ObRok09 – czescy wędrownicy i stara twierdza
ObRok09, czyli zlot wędrowników czeskich. Odbywa się co dwa lata, a tegoroczna edycja miała miejsce w osiemnastowiecznej twierdzy Josefov w Jaroměrzu. Od 30.04 do 3.05, przez pięć dni, prawie dwa tysiące wędrowników z Czech i dwunastu z Polski, wspólnie biwakowało, bawiło się, pracowało i na nowo odkrywało sens słów „wędrownictwo to droga”.
Jak się zaczęło? Hm… Pewnego dnia zobaczyłam ogłoszenie w Czuwaj! Chwilę pomyślałam, wstałam i usiadłam przed komputerem. Po paru dniach i kilkudziesięciu mailach wszystko było załatwione. Trzeba było jeszcze spakować plecaki i można już było ruszać w drogę.
Na każdym rogu, między dworcem a miejscem zlotu, stał członek IST i pokazywał nam drogę. Nie sposób było się zgubić. Rejestracja przebiegła błyskawicznie – wystarczyło, że lider podał numer patrolu. Zaopatrzeni w żółte opaski (zamiast identyfikatorów), handbooki i bilety na zajęcia ruszyliśmy po stromych, strasznie zakurzonych schodach w dół, tam, gdzie stały wszystkie namioty. Rozbiliśmy się obok patrolu z Legnicy.
Rano obudził nas głos trąbki. Przerażeni wypełzliśmy ze śpiworów i nie do końca wiedzieliśmy o co chodzi. Zjedliśmy szybko śniadanie i udaliśmy się przed bramę główną, bo w tym dniu czekała na nas służba, czyli nasze pierwsze zajęcia. Udało nam się na nie spóźnić i zrobić niewielkie zamieszanie. Właśnie wtedy organizatorzy postanowili przydzielić nam Jędrka z IST, Czecha, który znał język polski i od tej pory miał o nas dbać, pilnować i wszystko tłumaczyć. Zajęcia, co nas lekko zdziwiło, rozpoczęły się o czasie i wcale nie polegały na zbieraniu śmieci. My wycinaliśmy sekatorami samosiejki zarastające teren twierdzy i zamiataliśmy strasznie brudne pomieszczenia wojskowe. Inni bawili sie z niepełnosprawnymi dzieciakami, brali udział w renowacji obiektu, albo pracowali w lesie.
Po południu wszyscy uczestnicy mieli możliwość obejrzenia podziemnych korytarzy. Kulturalnie, bez kolejek i czekania. Udało się, bo każdy patrol przychodził na określoną godzinę. Punktualnie. Zwiedziliśmy podziemia i kazamaty. Dowiedzieliśmy się też, dlaczego symbolem zlotu jest kaczka, posłuchaliśmy bajki o białym żołnierzu i sprawdziliśmy czy drewniane poduszki są wygodne.
Przez dwa kolejne dni odbywały się różne zajęcia. Wybór ogromny. Zarówno te, które przygotowali organizatorzy, jak i Inspiro – warsztaty prowadzone przez uczestników. Od jogi, capoeiry, gry na bębnach czy biciu rekordu Guinnessa w algorithm march, żonglerki, przez radioskauting i masaże, po spotkania z członkami Parlamentu Europejskiego. Na każdej tablicy ogłoszeń wisiała lista zajęć i mapka z numerami, tak, żeby wszędzie łatwo można było trafić.
W ostatnie popołudnie odbyła się wielka gra. „Uwaga! 1200 ludzi biega po terenie twierdzy i okłada się ręcznikami. Proszę zachować ostrożność” – tak mniej więcej brzmiał napis, który członkowie IST pokazywali ludziom wjeżdżającym do miasta. Pięć drużyn, skupionych pod barwami największych włoskich miast, przez cztery godziny wznosiło umocnienia, knuło spiski i robiło wszystko, żeby pokonać przeciwników. Budujące było to, że niewielu było takich, którzy oszukiwali. A Polacy, jak to już zwykle z nimi bywa, pokazali, że walczyć potrafią i są w tym całkiem dobrzy…
Wieczorami odbywały się koncerty. Punk, rock, reggae, RnB i folk. Dla każdego. Zespoły małe, często nikomu nieznane. Muzyka i atmosfera genialna. Okazało się, że można przez dwie godziny śpiewać, tańczyć, a w przerwach grać na saksofonie i flecie poprzecznym. Na żywo. Bez playbacku. A w wolnym czasie? Wolnego czasu nie było. Bo kiedy kończył się jeden blok, trzeba było szybko przygotować obiad i lecieć na następny. Jeśli nie miałeś na to ochoty, to mogłeś wybrać się na zajęcia wodne, do parku linowego lub sauny (!). Albo na grę nocną lub taką w kazamatach. Przez cały dzień i pół nocy otwarte były čajownie (kawiarenki) gdzie za drobną opłatę można było wypożyczyć gry planszowe, pośpiewać, wypić herbatę, zjeść przepyszne gofry i dostać darmowy cukier.
Tak, to zdecydowanie był jeden z najlepszych zlotów w moim życiu. Przebiło go tylko Jamboree. Widząc to wszystko, uwierzyłam, że rzeczywiście „da się”. Że wystarczy tylko ruszyć głową, a niemożliwe zniknie.
Anna Bróż - od niedawna drużynowa 14 KDH Remedium, członkini Hufca Kłodzko, działa w Zespole Promocji i Informacji – red. naczelna hufcowego kwartalnika, uczennica LO, mieszka w górach, bardzo blisko czeskiej granicy, mistrzyni w pieczeniu serowych ciasteczek.