. Największy podziw wzbudza sztandarowy Chateau de Chillon położony na malutkiej wysepce tuż przy brzegu Jeziora Genewskiego. „Więzień Chillonu” napisany został przez Lorda Byrona właśnie pod wrażeniem tej twierdzy…

Wiadomo, niestety, że za wszystko trzeba płacić i tak, romantyczna wizyta w takim zamku kosztuje około 10 franków, a trzygodzinna wizyta w kompleksie gorących źródeł z widokiem na strome, skaliste zbocza, z zestawem najwymyślniejszych saun pod ręką kosztuje około 20 franków. Ale skoro za 2,5 kg ziemniaków trzeba zapłacić 13 złotych…

Faktem jest, że Szwajcarzy potrafią „zrobić” atrakcję turystyczną niemal ze wszystkiego, o czym można przekonać się na każdym kroku. W pewnych miejscach można się z dziwić z tego typu pomysłowości. Przeważnie jednak rzeczywiście jest co oglądać… Począwszy od interesujących miast, jak na przykład uderzającej swoją międzynarodowością Genewy, na olbrzymich jaskiniach Vallorbe skończywszy. W Genewie, oprócz naszpikowanego galeriami Starego Miasta, znajdziemy siedziby większości organizacji ogólnoświatowych. W Zurychu poczuć można czysty klimat ogromnego miasta (stacja kolejowa ma 54 perony). Jeśli wybierzemy się na południe, do kantonu Ticcino, w którym mówi się po włosku, będziemy mieli okazję napatrzeć się na zestawienia urokliwe do granic wytrzymałości… Palmy, oczywiście niebieskie jeziora i przepełnione zielenią zbocza… Bajkowo. Mając ochotę na wybitnie szwajcarską bajkę jedźmy do Gruyere. Tam po jednej stronie wzgórza idziemy zwiedzić fabrykę i muzeum czekolady pewnej znanej firmy… Wejście gratis, a w trakcie zwiedzania odkrywamy czekoladę pięcioma zmysłami. Może nawet szósty zmysł się włącza czasem. W Szwajcarii da się znaleźć nawet chipsy czekoladowe… Po drugiej stronie góry znajduje się fabryka sera, w której biletem wstępu są kawałki sera. Na wzgórzu zaś, niespodzianka, znajduje się zamek oraz uliczka ze wszystkim, czego turystom potrzeba.

Byłam też uczestnikiem takiej wymiany zdań:

– Jak było na wycieczce?

– Jak zwykle.

Czyli pięknie, słonecznie, bez utrudnień, przeszkód itp. Wszystko, co miało być odnowione – jest odnowione, albo właśnie jest kończone odnawianie. Wszystko, co miało być posprzątane, pomalowane i zasadzone, przycięte, napisane, zostało posprzątane, pomalowane, zasadzone, przycięte, napisane… Nudno? Pojedźcie do Szwajcarii i przekonajcie się sami.