O przekazywaniu
W drużynie miałem prawdziwą mieszankę ludzi. Gdy ją zakładaliśmy, było nas dwunastu, z czego trójka była instruktorami. Trzy lata później okazało się, że ludzi bez podkładki została dwójka, a średnia wieku wzrosła z siedemnastu do dwudziestu. Przyszła kolej na rewolucję.
Trzy lata to nie jest długi staż. Ale i tak w środowisku, w którym wędrownictwa nigdy wcześniej nie praktykowano, była to tytaniczna praca. W międzyczasie w drużynie harcerskiej zaczęło dorastać kolejne pokolenie nastolatków. Naturalną koleją rzeczy mieliśmy ich przyjąć do naszego dzieła – 101 Poznańskiej Drużyny Wędrowniczej. Okazało się, że są schody!
Pomijając istotną kwestię, że drużynowy w osobie autora tego tekstu rażąco zaniedbywał swoje obowiązki, integracja studentów ze świeżo upieczonymi licealistami okazała się być nie do przeskoczenia. Z pojedynczymi osobami udało nam się dogadać, ale reszta okazała się być wyłączona z naszych działań. Pewnie dało się to rozwiązać inaczej. W końcu jest co najmniej kilka sposobów na taką sytuację, z czego najprostszym i najwłaściwszym byłaby rezygnacja z systemu patroli zadaniowych i stworzenie stałych zastępów. Tam działałyby osoby w swoich paczkach i byłoby dobrze.
Udało nam się jednak spojrzeć na naszą ekipę inaczej. Patrząc na nas z zewnątrz, nikt nie miałby wątpliwości, czym jesteśmy. Ale czasem nawet to, co oczywiste trudno zauważyć z samego środka wydarzeń. Mieliśmy problem z ustaleniem sztywnego terminu zbiórki, bo każdy miał pracę/studia/partnera/inne ważne sprawy (niepotrzebne skreślić). Pełniliśmy też różne inne funkcje w harcerstwie. Stało się dla nas jasne, że przestaliśmy być drużyną wędrowniczą, a zaczęliśmy być kręgiem instruktorskim. Akurat u nas w szczepie istniał już taki twór, w którym brakowało działań i członków. Więc jako weterani drużyny wędrowniczej przenieśliśmy się tam.
Są działania, jakie można zorganizować wspólnie w drużynie z dużym przekrojem wieku. Dobry drużynowy na pewno potrafiłby zorganizować na przykład biwak drużyny tak, żeby członkowie zarówno mający szesnaście, jak i dwadzieścia lat przyjęli odpowiedzialne zadania. Ale nikt mnie nie przekona, że to łatwe do zrobienia. Gdy początkujący wędrownik usiądzie przy stole z dziewiętnastoletnim przewodnikiem, oczywistą rzeczą dla niego będzie, że to instruktora zadaniem jest załatwienie tych odpowiedzialnych spraw. Od drużynowego sporo pracy będzie wymagało, aby taki wędrownik chciał się zająć czymś poważnym.
Trudno mi jednak wyobrazić sobie zbiórkę, która polega na dyskusji o jakimś poważnym problemie, gdzie jest grupa osób z pierwszej klasy liceum i drugiego roku studiów. Takie rozmowy zawsze dosyć szybko zdominowane stają się przez tych drugich. I nie ma się czemu dziwić. Na nic tu syzyfowa praca drużynowego nad włączeniem wszystkich do rozmowy. To normalna sytuacja. Problemem jest jednak to, że w takiej ekipie trudno realizować podstawowe zadanie harcerstwa – wychowanie.
Przekazanie drużyny kojarzy się ze zmianą na funkcji drużynowego. Dla nas to było coś więcej. Przekazaliśmy naszą sto pierwszą kolejnemu pokoleniu. Nie zostawiliśmy tam swojego bagażu przerośniętych wędrowników z podkładkami pod Krzyżem. W naszej byłej drużynie zostali ludzie, którzy pasowali tam wiekiem i instruktor, który chciał ją poprowadzić. My poszliśmy tam, gdzie nasze miejsce – do kręgu instruktorskiego. Wszyscy są teraz dużo szczęśliwsi.
Mógłbym tu napisać o tym, co stało się z drużynami, które przegapiły ten moment. Pewnie jakby ktoś się postarał, to przygotowałby jakąś mądrą uchwałę stwierdzającą, ilu instruktorów może być w drużynie wędrowniczej, zanim stanie się kręgiem instruktorskim. Ale harcerstwo to takie miejsce, gdzie najlepiej wychodzą rzeczy, do których dojdziemy sami. Dlatego postarajcie się czasem spojrzeć na swoje drużyny z boku. To dużo daje.