Odchodzę
Moment „przyjścia” chcielibyśmy pamiętać jak najdłużej. To, jak wstąpiliśmy do drużyny, jak zdobyliśmy naszą pracę, czy wreszcie jak poznaliśmy się z ukochaną osobą, długo pielęgnujemy we wspomnieniach. Chwilę odejścia często wolimy jednak albo przemilczeć, uciekając przy tym niepostrzeżenie, albo szukać przyczyn naszej decyzji poza nami.
Wychowujesz ich do odejścia. Gdzieś na końcu ścieżki stawiasz drzwi, przez które wędrownik prędzej czy później wychodzi w życie. To od ciebie zależy, czy przejdzie przez nie pewnym krokiem, czy wycofa się okrakiem. Czy wychodząc zatrzaśnie je z hukiem i czy popatrzy czasem za siebie. A także, czy będzie potrafił zamykać za sobą kolejne drzwi, których tyle jeszcze przed nim. Tekst Darii Siwki porusza niezmiernie ważny problem – jak mądrze odejść i jak pozwolić odchodzić innym.
Czasem jednak role się odwracają – to my jesteśmy zostawiani, to od nas się odchodzi: w drużynie, w pracy, w związku. Mimo gorzkich doświadczeń wciąż nie umiemy odchodzić bądź… pozwalać odejść.
Ktoś, kto mówi, że będzie „tu” zawsze, z definicji nie mówi prawdy. Nikt nie jest w stanie zagwarantować, że za jakiś czas nie zmienią mu się plany życiowe czy priorytety, czy że po prostu nie przestanie mu się chcieć być w drużynie. Prawda może i smutna, ale tylko zgoda na nią może nas wzmocnić i uchronić przed goryczą za tymi, którzy pewnego dnia po prostu odchodzą. Przed goryczą i złością tym większą za tymi, którzy czynią to przede wszystkim w sposób „po mnie choćby potop” lub których my sami żegnamy w stylu „kto nie jest z nami, jest przeciw nam”.
W momencie przyjścia zawieramy pewną umowę, składamy sobie (niekoniecznie słowem) obietnicę, przyrzekamy pełnić służbę, mówimy: „tak, chcę być tu z Wami”. Wielu z nas czuje tę odpowiedzialność długo. Wielu też z nas tym bardziej nie wie, jak w pewnym momencie odejść, by nie zranić bądź nie zawieść tych, którzy pozostają.
Może nikt nie zauważy
Ilu mieliśmy w swojej drużynie harcerzy, którzy po prostu coraz rzadziej przychodzili na zbiórki, aż przestaliśmy widzieć ich na nich zupełnie? A ilu mieliśmy takich, którzy zniknęli z dnia na dzień nie mówiąc ani słowa?
Pewnie niejeden z nich odchodził z drużyny z myślą, że i tak nikt nie zauważy jego nieobecności. Skoro wcześniej nie daliśmy mu odpowiednich wzorców, to skąd miał się nauczyć, że warto chociażby po paru miesiącach bycia w drużynie porozmawiać z drużynowym o swojej decyzji, a pozostałym harcerzom powiedzieć po prostu „dziękuję” (bez względu na przyczyny odejścia)? Może często wynika to z braku odwagi u tej osoby, ale wierzę, że każdy jest w stanie ją odnaleźć widząc, że jednak „odchodzących” nie wysyła się na szafot, że jednak można się rozstać w conajmniej cywilizowany i kulturalny sposób.
Jak boomerang
Spotkałam się z różnymi formami pożegnań, część z nich poczułam na własnej skórze. Czasem jest to płacz i złość, czasem obojętność, a czasem bezsilna niezgoda. Nie ma gotowej recepty jak zrobić to tak, by kogoś nie urazić, by nie wywołać smutku czy nawet krytyki. Ale myślę, że warto mówić o tym otwarcie po to, by przynajmniej z czystym sumieniem powiedzieć komuś: „dziękuję za to, że byłeś”.
Drużyna, w której byłam do niedawna, wszystkim swym instruktorom i wędrownikom na pożegnanie wręcza nietoperza (symbol drużyny) – maskotkę. Mało urocze to stworzenie jest jednak miłym elementem podziękowań za pracę włożoną w rozwój drużyny. Inna z kolei znana mi drużyna organizuje ucztę ze słodkościami, a jeszcze inna wykonuje prezentację multimedialną na tę okoliczność i wręcza własnoręcznie wykonane jakieś „dzieło sztuki”. Zapewne jest tylko jeden warunek owych pożegnań: musimy mieć na nie szansę. Jeśli ktoś znika bez słowa, to w najlepszym razie możemy ten fakt tylko przemilczeć.
Przede wszystkim jednak rozmawiajmy (i to nie tylko w obliczu opisywanej sytuacji), bo to dzięki słowom wypowiedzianym i słyszanym poznajemy się nawzajem dowiadując się co w nas samych i w naszej drużynie jest dobrego, a nad czym jeszcze musielibyśmy popracować. Chyba nie muszę mówić, jakie wartości niesie ze sobą rozmowa, nawet ta trudna, w czasie której usłyszymy krytykę pod naszym adresem. Obracanie się na pięcie i udawanie, że nie widzimy problemu jest tylko zamiataniem pod dywan czegoś, co i tak wyjdzie przy najbliższej okazji. Wątpię, by niedopowiedziane słowa, niewyjaśnione sytuacje rozmyły się z biegiem czasu. One wrócą. Być może zupełnie już w innej konfiguracji osób, ale wrócą. Jak boomerang.
Paradoksalnie, mam wrażenie, że wiele razy ktoś, chcąc odejść, pragnie po prostu zaznaczyć swoją obecność. Odchodząc „mówi” o swoich potrzebach, o tym, czego mu u nas brakowało, a na co nie mieliśmy czasu. Co więcej, zauważając proces odchodzenia (bo przecież nie następuje to z dnia na dzień) dowiedzieć się możemy wiele na temat tego, jak postępować, aby nie opuszczali nas ludzie, którzy robią to wyłącznie w desperacji, nie wierząc w możliwość zmiany. Innymi słowy, pozytywne nastawienie się na „odejście” może doprowadzić do tego, że zmniejszymy rotację w drużynie.
Uczmy odchodzić
Uczmy odchodzić tak samo, jak przychodzić, tak samo, jak kochać czy być przyjacielem, tak samo, jak dotrzymywać słowa czy jak brać na siebie odpowiedzialność. Ktoś powie, że zupełnie niepotrzebna to umiejętność, bo co nam po tym, co zostaje poza nami? Określiłabym takie osoby jako te, dla których „jutro” jest o stokroć ważniejsze od „wczoraj” i które nie odwracają się z obawy przed wstydem, jaki może ich ogarnąć. Oczywiście to, co przed nami jest szalenie ważne. Ale nie zapominałabym o przeszłości, o tym, co było, a co przecież wpłynęło na to, jakimi jesteśmy „tu i teraz”. To też jest ważne.
Umiejętność odchodzenia (jak i pozwalania odejść) jest przede wszystkim istotna w dorosłym życiu. Zwłaszcza w pracy, gdzie rotacja jest rzeczą naturalną, a jeszcze większą jest to, by nie palić po sobie mostów i odejść tak, by miło nas wspominali (mimo wszystko). Zdolność ta pokazuje naszą dojrzałość i odwagę spojrzenia problemowi, jeśli takowy występuje, prosto w oczy. Poza tym, jest też i druga strona medalu całej tej sytuacji. Często zmieniamy poglądy i po jakimś czasie chcemy „wrócić” do tego, co jeszcze niedawno wydawało nam się bezwartościowe i niewarte zupełnie naszej energii. Jakże łatwiej to uczynić, gdy nie palimy za sobą mostów…
Morał
Mamy tyle obrzędów na „początek drogi”: przyjęcie do drużyny, złożenie Przyrzeczenia Harcerskieg
o, Zobowiązanie Instruktorskie, nadanie naramiennika. A tak mało na pożegnanie. Czyżbyśmy bali się i nie mieli sił zgodzić się otwarcie na coś, co nie zależy do końca od nas samych?
Odchodzenie wcale nie jest proste i często (niestety) zastępuje nam ucieczkę przed problemami, które powiększają nam listę spraw, którym i tak kiedyś musimy stawić czoło. Niecierpliwi wobec innych, a wyrozumiali wobec siebie nie dostrzegamy, że często odejście jest właśnie próbą zamanifestowania własnej obecności, głosem osobistych potrzeb i marzeń. Z chwilą odejścia mamy nadzieję, że za zakrętem nasze marzenia się spełnią. I biegniemy tak, co sił w nogach, nie oglądając się za siebie i nie myśląc o tych, którzy zostali, być może nie do końca pogodzeni z naszą decyzją. To wszystko świadczy o tym, jakimi jesteśmy instruktorami i czy potrafimy z szacunkiem odnosić się do takich zmian. Nie twierdzę, że jest to łatwe. Sama chyba tego jeszcze nie potrafię. Ale wiem jedno: ludzi poznaje się po tym nie jak przychodzą, ale po tym jak odchodzą. Tak samo w drużynie, w pracy czy w miłości.
phm. Daria Siwka – Rzecznik Prasowy Chorągwi Wlkp., redaktor naczelny www.harcownik.zhp.wlkp.pl (chorągwiany miesięcznik) oraz szefowa Zespołu Kadry Kształcącej w gnieźnieńskim hufcu. Prywatnie doradca personalny i niepoprawna wielbicielka kotów.