Pianistka
Z początku trudna do wgryzienia się. Z czasem fantastycznie się „rozkręca”, wciąga i pochłania, owija człowieka swoim własnym językiem. Fascynuje. Droczy się z czytelnikiem, toczy dziwną i niebezpieczną grę. I jak świetnie się zaczyna, tak tragicznie się kończy. Tragicznym niesmakiem, który pozostaje na długo…
Nawet nie wiem, czemu zaczęłam czytać akurat tę książkę. Mam (w chwili pisania, jest druga połowa września) jeszcze wakacje, więc korzystam z tego czasu, jak tylko mogę. A że pogoda niekiedy już prawie listopadowa, choć nie ma jeszcze października, to zasiadam na całe dnie do czytania.
Okładka – zwykła, zielona z czymś czerwonym, chyba sylwetką kobiety. Tak ją zapamiętałam, a teraz nawet nie chcę sięgać po nią i sobie przypominać. Może ten czerwony był nieco zbyt krwisty. Ale nie zwróciłam na to uwagi. Książka z tych bardziej najedzonych (czyt. opasłych), ale nie ma co narzekać – kartki są grube, a litery duże. Zresztą – jakiego czytelnika miałaby przerażać ta cecha? O autorce dowiedziałam się z samej okładki – noblistka z 2004 roku, znana i ceniona austriacka pisarka. Obalająca swoim językiem zastane schematy.
Elfriede Jelinek „Pianistka”
Jedyne, co tak naprawdę po przeczytaniu tej książki we mnie zostało, to wielki niesmak. Ale zacznę od początku, bo tak przecież wypada. Wchodzimy w świat czterdziestoletniej niemal starej panny, nauczycielki muzyki, niespełnionej pianistki, córki swojej mamy. Kobiety wybiegającej daleko poza ramy normalności, co najmniej dziwnej, trudnej do ujęcia. Grzecznej dziewczynki w sukienkach do łydki, białych koszulach, z teczką pełną nut i kolejnymi instrumentami przewieszonymi przez ramię, kiedy jedzie metrem do szkoły, w której uczy. Zawziętej kobiety, która ludziom w metrze wbija w bok pięści i następuje na stopy, byle tylko im dopiec, a później robić minę niewinnej istoty, którą oskarża się o coś nie do pomyślenia.
Matka i córka, które śpią w jednym łóżku, bo pierwsza tak ułożyła ich życie. Matka jest zgryźliwa, zaborcza, apodyktyczna. Chce córce narzucić wszystko – stroje, znajomości, sposób spędzania wolnego czasu, dziedzinę w muzyce… Młody uczeń, który wyraźnie interesuje się jej córką, staje się wrogiem numer jeden.
Do pewnego momentu książka była cudowna. A potem, nie umiem określić kiedy dokładnie, zaczęła być irytująca, niepokojąca w taki szczególny sposób. Później już coraz bardziej niesmaczna. Mogłam rozumieć, dlaczego panna Kohut chodziła do parku podglądać dziwki ze swoimi klientami, czemu oglądała firmy pornograficzne, chociaż jej obojętność na te obrazy była dla mnie przerażająca. Ale nie potrafię wytłumaczyć, czemu miały służyć brutalne opisy gwałtu, o który prosiła swojego ucznia, a przed którym jednocześnie tak drżała. Pragnęła czułości czy dominowania nad nią? Potrzebowała miłości czy zwyczajnej ucieczki przed klatką, w jakiej zamknęła ją jej matka?
Michael Haneke „Pianistka”
Na postawie książki twórca tak znanego filmu jak „Biała wstążka” nakręcił film, równie kontrowersyjny, bardziej krwawy, którego potrzebę powstania wielu podało w wątpliwość. Postanowiłam obejrzeć, niechby to miały być tylko fragmenty, ale po „Białej wstążce” zostało mi dobre wrażenie o reżyserze, mimo że pełne obaw i strachu, bo wiem, jak jego filmy uderzają w środek człowieka.
Nie czuję się filmologiem, by oceniać i móc krytykować film pełnoprawnie. Ale oglądanie „Pianistki” było czynnością nudną, nużącą, a w tej nudzie drażniącą. Jedynymi mocnymi punktami filmu była muzyka (trudno, żeby nie była, jeśli przez cały czas uczniowie Eriki ćwiczą Bacha i Schuberta?) oraz nazwisko reżysera. Cała reszta – dla mnie warta jedynie przemilczenia. Nie rozumiem, czemu film powstał – teraz już i ja. Był wyprany z emocji, złożony ze zbyt wielu małych kawałków, które nie układały się w całość, a jedynie utrudniały zrozumienie czegokolwiek. Film, z powodów oczywistych, nie był wierną kopią książki. Ale jako dzieło „na kanwie” nic nie wniósł i nie zyskał.
Na długie, jesienne wieczory…
Nie umiem wytłumaczyć sobie tej książki. Może dla Austriaków i reszty świata była przełomowym dziełem, dla mnie była świetnie się zapowiadającą i gorsząco kończącą się opowieścią o niczym. Być może zabrakło mi przenikliwości, może obycia czytelniczego albo jeszcze czegoś innego. Nie pierwszy raz i nie ja jedyna przekonuję się na własnej skórze, że nie każdy bestseller wart jest, w moim przekonaniu, tego tytułu. A po następną książkę tej autorki, jeśli kiedyś sięgnę, to będzie to „bardzo kiedyś”. Gdybyście mieli wolny wieczór, z którym nie mielibyście co robić – niekoniecznie trafionym pomysłem będzie sięgnięcie akurat po tę książkę.