Nordkapp, czyli tam i z powrotem

Archiwum / 17.03.2011

OLYMPUS DIGITAL CAMERAKiedy po niespełna dwóch tygodniach podróży dotarłem w końcu na Nordkapp, byłem podekscytowany możliwością postawienia stopy „na krańcu świata”. Dzisiaj nie wspominam jednak Przylądka Północnego, lecz prawie 5 tys. km podróży autostopem, która go poprzedziła. Podróży, która pokazała mi, że prawdziwa przygoda jest na wyciągnięcie ręki – wystarczy tylko wyjść na drogę i pomachać.


Mekkę europejskich podróżników, przylądek Nordkapp, co roku odwiedza ponad 200 tys. ludzi z całego świata. Przybywają tam w luksusowych promach, turystycznych autokarach, camperach czy na motorach. Nieliczni decydują się na podróż rowerem i autostopem. W rezultacie po dotarciu na wyspę Magerøya (tak, tak, najdalej wysunięty na północ punkt kontynentalnej Europy leży na wyspie!) można spodziewać się wszystkiego. Większość turystów przybywa tam w jednym celu: zobaczyć tzw. midnight sun, czyli moment, w którym słońce znajduje się najniżej na horyzoncie i zastyga na kilka minut zawieszone nad widnokręgiem, aby po chwili znowu się podnieść i rozpocząć nowy dzień. Podróżowanie na sam kraniec Norwegii tylko w celu zobaczenia słońca o północy oczywiście mija się z celem, gdyż bezchmurne noce są tam prawdziwą rzadkością. Jednak przy odrobinie fantazji i odwagi – 2,5 tys. km wiodącej do celu drogi E-6 potrafi zamienić się w niezapomnianą przygodę. Wystarczy tylko stanąć z tabliczką przy drodze i złapać pierwszą okazję.

Oczywiście skoro autostop, to i namiot. Podróżowanie latem po Norwegii, pomimo chłodnych i deszczowych dni, ma OLYMPUS DIGITAL CAMERAjedną niezaprzeczalną zaletę: jasne noce. Dzięki temu rozbijanie namiotu około północy nie stanowi żadnego problemu i nie dotyczy to tylko terenów położonych poza kołem podbiegunowym (gdzie nocy nie sposób odróżnić od dnia), lecz całego kraju, gdzie wydawać się może, że zmrok od razu przechodzi we wschód. Tym większe było nasze zdziwienie, kiedy wracając z Nordkappu, jednego sierpniowego wieczora wysiedliśmy w Narviku i przypomnieliśmy sobie, że Lionel Cowen wynalazł kiedyś latarkę…

Jeśli wybieracie się w tamte rejony, warto wiedzieć o obowiązującym w całej Norwegii prawie Allemannsretten (pol. Prawo wszystkich ludzi), które pozwala na rozbijanie namiotu w każdym miejscu – jedynym warunkiem jest zachowanie ok. 100-150 m odległości od zabudowań. Swobody tej nie ograniczają nawet rozsiane po całym kraju rezerwaty przyrody i parki narodowe. W praktyce nic nie stoi na przeszkodzie, aby założyć obozowisko nawet w centrum dużego miasta – sami spędziliśmy trzy noce w Trondheim na placu zabaw dla dzieci, nieopodal stadionu piłkarskiego miejscowej drużyny.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAZmorą każdego autostopowicza są przymusowe postoje (przez nas określane mianem stuck-pointów), czyli miejsca zapomniane przez życzliwych kierowców. Fenomenem dla mnie jest, że tkwiliśmy przez półtora dnia na stacji benzynowej w Lillehammer, położonej tuż przy autostradzie i pokaźnym kompleksie handlowym. Sznur samochodów jak okiem sięgnął, jednak żaden nie zamierzał się zatrzymać. Z tym samym problemem nie mogła sobie poradzić także para rosyjskich autostopowiczów, którzy podobnie jak my zmuszeni byli spędzić w tym przeklętym miasteczku niemalże dwa dni. Jakby tego było mało, już po powrocie do Polski na jednym z blogów podróżniczych znalazłem relację z podróży podobnej do naszej, w której autor żalił się na nieszczęsne Lillehammer. Kolejnym stuck-pointem na naszej mapie okazało się Bjerkvik (ok. 300 km za kołem podbiegunowym), gdzie najpierw mieliśmy okazję poznać autostopowicza z USA, a następnie kolegę po fachu z Rumunii. Zanim ponownie ruszyliśmy w drogę, spędziliśmy razem kilka godzin na stacji benzynowej. Przed wybraniem się w podróż autostopem warto więc wypchać plecak chińskimi zupkami i przygotować mentalnie na kilka dłuższych postojów w najmniej oczekiwanych miejscach. Pół biedy, kiedy utkniemy w mieście! Nam zdarzyło się to jeszcze w małej wiosce rybackiej rodem z opowiadań H.P. Lovecrafta, w której nie było nic poza kilkoma norweskimi rorbu (tradycyjne chaty rybackie) i stadami reniferów…

Największą zmorą autostopowiczów, szczególnie w Norwegii, jest pogoda. Kilkugodzinne ulewy można jeszcze OLYMPUS DIGITAL CAMERAprzeczekać na stacji benzynowej, jednakże kiedy pada kilka dni bez przerwy, trzeba stawić czoła niepokornej naturze i wyjść na drogę. Niestety, mokry autostopowicz ma znacznie mniejsze szanse na znalezienie życzliwego kierowcy, co wiąże się z dłuższym sterczeniem na deszczu – i koło się zamyka. Nasz najdłuższy deszczowy maraton trwał trzy dni, które okazały się prawdziwą próbą charakteru. Przemoczeni i zziębnięci (rzecz działa się daleko poza kołem podbiegunowym, w związku z czym temperatura zbliżała się niebezpiecznie blisko 0oC) zarzekaliśmy się, że po powrocie do domu zakupimy wodoodporne spodnie. I wszystkim wybierającym się w te rejony właśnie to doradzamy! O ile korpus łatwo zabezpieczyć przed zmoknięciem (narzucając jednorazową pelerynę), o tyle spodnie zawsze ucierpią w starciu z kałużami i spływającą po pelerynie wodą. A kiedy ulewa trwa kilka dni, można zapomnieć o wysuszeniu ubrań.

Przy podróży autostopem nie można zapominać, że bycie w drodze tym się różni od wakacji w pensjonacie, że brakuje wody i papieru toaletowego, a wszelkie potrzeby trzeba załatwiać, gdy tylko nadarzy się okazja. I tak też należy być przygotowanym na mycie głowy w bibliotece czy na pranie ubrań na stacji benzynowej. Dobrym rozwiązaniem jest zaopatrzenie się w koszulki z szybkoschnącego materiału, a także – co zostało przez nas okrzyknięte hitem wyprawy – ręcznik z mikrofibry, który zajmuje niewiele więcej miejsca niż paczka chusteczek, a wystarcza nie tylko do osuszenia ciała, lecz także (w razie potrzeby) do osuszenia namiotu.OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Warto również wspomnieć o różnicach między podróżowaniem samemu a podróżowaniem we dwójkę. Niejednokrotnie kierowcy oferowali nam jedno miejsce, jednak w żadnym momencie nie byliśmy na tyle zdesperowani, aby rozdzielić się i zaryzykować noc pod gołym niebem (mieliśmy tylko jeden namiot). Choć podczas podróży z drugą osobą z pewnością trudniej o transport, nie można zapominać o bezpieczeństwie, jakie wówczas zyskujemy. Akurat w Norwegii prawdopodobieństwo spotkania handlarza żywym towarem czy seryjnego mordercy autostopowiczów jest stosunkowo niewielkie, jednak w okolicach Oslo można natknąć się na ludzi wszelkiej maści. Sami otrzymaliśmy zaproszenie na darmowy haszysz, które jednak odrzuciliśmy z racji czasu (pierwsza nad ranem), miejsca (najgorsza dzielnica stolicy) i okoliczności (przed chwilą minęliśmy parę grzejącą po kablach). W każdym razie kiedy znajdowaliśmy się jeszcze na południu kraju, co drugi kierowca opowiadał nam o działalności autostopowych gangów, które skutecznie odstraszają ludzi od podwożenia turystów. Obawy kierowców tłumaczyły masze problemy ze złapaniem autostopu, które na szczęście – wraz z przemieszczaniem się na północ – szybko malały.

Na koniec trzeba napisać o jeszcze dwóch rzeczach: polskiej gościnności i polskim języku. Po kilku dniach spędzonych na Nordkappie stanęliśmy przed trudnym zadaniem wydostania się z dalekiej północy. Pierwsze próby (czyt. pierwszy dzień) spełzły nam na kontemplowaniu pustej autostrady i liczeniu reniferów. W końcu jednak ktoś postanowił się nad nami zlitować:

Where are you from? – zapytał nieznajomy, zapraszając nas do środka.

Poland – odpowiedzieliśmy i szybko wcisnęliśmy się w fotele luksusowego Renaulta.

No to żeście, kurwa, zajebiście trafili – usłyszeliśmy i zdębieliśmy.

Przejażdżka była połączona z wizytą w polskim domu, rosyjskimi Marlboro i opowieściami o Norwegii. Na Polaków natknęliśmy się jeszcze trzykrotnie i każde ze spotkań tylko potwierdzało, że na rodakach można polegać zawsze i wszędzie.

Los chciał, że nasza wizyta w Norwegii zbiegła się z premierą albumu „Gonzo” o życiu znanego dziennikarza i pisarza Huntera S. Thompsona (autora m.in. „Fear and Loathing in Las Vegas”). Książka zupełnie przypadkiem trafiła w moje ręce i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie cytat, który nie tylko pozwolił mi się przez chwilę zbliżyć do legendy dziennikarskiego wizjonera, lecz także zainspirował do dalszych wypraw:

„W wieku 22 lat dopiąłem swego i pobiłem autostopowy rekord wszech czasów, podróżując tylko w bermudach: 3700 mil w trzy tygodnie”.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak wyruszyć do USA, przemierzyć cały kontynent i pobić rekord Thompsona. Start już w czerwcu!

fot. Michał Andrzejewski, Łukasz Szoszkiewicz