O Feniksach

Archiwum / Filip Springer / 05.02.2012

O rzeczy wartościowe trzeba walczyć, mimo że niekiedy ta walka wydaje się skazana na porażkę. Historyjka o tym, jak kultowa marka znikła, a zaraz potem się pojawiła i znów jest kultowa, jest wyjątkowo aktualna w dzisiejszych harcerskich realiach. Ja przynajmniej często sobie ją powtarzam.

Kalendarium zgonu było następujące: jeszcze w połowie lat dziewięćdziesiątych aparat Polaroida był w Polsce jednym z najpopularniejszych i najbardziej pożądanych prezentów komunijnych, a na świecie nieodłącznym gadżetem każdego imprezowicza, turysty albo miłośnika rodzinnych wakacji. Firma zatrudniała na całym świecie blisko 20 tysięcy pracowników, a na limitowanych edycjach aparatów pojawiały się twarze takich gwiazd jak choćby Spice Girls. Potem wszystko poszło nie tak – w 2008 roku wierzyciele firmy zadecydowali o zamknięciu ostatnich linii produkcyjnych w Stanach Zjednoczonych i Holandii. 30 marca 2009 roku sklep Unique Photo w New Jersey otrzymał ostatnią partię materiałów Polaroida. Wydawało się, że to już koniec, a miłośnikom fotografii natychmiastowej zostanie tylko wgrać do swoich smartphonów oprogramowanie naśladujące stylistykę polaroida.

Zamiast bomby

Wszystko zaczęło się od niewinnego na pozór pytania małej dziewczynki imieniem Jennifer. Zadała je w czasie wspólnego spaceru z ojcem i zabawy tradycyjnym aparatem fotograficznym.

Pytanie brzmiało: – Dlaczego nie mogę zobaczyć ich od razu?

Szczęście w nieszczęściu, że ojcem dziewczynki był Edwin Herbert Land, fizyk i wynalazca mający na swoim koncie takie wynalazki jak pierwsze systemy samonaprowadzające dla rakiet i „inteligentnych bomb” oraz okulary z filtrem polaryzacyjnym.

Land był człowiekiem czynu. Myślał nad odpowiedzią dla swojej małej córeczki tak długo, aż w 1947 roku nie zademonstrował jej i światu pierwszego aparatu, umożliwiającego natychmiastowe powstanie czarno – białych fotografii. Nazwa „Model $95” sugeruje jego cenę. Dziś egzemplarz tego aparatu, gdy tylko pojawi się na aukcjach internetowych, osiąga cenę prawie 1000 dolarów. Tak rozpoczyna się wspaniała historia Polaroidów.

Jednak prawdziwe miliony i prawdziwą sławę na fotografii natychmiastowej Edwin Land zyska dopiero wtedy, gdy na rynek wypuści kultowy do dziś model SX 70. Aparat jest naszpikowany elektroniką, sam dobiera odpowiednie parametry i ma kompaktowe (jak na tamte czasy rozmiary) rozmiary. Co więcej – odbitki wysuwające się z buczących czeluści aparatów Polaroida są już kolorowe. W filmowej reklamie sprzętu widać zbieracza motyli, który dokumentuje swoją kolekcję, roześmianą rodzinę na wakacjach i malarza fotografującego swoje dzieła. Przekaz jest jasny: SX70 to sprzęt dla każdego, zabawka i narzędzie pracy w jednym.

Ku zdumieniu samego Landa po aparat ten zaczynają także sięgać artyści choćby tacy wielcy jak Andre Kertesz, Eliot Erwitt, Steven Meisel, Robert Mapplethorpe czy Helmut Newton. Fotografią natychmiastową zachłystuje się też Andy Warhol i zmarły niedawno Dash Snow – cudowne dziecko nowojorskiej bohemy.

Początek końca

Nic więc dziwnego, że do późnych lat dziewięćdziesiątych firma jest właściwie jedynym liczącym się producentem sprzętu i materiałów do fotografii natychmiastowej i jednym z największych graczy na światowym rynku fotograficznym. Wkrótce stanie się też przykładem tego, że kto się nie rozwija ten w rzeczywistości się cofa i skazuje na niebyt. Polaroid wyraźnie przespał cyfrową rewolucję, a gdy się obudził było już zdecydowanie za późno.

To co dla najwierniejszych wyznawców tej marki było zaletą, dla większości okazało się jednak wadą. Za pomocą jednego ładunku można było Polaroidem zrobić zaledwie 10 fotografii, których jednak później w żaden sposób nie można było zreprodukować. Każda odbitka jest więc tu unikatem. Co więcej kolory i kontrast na tych fotografiach pozostawiają wiele do życzenia, zwłaszcza dla tych, którzy od aparatu oczekują wiernego odwzorowania rzeczywistości, a nie twórczych efektów. Poza tym dziś każdy nosi swój aparat fotograficzny w kieszeni, choćby ten wbudowany w komórkę. Polaroid z kultowego towarzysza życia, stał się kultowym wspomnieniem.

Reanimacja

Dość często wspominam sobie historię Polaroida. Kultowa marka, wielka firma, sprawnie działający mechanizm w krótkim czasie znalazł się na krawędzi walcząc o byt. Złożyło się na to wiele czynników – obiektywnych takich jak dynamiczne zmiany fotograficznego rynku, ale też subietktywnych – Polaroid miewał wyraźnie pecha do menadżerów, którzy zwłaszcza w schyłkowej fazie istnienia firmy wyraźnie nie mieli pomysłu na uwielbianą przez miliony firmę.

A mimo tego wszystkiego nadal mogę wyjąć z szafy mojego Polaroida, załadować go filmem i ruszyć na zdjęcia? Dlaczego? Ano dlatego, że los rzeczy wartościowych nie zależy od widzimisię czy nieudolności kilku osób. Choć często tak nam się właśnie zdaje.

Jeszcze w 2008 roku na fali rozczarowania opuszczeniem tonącego okrętu przez wszystkich powstał The Impossible Project, inicjatywa fanów marki, którzy przez dwa lata pukali do drzwi największych wierzycieli firmy i zapewniali, że wznowienie produkcji w choćby jednej fabryce w końcu im się opłaci. W internecie na specjalnej stronie zbierali też głosy poparcia dla odrodzenia Polaroida. Zebrali ich kilka milionów. Mieli dar przekonywania i dużo szczęścia. Mniej więcej w tym samym czasie hipsterzy 2.0 (ci pierwsi i prawdziwi już dawno mają siwe brody ) zaczęli okupować kawiarniane stoliki w największych metropoliach świata. Łączyli pasję do najnowocześniejszych technologii z sentymentem do gadżetów ich dzieciństwa. To właśnie dlatego powstał Instagram – imitująca estetykę polaroida aplikacja na iPhone’y. Wkrótce potem stało się oczywiste, że wyrazem prawdziwej alternatywy będzie prawdziwy polaroid zrobiony na imprezie i noszony w modnym notesie albo przypięty magnesem do lodówki.

I tak to co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe, stało się faktem. Pod koniec 2010 roku amerykański właściciel marki Polaroid – korporacja Petters Worldwide zapowiedziała wznowienie produkcji materiałów do fotografii natychmiastowej. Za słowami poszły czyny, na kolejnych targach fotograficznych firma zapowiedziała wypuszczenie nowych aparatów. Dziś znów można je kupić. Są duże, toporne, drogie w eksploatacji i hałasują. Użytkownicy Polaroidów będą w siódmym niebie. A ci, którzy reanimowali trupa mogą sobie pogratulować.