Ostatni Skaut i Klątwa Lutosławskiego

Archiwum / Wojciech Pietrzczyk / 06.10.2008

Obecnie przed czasopismami stoją różne zadania. Takie metafizyczne też.

I

Robercik leżał na ziemi – krótko i bez ogródek mówiąc, był martwy. Tak całkowicie. Większość z nas nie styka się ze śmiercią codziennie, więc wokół Robercika gęstniał z każdą chwilą rozemocjonowany tłum. Ludzie reagowali tak, jak powinni – zaraz ktoś podjął działania ratunkowe, uciski, wdechy. Karetka przyjechała, tak jak powinna, bardzo szybko, ale lekarze pomimo ogromnych starań nie mogli wskórać nic a nic… To był po prostu koniec.

Kilka dni wcześniej redakcja magazynu harcerskiego „Po Śladach” jechała na Zlot.
– Pod twoją obronę uciekamy się… – szeptał skulony na siedzeniu pasażera Redaktor Filip Sprinter. Wskazówka prędkościomierza drgała pomiędzy 140 a 150. Monika Maxxx spojrzała na kolegę i zapytała:
– Już się boisz czy jeszcze nie?
– Zwoooolnij! – krzyknął tylko tamten, bo naprzeciwko pojawił się ogromny tir. Gdyby chociaż byli po tej stronie wysepki co potrzeba… Zamknął oczy i oczekiwał najgorszego. Gdy je otworzył, od razu poczuł się w obowiązku zawołać:
– Fotoradar!
– Od dwustu pięćdziesięciu podobno nie łapie. Przekonamy się? – było to pytanie czysto retoryczne. Monika Maxxx otworzyła czerwoną klapkę na desce rozdzielczej, ukazując przycisk „NITRO”. Sprinter zemdlał.

Jeszcze kilka dni wcześniej Robercik, zupełnie zdrów i bardzo dosłownie mówiąc „cieszący się życiem”, zwiedzał Muzeum Harcerstwa. Oglądał mundury, odznaki, stare zdjęcia i sprzęt biwakowy… Jako Harcerz Całym Sercem był bardzo zainteresowany, toteż po kilku minutach jego grupa oddaliła się, a on stał jeszcze i przyglądał się zawartości gablotek.
-Czuwaj, młody człowieku! – Powiedział ktoś za nim. Robercik poczuł dziwny dreszcz, odwrócił się i ujrzał średniego wzrostu druha, nie najnowszym, ani nie starym mundurze, lat około 45 (czyli można powiedzieć że średni wiek), który uśmiechnął się do niego i zapytał:
– Chcesz być najprawdziwszym harcerzem ze wszystkich?

Przed maską pojawiła się brama Zlotu.
– Brama Zlotu! – Wył zrozpaczony Sprinter. Widząc samochód, z budki wartowniczej wyszedł chłopiec w pięknym nowiutkim mundurze, w ręce dzierżąc lizak, taki, jaki miewają policjanci. Ustawił się w pozycji mówiącej „stój” i z pewną miną obserwował wóz. Chwilę potem owa pewność się ulotniła, zaczął swoim lizakiem leciutko machać, to w lewo to w prawo – tak jakby chciał delikatnie zasugerować, że jest na drodze. W odpowiedzi usłyszał silnik wchodzący na wyższe obroty. Dwie sekundy później w przydrożnym rowie osłaniał się przed frunącymi w jego stronę kawałkami roztrzaskanej bramy. Wjeżdżając na główny plac, auto zahamowało ostro, w ruch poszedł hamulec ręczny i powstał idealny okrąg, z brzegami zaznaczonymi śladem przemielonej przez koła trawy.
– Mamy plac pod redakcję – oświadczyła druhna Monika i zgasiła silnik.

Praca ruszyła pełną parą – stanął „Po Śladowy” namiot, pod nim zaś zamieszkała redakcja. Owocem ich wysiłków była gazetka Zlotu, pod okolicznościowym tytułem „Zlot w <Po Śladach>”. I byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że „ni stąd”, a nawet „ni z owąd”, zaczęły się dziać rzeczy co najmniej dziwne. Wszystko znikało. Po pierwsze, nieustannie znikał Romek Wiesławowski – fotoreporter gazetki. Po drugie – znikał gdzieś papier do drukarek. I po trzecie – znikały pieniądze. Chociaż tego akurat nie można zaliczyć do takich do końca niewyjaśnionych zjawisk – powszechnie wiadome było, że stoi za tym druh Jakub Sieczkenstein. Redakcja polowa miała bowiem to do siebie, że często potrzebne były różne rzeczy, których ze względu na ów polowy charakter nie było. Zawsze jednak dziwnym trafem miał je druh Jakub. „Hej, Jakubie! – Wołał ktoś – czy nie pożyczyłby mi Jakub długopisu?” I Jakub mówił najpierw „dwa pięćdziesiąt” a potem dopiero pożyczał. W wyniku tego powstawało napięcie, które znalazło ujście na przykład podczas jednego z obiadów. Ktoś rzucił w niego kotletem wieprzowym. „Kto to?” – Odwrócił się do sali. Odpowiedziała mu tylko cisza.

Pewnego dnia do redakcji przyszedł druh Mu-Fa. Nikt nie wiedział, skąd wziął się jego przydomek, grunt, że Mu-Fa nie lubił nikogo i niczego. Wszyscy ciekawi, co z tego wyniknie, udawali że pracują, a redaktor naczelny rozmawiał.
– Powiedz mi, bracie, czym chciałbyś się zająć? – Zapytał druh Sprinter, – bo skoro nie lubisz nic, to możesz zajmować się w redakcji tym, czego nikt w zasadzie nie lubi, czyli na przykład przestrzeganiem wszystkich terminów…
– Nie, wolałbym kogoś obsmarować – stwierdził druh Mu-Fa – po prostu sobie pojechać…
– Gdzie pojechać?! – Koniecznie chciała się dowiedzieć druhna Maxxx.
– Tylko nie jechać… – westchnął Sprinter – A Ty niestety nie znajdziesz u nas pracy – zwrócił się do Mu-Fy – w tym roku będziemy…

(i tutaj redakcja poderwała się radośnie, bo wiedziała, że będzie ich hymn. Druhna Anna Pobłaszczak szybko wręczyła Jakubowi pięć złotych, on zaś usłużnie włączył w swoim dyżurnym magnetofonie opcję „PLAY”, druh Filip zdjął sweter, ukazując bawełnianą koszulkę z napisem „King Of Disco”)

– posłuchaj chłopie, jaka będzie nasza gazetka!
I z pierwszymi nutami melodii zaczął śpiewać:

Będziemy pozytywni,
W krytyce konstruktywni
I zawsze duchem młodzi,
Bo przecież o to chodzi!

Bo jest w harcerstwie radość, są przyjaciele, lecz
Gdy wokół ciebie beton – ach, straszna jest to rzecz!

I zawsze, w każdym miejscu
Z Harcerstwem w swoim sercu
Będziemy maszerować
Hej, czas już zawtórować!

(tutaj wszyscy rzeczywiście wtórowali, wykonywali okolicznościowy układ choreograficzny, leciały z nieba kolorowe papierki i nie było nikogo, kto by się promiennie nie uśmiechał).

– I jak? Będziesz pozytywny?
– Spadaj… – i tu druh Mu-Fa wyszedł z namiotu, a że nie było drzwi, którymi mógłby trzasnąć, tupnął głośno i odszedł.

Robercik też był na Zlocie. Najchętniej spędzał swój wolny czas w zlotowych kawiarenkach, gdzie grały gitary, głosy stawały się stylowo zachrypnięte, trwały dyskusje, a przeróżna treść zapełniała żołądki. I zdarzyło się, że druh Mu-Fa zajrzał tam, akurat po zajściu w redakcji. Pogrążony w negatywnych myślach siedział i mruczał swoją zaimprowizowaną anty-piosenkę:

Wciąż myślę o „Po Śladach”,
O tej gazetce złej
O ich rozlicznych wadach
I zemszczę się, że hej!

Faktycznie chciał się zemścić, a gdy spojrzał na wesoły, kawiarenkowy tłum, w jego głowie powstał szalony plan.

Druh Jakub Sieczkenstein zgłosił pewnego dnia do Filipa Sprintera i rzekł:
– Za dwadzieścia złotych gotów jestem rozwiązać zagadkę znikającego Romka, papieru i… – tutaj się zaciął, ale wybrnął szczęśliwie – dwadzieścia złotych – wyciągnął rękę.

II

Zgodnie z planem – nikt go nie zauważył. Misja polegała tylko na podmienieniu niestrzeżonego przez nikogo, świeżego nakładu gazetki na zupełnie nowy, chociaż różniący się tylko jednym artykułem…

– Pooooo ślaaaaadaaaach! – rozlegały się na terenie całego Zlotu głosy druhen i druhów z redakcji – noooooowyyyyy nuuuuumeeeeeer! Zaapraaszaamyyy!
Po szczęśliwym rozdaniu całości przyszedł czas na poranną herbatę i wtedy smutna prawda została odkryta.
– Kto pisał artykuł o kawiarenkach? – Zapytała druhna Przedleska.
-??? – Zdziwiła się redakcja, bo przecież czegoś takiego nie było w ramówce. Zaraz wszyscy rzucili się na trzymany w rękach druhny egzemplarz i zaczęli czytać:
– Cappuccino podawane jest bez obowiązkowej pianki…
– Poznańskie rogale w sposób skandaliczny pokryte są makiem koloru czarnego…
– Obsługa w większości nie zna języka francuskiego…
– Kuchnia prowansalska traktowana jest podrzędnie…
– Kto pisał takie głupoty? Zamiast cieszyć się, że… – zaczęła druhna Przedleska, ale nie zdołała skończyć zdania, gdyż w jej stoliku utkwił ogromny, komandoski nóż. Zaraz po tym, na ubraniu redaktora naczelnego wylądował pomidor, a Monika Maxxx zręcznie uchyliła się przed całkiem dobrze wycelowanym selerem. W stronę namiotu szedł gęsty tłum, wymachujący w dużej części niebezpiecznie wyglądającymi laskami skautowymi. W wielkiej obfitości leciały w różne osoby papierowe kule, zrobione z najnowszego numeru „Po śladach”. Nikogo raczej nie zdziwił fakt, że ten strumień ludzi brał swój początek właśnie w jednej z kawiarenek… „Może zdążę przed śmiercią zasalutować?” – Zastanawiał się każdy członek redakcji, gdy nagle wybuchło jakieś ogromne zamieszanie. Tłum rozstąpił się, na chwilę zapadła cisza. Wtedy to nastąpiło – na trawie leżał martwy Robercik.

Zlot trwał w pewnym zawieszeniu – krążyły już plotki, że ma się skończyć wcześniej. Komenda była o krok od zrobienia Apelu, redakcja prowadziła skromne dochodzenie, skąd wziął się trefny artykuł, zresztą bardzo krótkie, gdyż pod tekstem przeczytać można było adnotację: „I tak mi nic nie zrobicie – Mu-Fa”.

Na to całe rozgorączkowanie spłynął wieczór i pomimo wielu emocji ludzie poszli spać.

– Hej, obudź się! – Sieczkenstein potrząsał Sprintera za ramię – u Romka dzieje się coś dziwnego!
Ruszyli więc w stronę namiotu Romka Wiesławowskiego. Paliło się tam światło, czuć było swąd dymu i słychać było przytłumione odgłosy rozmowy. Jakub podbiegł cichutko i zatrzymał się pod brezentową ścianką, Filip zaś nie miał tego wyczucia – zresztą było ciemno, mógł nie zauważyć… Uderzył w Jakuba z całą energią, jaką mu tylko dawała prędkość i masa, koniec końców wturlali się obaj do środka i…
– Czuwaj Druhu Przewodniczący! – Wydukał Jakub
– Czuwaj, czuwaj, wszyscy tylko czuwaj, a robić nie ma kto… – westchnął Druh Przewodniczący – siadajcie, może się przydacie. Usiedli więc, wokół małego ogniska, które paliło się w namiocie. Romek co jakiś czas podkładał drewienko, posypując je mieszaniną suszonych ziół. Chwilę milczeli. W końcu Romek przemówił.
– Jedno z moich imion to akunaH, otrzymałem je od ojca, on zaś dostał je od dziadka, aleuckiego szamana… Od kilku dni odczuwam coś niedobrego. Druh Przewodniczący w pewien sposób podziela mój niepokój.
– Jest źle – stwierdził na to Druh Przewodniczący – niedawno z Muzeum Harcerstwa ukradziono Krzyż Lutosławskiego – oryginał, pierwszy w historii krzyż harcerski. Nie daję wiary wszystkim legendom, ale…
– Ale dzisiaj znaleziono ten krzyż przy Robercie B. – kontynuował Romek,
– Tym, który niespodziewanie umarł. – skończył Druh.
– A jaka to legenda? – zapytał Jakub – I co ma wspólnego z nami?
– Podobno – Druh Przewodniczący ściszył głos – Krzyż Lutosławskiego może nosić tylko ten, kto jest idealny, nie ma nic na sumieniu… Wiadomo, że nikt taki prawdopodobnie się nie urodził ani nie urodzi, bo do doskonałości dąży się całe życie! Jeżeli ktoś o tym nie wie i pełen pychy założy Krzyż Lutosławskiego, umrze skoro tylko zetknie się z jakąkolwiek niegodziwością wyrządzoną przez harcerzy!
– Aaaach! – Krzyknęli Filip z Jakubem.
– Ciszej! Najgorsze jest to, że klątwa będzie rozprzestrzeniać się, dopóki ten, kto zabrał Krzyż własnoręcznie go nie odda! Krzyż zabrał właśnie… Robert. Oglądaliśmy nagrania z kamer muzeum, nie ma żadnych wątpliwości. Mamy jakiegoś ogromnego wroga, który go do tego namówił, a teraz…
– I co teraz? Robert nie żyje, nie odda nic własnoręcznie. Czeka nas koniec, przecież każdy z nas spotyka się z niegodziwościami! Niech to szlag! – rzucił Filip. W tym momencie Jakub pobladł i złapał się za serce.
– Harcerz jest czysty w mowie – zauważył Druh – to już działa! Kuba właśnie odczuwa twoją niedoskonałość…
– Trzeba napisać rozkaz. Z wczorajszą datą, tak, aby wszystko cofnąć… – Romek przymknął oczy i mówił bardzo cicho – Rozkaz dla Robercika, że ma się stawić powtórnie na Ziemi.
– Już się robi – Druh wyciągnął wieczne pióro i zaczął pisać: „Rozkaz S4/2008…”.
Gdy skończył, wyjął odpowiednią pieczątkę, chuchnął na nią i przybił w stosownym miejscu.
– Teraz trzeba go dostarczyć. Pójdzie Filip.
– Gdzie pójdę?
– Tam! – Romek uniósł palec. Przez dziurę, którą uciekał dym z ogniska zobaczyli rozgwieżdżone niebo.

*

Sprinter obudził się z bólem w głowie. Tysiące myśli przebiegało w przestrzeni pomiędzy jego uszami, lecz wszystkie je przerwał głos Romka:
– Weźmiesz jeszcze Piegackiego. Nie mów mu tego wprost, ale chodzi o kolor jego włosów. On jest…
– Rudy? – Zachrypiał Filip
– On jest przez to magiczny – sprostował Romek – bez niego nie wrócisz. Taki ma w sobie czar.
Przed namiotem stał już samochód druhny Moniki. W środku czekała właśnie ona, na siedzeniu pasażera druh Marek Piegacki.
– Jeszcze jedno! – Zatrzymał Filipa szaman, – aby wrócić, musicie obaj dotknąć tych jego włosów i powiedzieć „wracam do życia, które dziś oddaje na dozgonną służbę Związku”.
– Hmmm – skrzywił się Filip. Był jeszcze zaspany, więc dał się wepchnąć do samochodu. Zdążył jeszcze zauważyć machającego im Przewodniczącego, a już jego serce napełniło się wątpliwościami. Samochód jechał coraz szybciej, a zbliżał się… Do ogromnej przepaści, tuż obok terenu zlotu. Szarpnął za klamkę, lecz drzwi były zablokowane! Przepaść coraz bliżej…
Czas się nagle wydłużył – widział jak samochód wypada powoli z drogi, leci w dół… Jak gnie się blacha karoserii, jak gdzieś w górze rozwija się ogromny, biały, dziwnie szeleszczący spadochron i leci na nim Monika Maxxx, jeszcze z kierownicą w ręku! I OSTATNIA myśl: „Wiem już gdzie ginął ten papier!”.

*

– Plask! Plask! Plask!
Znajomy odgłos odzywał się raz po raz, a potem zwielokrotniało go ogromne echo
– Plask! Plask! Plask!
Otworzyli oczy. Po twarzach uderzał ich starszy, nieco posiwiały mężczyzna z brodą. Zau
ważył ich reakcję, więc odchrząknął i odezwał się:
– Nazywam się Święty Piotr, może panowie słyszeli? W każdym razie witam serdecznie i zapraszam do biura, musimy dopełnić kilku formalności.
– Formalności? W niebie? – Zdziwił się Sprinter.
– Czy ktokolwiek tu pójdzie do nieba, to się jeszcze okaże – mruknął święty Piotr, ale zaraz się poprawił:
– Trzeba odpowiedzieć na kilka pytań, do celów statystycznych, my i tak wiemy, mniej więcej, wszystko…
– Szukamy Roberta z harcerstwa – wychrypiał przebudzony druh Piegacki.
– Roberta z harcerstwa… – zastanowił się Święty – znam takiego jednego! W sumie nie musimy się spieszyć, bo mamy sporo czasu, mogę wam chyba pomóc!

Wsiedli do windy i jechali długo w dół, aż na poziom 1907. Gdy wysiedli ich oczom ukazał się brzeg morza. A nad nim nieskończona ilość namiotów – i takich dużych i takich zrobionych z pałatek. Setki masztów apelowych z flagami tysiąca kolorów górowało nad tym zgromadzeniem.
– Brownsea – wyjaśnił Piotr.
– Good morning! – Obok nich stanął sympatyczny staruszek w skautowym kapeluszu.
– Oto i pan Robert – uśmiechnął się Święty – porozmawiajcie sobie z nim, jeśli chcecie, ja wrócę za jakiś czas – rzekł wsiadając do windy.
– Czy moglibyśmy zobaczyć polski obóz? – Zapytał nienaganną angielszczyzną Filip
– Of course! – Wykrzyknął dziarsko Lord Robert i podpierając się skautową laską pomaszerował w stronę jednego z podobozów. Wtem druh Piegacki szturchnął Filipa, szepcząc „mamy go”. Faktycznie – Robercik rozbijał właśnie swój namiocik koło ścieżki.
– Hej, łap! – Filip rzucił mu rozkaz. Tamten zaś zgrabnie chwycił rulonik, zdjął gumkę – recepturkę, którym było związane pismo i z zainteresowaniem zaczął czytać. A gdy doszedł do słów „ma się stawić powtórnie na Ziemi w celu…” zniknął. Saperka, którą trzymał w drugiej ręce upadła z brzękiem.
– To, co się tu dzieje, zdaje się być zupełnie nietypowym zjawiskiem! – powiedział do siebie po angielsku Lord Robert. Druh Piegacki krzyknął tylko „teraz!” i chwycił się z całej siły za głowę, po sekundzie dołączył do niego Filip. Na całe gardło zawołali treść zaklęcia.

*

Zaczynał się kolejny dzień Zlotu.
– Poooo Ślaaadaaach! – Rozlegało się w biwakach. Harcerze brali do rąk świeżą gazetkę, a ci, co ją rozdawali nucili pod nosem:

Będziemy pozytywni,
W krytyce konstruktywni…

Wojciech Pietrzczyk - pilot Chorągwi Kieleckiej, działa w 33 Kieleckiej Harcerskiej Drużynie Żeglarskiej "Pasat". Student etnologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, członek Ochotniczej Straży Pożarnej w Bilczy, skąd pochodzi.