Pan Tintin

Archiwum / 08.11.2011

Czwartego listopada do naszych kin wszedł nowy film „Przygody Tintina”. Już same nazwiska związane z nim mogą służyć za reklamę: Steven Spielberg, Peter Jackson, John Williams, Janusz Kamiński, Michael Kahn – każdy, kto choć trochę interesuje się kinem, słyszał na pewno jedno, a prawdopodobnie większość z nich. Ale czy wielkie nazwiska na pewno sugerują dobry film? W tym wypadku rewelacyjny.

Tintin pierwszy raz pojawił się 10 stycznia 1929 w belgijskim piśmie „Le Petit Vingtième” w komiksie opowiadającym o jego podróży do Związku Radzieckiego. Jego twórcą był Hergé (Georges Remi) dziennikarz, rysownik, artysta (pojawia się w filmie na samym początku, rysując portret głównego bohatera). W krótkim czasie zyskał popularność międzynarodową. Wraz ze swoim wiernym psem – Milusiem (foksterier albinos), przyjacielem Kapitanem Baryłką, tajnymi agentami Tajniakiem i Jawniakiem (niezbyt trafny przekład z Dupond i Dupont w oryginale) przeżywa niesamowite przygody, z których zawsze wychodzi cało. Wielki sukces zawdzięcza wg Scotta McClouda (badacz komiksu) mało wyrazistej twarzy, dzięki czemu czytelnik może się z nim łatwo identyfikować. Co ciekawe w początkowych odcinkach wyraźnie sugerowana jest belgijska narodowość Tintina, jednak kiedy komiksy rozpoczęły swoja światową karierę, Hergé umiędzynarodowił bohatera tak, żeby mógł się z nim identyfikować każdy Europejczyk (ale Amerykanin już nie). Komiks sprzedano w ponad 200 mln egzemplarzy i przetłumaczono na ok. 60 języków.

Fabuła opiera się na komiksie z 1942 roku. Tintin wpada na trop starej legendy o skarbie zatopionym przez piratów gdzieś na Karaibach. Podążając jej tropem, wplątuje się w niebezpieczną aferę związaną z klątwą oraz tajemniczą przeszłością kapitana Baryłki…

W filmie widać rękę Spielberga. W paru momentach czułem się jak na Indianie Jonesie. Jednak taki sposób prowadzenia filmu jest bliski komiksowi, w którym gwałtownych zwrotów akcji jest równie wiele z powodu wychodzenia początkowo jako paski gazetowe (koniec musiał zachęcić czytelników do przeczytania kolejnego odcinka za tydzień). Reżyser na konferencji przed premierą wygłosił pochwałę dla Tintina oraz całej europejskiej popkultury. Przekonywał, że jego film nie jest „amerykańską inwazją”, ale hołdem składanym europejskiej tradycji. Udało się mu.

Seans, na który się wybrałem, był co najmniej szczególny – prawie pusta sala, wersja 2D z napisami (w tej wersji możemy wychwycić parę ciekawych gier słownych), dzień premiery. Nie jestem zwolennikiem nowej mody na filmy 3D, jednak w tym wypadku opinie są bardzo zachęcające – film został zrealizowany tą samą metodą co „Avatar”. Mimo braku trzeciego wymiaru jestem zachwycony wizualną stroną dzieła. Animację są na najwyższym poziomie. Ten efekt uzyskano wykorzystując wcześniej zarejestrowane ruchy i mimikę aktorów (podobnie jak w „Avatarze”) m.in. Daniela Craiga (znanego też pod nazwiskiem Bond). Oglądając film bardzo często zapominamy o tym, że nie występują tam żywi aktorzy.

W Przygodach Tintina znajdziemy wszystko to, za co miliony ludzi pokochały tego bohatera w wersji komiksowej. Wartka akcja, mnóstwo humoru, wyraziści bohaterowie, niesamowite i niebezpieczne przygody. Film ten polecam wszystkim. Nie sugerujcie się opisem: familijny, który może kojarzyć się z produkcjami typu „Kevin sam w domu”. Uwierzcie mi, jeśli wszystkie filmy familijne byłyby takie jak Przygody Tintina, to miałbym ich bardzo dużą kolekcję.