Owce kontra Karaluchy

Archiwum / 14.09.2011

Ostatnio miałem większą lub mniejszą przyjemność przeczytać dwa kryminały. Na całe szczęście żaden z nich nie był opatrzony uwielbianym przeze mnie złowrogim zwrotem głoszącym, że Stieg Larsson byłby dumny z tego dzieła albo że Millenium powinno stać dwie półki niżej w każdej księgarni.

Zasadniczo widząc taką rekomendację przechodzę automatycznie do półek z książkami napisanymi przed urodzeniem Stiega Larssona.

Pierwszą książką były Karaluchy niezawodnego Jo Nesbo. Tu trzeba poczynić pewne ważne wyjaśnienie. W Polsce to dzieło ukazało się po ośmiu tomach sagi o Harrym Hole’u, natomiast autor przed Czerwonym Gardłem napisał jeszcze dwa tomy przygód tego policjanta, które w Polsce nie ukazały się z powodu praw autorskich należących do innego wydawnictwa. Stąd na Człowieka Nietoperza trzeba będzie pewnie jeszcze trochę poczekać. Co jest o tyle ciekawe, że w tych ośmiu tomach bardzo często są odniesienia do pierwszych zagadek, którym podołał Hole. Jak dobrze widać czytelnik jest mniej ważny niż kasa.

Drugą pozycją, po którą miałem znacznie mniejszą przyjemność sięgnąć była Sprawiedliwość Owiec Leonie Swann. Książka jest reklamowana jako filozoficzny kryminał. Już samo to połączenie wzbudza ciekawość, ponieważ wydaje się, że osoba pisząca takie dzieło, musi mieć umysł jak brzytwa, który nie dość, że trzyma się nieustająco wątków, to jeszcze potrafi odlecieć w krainę abstrakcji. Niestety intuicja mnie nie zawiodła i Sprawiedliwość Owiec nie okazała się ani kryminałem, ani filozoficznym.

W zasadzie nie wiem, czy powinienem porównywać obie książki, bo jak na mój gust Leonie Swann nie napisała kryminału tylko mocno przeciętną imitację Folwarku Zwierzęcego. Natomiast po dziele Jo Nesbo widać, że to jest jedna z jego pierwszych książek. Wspaniale bawi się w niej językiem. Zdania są wyszukane, ale zarazem idealnie pasujące do opowieści. Trzeba tu oddać sprawiedliwość, że bez doskonałego tłumaczenia Wydawnictwa Dolnośląskiego nie byłoby tak genialnej atmosfery.

Warto porównać bohaterów obydwu książek. W Sprawiedliwości Owiec jest to bohater zbiorowy (mam nadzieję, że uważnie słuchałem na lekcjach polskiego i rzeczywiście taki termin istnieje), który składa się ze stada owiec. Jednak pojawia się tutaj ogromny problem, ponieważ te zwierzęta utknęły gdzieś pod koniec procesu antropomorfizacji i nie są w pełni uczłowieczone. Do tego stopnia, że potrafią między sobą rozmawiać i rozumieją mowę ludzką, ale już nie każde słowo. Autorka jest bardzo niekonsekwentna, ponieważ owce przez większą część książki są w stanie rozprawiać na wyższym poziomie abstrakcji o duszach, by w końcu zagubić się i nie wiedzieć, jak one działają.

O ile wcześniej u Jo Nesbo wychwalałem doskonałą złożoność psychologiczną bohatera, to w tej części jeszcze tego nie widać. Rzuca się w oczy, że Harry starzał się razem z autorem, bo w tej części jest to jeszcze w miarę świeży policjant, którego prześladują wspomnienia z młodości i nałóg. Jednak nie jesteśmy w stanie w pełni zajrzeć w jego jestestwo. To nie jest ten sam Hole, którym będzie później. Niby pojawiają się pewne wstawki psychologizujące zachowania policjanta, ale, jak napisałem, są to na razie wstawki.

Warto porównać tempo obu książek, bo to działanie da nam fascynujący obraz przepaści dzielącej obydwoje autorów i ich podejścia do kwestii rozpoczynania i kończenia. Zresztą, jak się można przekonać, Leszek Miller miał rację – to mężczyznę poznaje się po tym jak kończy. Książka Leonie Swann zaczyna się z przytupem, pierwsze pięćdziesiąt stron czyta się błyskawicznie i wtedy następuje wręcz niewiarygodne tąpnięcie. Akcja siada niesamowicie. Tak naprawdę tylko raz na chwilę przyśpieszy, ale na bardzo krótko. Końcówka to jest jakiś dramat. Wyjaśnieniu zagadki nie towarzyszą żadne, podkreślam żadne, emocje. Jedyne, co towarzyszy, to smród owczej wełny i odgłos przeżuwanej trawy. Swoją drogą czytając to zakończenie, miałem ochotę gryźć ściany z wściekłości.

Jo Nesbo również mnie zaskoczył, ponieważ dla odmiany jego książka zaczyna się niesamowicie powoli i zupełnie bez werwy. Jednak trzeba przyznać, że emocje są doskonale stopniowane. Kiedy akcja zacznie się rozkręcać już nie można się oderwać, trzeba przeczytać do końca. Koniec jest wielkim pokazem tego, jak powinno wyglądać rozwiązanie skomplikowanej zagadki oraz finał rozgrywki między policjantem a złoczyńcą. Pod tym względem warto przeczytać Sprawiedliwość Owiec, żeby przekonać się, że rozwiązanie zagadki można przedstawić niczym dokarmianie krasnoludków przez sierotkę Marysię.

Nieustająco twierdzę, że po książki Jo Nesbo warto sięgać nawet jeżeli nie przepada się za kryminałami, bo to artysta i fachowiec w jednym. Jego dzieła są dopracowane i nie schodzą poniżej pewnego poziomu, no może poza ostatnim tomem, ale to już zupełnie inna opowieść. Jeżeli chodzi o Sprawiedliwość Owiec, to warto czasem przeczytać taki bestseller, żeby przekonać się, że kultura masowa ciągle nie jest dla wszystkich. Jednak zasadniczo nie polecam marnowania cennego czasu na udowadnianie, że któraś książka nie nadaje się do przeczytania. Życia nie starczy, bo bestsellery są jak gołębie – wszędzie ich pełno i bynajmniej nie robią nam dobrze.