Podróż życia, która otworzyła mi oczy

Wyjdź w Świat / Alicja Stalmach / 22.12.2015

Tak brzmiał tytuł artykułu, który znalazłam w internecie. Widząc go, pomyślałam, że także ja mam niemało do opowiedzenia o tym, ile udało mi się zobaczyć w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Nie dzięki pieniądzom ani zbiegom okoliczności, lecz dzięki uporowi – mojemu i mojego chłopaka.

Harcerstwo w praktyce

DSC_0640 (Large)

To harcerstwo nauczyło mnie, jak analizować własne przeżycia i wyciągać z nich konkretne wnioski

Myślę, że o swoich przeżyciach powinniśmy opowiadać – daje to satysfakcję nam samym, ale także może zainspirować innych. Poprzez historię mojej podróży chciałabym zarazić Was myślą, że nie należy poddawać się na drodze do celu i trzeba zawsze próbować spełniać swoje marzenia. To harcerstwo mnie tego nauczyło, to ono pokazało mi, jak analizować własne przeżycia i wyciągać z nich konkretne wnioski. Dzięki temu, że jestem instruktorem ZHP (co oznacza przecież, że mam za sobą kilkuletnią pracę oraz próby rozwijania siebie i swoich możliwości), mogę śmiało powiedzieć, że potrafię cieszyć się wieloma, nawet małymi, rzeczami. Umiem dostrzec zarówno zalety, jak i wady tego, co mnie spotyka. Potrafię też zauważać konsekwencje… I tym właśnie (a nie tylko relacją z podróży do Chorwacji) chciałabym się z Wami podzielić.

Ważna decyzja

Pojechaliśmy autostopem, żeby przeżyć przygodę życia i nie wydać dużo pieniędzy

Tego lata wraz z moim chłopakiem postanowiliśmy przeżyć najwspanialsze jak dotąd wakacje. Nigdy wcześniej żadne z nas nie wyjeżdżało na wczasy za granicę, a już na pewno nie bywaliśmy na zagranicznych plażach, nie trafiliśmy do zagranicznych hoteli. Marzyło nam się, by w końcu zobaczyć kawałek świata, najlepiej w miejscu wychwalanym przez innych i często uczęszczanym przez turystów. Wybraliśmy Chorwację. Może mało oryginalnie, ale było to miejsce dostępne dla nas ze względu na stosunkowo dobrą lokalizację, a także osiągalne pod względem finansowym. Jednak nie miało to być zwykłe wypoczywanie. Pojechaliśmy autostopem. Po pierwsze, żeby przeżyć przygodę życia, po drugie, żeby nie wydać dużo pieniędzy. Żadne z nas się nie rozczarowało.

Przygodę czas zacząć

Na wycieczkę oszczędzaliśmy dosyć długo, mimo to wiedzieliśmy, że podczas niej także będziemy musieli liczyć każdy grosz. To jednak nie miało dla nas większego znaczenia. Podróż rozpoczęliśmy na Słowacji, skąd autostopem dotarliśmy do Bratysławy, gdzie mieliśmy przenocować. Plany jednak nieco się zmieniły, ponieważ Bratysława nie podobała nam się na tyle, by na nocleg w zatłoczonym hostelu wydać jakieś 30 euro.

DSC_0645 (Large)

Pierwsze niespodzianki

Postanowiliśmy zatem zdobyć kolejny cel – Wiedeń. Tutaj napotkaliśmy pierwsze duże wyzwanie. Choć droga była bardzo krótka i wydawać by się mogło, że stopa łapaliśmy w bardzo odpowiednim miejscu, nikt nie zatrzymał się przez ponad cztery godziny! Zmęczeni upałem i podróżą, głodni, a nawet troszkę zmartwieni wsiedliśmy w końcu do autobusu w kierunku Wiednia. Gdy wysiedliśmy na stacji metra, kompletnie nie wiedzieliśmy, co robić. Była godzina 21:00, zaczynało się robić ciemno, a my marzyliśmy tylko o tym, by wziąć prysznic i chwilę odpocząć bez ciężkich plecaków… To wydawało się niemożliwe, dopóki nie okazało się, że pierwszą napotkaną przez nas osobą jest Polak.

Wiedeń – najpiękniejsza stolica widziana przez nas do tej pory!

Łukasz – Polak mieszkający w Austrii, po rozmowie z nami, widząc, że jesteśmy wykończeni, zaproponował nam pomoc. Po przełamaniu początkowych skrupułów przyjęliśmy ofertę i skorzystaliśmy z jego gościnności. W domu jego dziewczyny wzięliśmy prysznic i zjedliśmy wymarzoną zupkę chińską. To był dla nas pierwszy niesamowity, szczęśliwy moment, w którym poczuliśmy, że ta wyprawa zawsze będzie przynosić niespodzianki i nigdy nie będzie nudna. Niezwykłą pierwszą noc spędziliśmy w Wiedniu, spacerując, leżąc w parku, jedząc kanapki w mieście, śpiąc na stacji metra. Drugą noc postanowiliśmy jednak przespać w hotelu i następnego dnia jak cywilizowani ludzie zwiedziliśmy Wiedeń, który jest najpiękniejszą stolicą widzianą przez nas do tej pory!

Cel osiągnięty!

Następnego dnia także nie było łatwo, ale z naszym uporem, mnóstwem przygód i zbiegów okoliczności po drodze udało nam się dotrzeć do chorwackiej Rijeki. Przyjechaliśmy tam wraz ze spotkanymi po drodze autostopowiczkami, które pomogły nam znaleźć pole namiotowe. Po drodze spotkaliśmy również dwóch Duńczyków, którzy tak jak my szukali noclegu. W ten sposób teraz to my mogliśmy okazać komuś naszą pomoc! Zabraliśmy ich ze sobą i wskazaliśmy drogę.

W nocy po raz pierwszy ujrzeliśmy morze. O tym widoku marzyliśmy od dawna! Mogliśmy się nim cieszyć tak długo, jak tylko chcemy, bo pole namiotowe było zaraz przy brzegu. Tym samym cel podróży został prawie osiągnięty. Podekscytowani, rankiem po raz pierwszy poszliśmy na plażę i podziwialiśmy chorwackie morskie widoki, tym razem za dnia. Nie mogliśmy uwierzyć, że już tak wiele nam się udało osiągnąć! A to był dopiero początek najlepszego.

DSC_0828 (Large)

Spontaniczni i szczęśliwi

Po dwóch dniach spędzonych w Rijece i Opatiji już autobusem wyruszyliśmy do w sumie wybranego dość przypadkowo miasteczka Rovinj, na zachodzie. Doszły nas słuchy, że jest tam ładnie i po prostu postanowiliśmy sami to sprawdzić. Zresztą podczas naszego wyjazdu prawie nic nie planowaliśmy z wyprzedzeniem; decyzję, co będziemy robić następnego dnia, podejmowaliśmy z minuty na minutę – i to było w tym wszystkim najpiękniejsze! I nigdy nie baliśmy się, że coś pójdzie nie tak, bo przecież byliśmy razem!

Oczarowani pięknem

DSC_0860 (Large)

Rovinj, maleńkie nadmorskie miasteczko, było urocze. Zwiedziliśmy je wzdłuż i wszerz. Te maleńkie uliczki, półwysep, niesamowita różnorodność plaż… Plaże były tutaj naprawdę niesamowite! Rozciągały się wzdłuż całego brzegu, a co jakieś 200 metrów zupełnie się zmieniały. Od skalistych, gdzie fale obijały się z wielkim hukiem, po te luksusowe, należące do najdroższych hoteli, lub takie z drobnymi kamyczkami zaraz przy lesie. Dla nas było to niezwykłe…

DSC_1047 (Large)

Było tak gorąco, że spokojnie mogliśmy oszczędzić pieniądze, nie rozkładając namiotu na kempingu. Choć nie było to zbyt wygodne, to jednak dla nas odpowiednie, bo kto tam dbał o to, czy namiot stoi czy nie, byle było gdzie zostawić ogromne plecaki, położyć się nocą i wziąć prysznic. Tutaj po raz drugi podczas całej wycieczki spędziliśmy noc na plaży. Nosiliśmy na plecach wszystko, czego potrzebowaliśmy. Nocą trochę przeraziła nas nadchodząca burza, błyski były ogromne, ale do nas na szczęście nie doszła.

Na koniec wyspa Krk

Ostatnim celem podróży była Baška, turystyczne miasteczko na południu wyspy Krk. Jadąc tam, czuliśmy się bardzo podekscytowani. Jak za każdym razem, nowe miejsce było dla nas tajemnicze, ale i tak niczego się nie obawialiśmy. Choć nie wiedzieliśmy, co tam zastaniemy, gdzie będziemy spać, co będziemy jeść i czy w ogóle uda nam się tam dotrzeć, nie sprawiało nam to problemu – myśleliśmy optymistycznie! Tak też było i w Bašce. Tam w końcu rozłożyliśmy namiot. Oszczędzając pieniądze przez większość wyjazdu, w końcu mogliśmy sobie pozwolić na nieco więcej „luksusu” w ostatnich dniach. Widok, plaża, morze oraz miasteczko zachwycały nas przez całe trzy dni. Byliśmy niesamowicie szczęśliwi, mogąc poznać tajemnice tego miejsca. Ukrywaliśmy się na mało uczęszczanych, skalnych plażach, pływając w turkusowym, czyściutkim morzu z widokiem na góry i skacząc do wody ze skał.

DSC_1095 (Large)

Zaskakująca prędkość

Podróż powrotna była dla nas kolejną niespodzianką. Zakładając, że zajmie nam jakieś dwa dni, zdecydowanie przesadziliśmy. Z Baški wyruszyliśmy o 6:00 rano autobusem do Rijeki, w Rijece, choć w bardzo niefortunnym miejscu przy wjeździe do tunelu, złapaliśmy stopa, jak się później okazało – aż do Grazu, a stamtąd prosto do Żor – miejsca, gdzie mieszka mój chłopak. Dotarliśmy z ekipą sympatycznych Polaków! Zamiast wrócić w czwartkowy wieczór, w domu byliśmy w środę o godzinie 23:00. Nikt nie mógł nam uwierzyć, że stopem z Chorwacji wróciliśmy w ciągu jednego dnia!

Coś więcej niż podróż…

Wielu widoków i przygód nie opisałam, bo zajęłoby to przynajmniej dziesięć stron. Mam jednak nadzieję, że to, co weszło w skład mojej opowieści, wystarczy, aby zilustrować wnioski, które wyciągnęłam z tej wyprawy.

Po pierwsze i najważniejsze – jeśli masz obok siebie osobę, której ufasz, niczego nie musisz się bać! Cała ta wyprawa miała sens, bo mój chłopak był dla mnie jej najważniejszą częścią. Z nim niczego się nie bałam, wiedziałam, że dopóki trzymamy się razem i decydujemy wspólnie, to wszystko będzie dobrze.

Po drugie – nie ma nic niemożliwego! Nasza podróż polegała na łapaniu szczęścia i szukaniu przygód. Codziennie jakieś przypadkowe, często naprawdę fartowne sytuacje pomagały nam osiągnąć cel. Nawet gdy byliśmy w opałach, zawsze ostatecznie wszystko się jakoś układało.

Po trzecie – żeby zwiedzać, wcale nie potrzeba dużej sumy pieniędzy! Tak, to prawda! My wydaliśmy jakieś 1000 zł na głowę, a zwiedziliśmy bardzo wiele.

Żadne hotele, luksusy, baseny, tylko ciągła przygoda!

Po czwarte – jeśli doceniasz małe rzeczy, to wtedy nic nie może Cię rozczarować, szanuj to co masz i co jesteś w stanie osiągnąć! Dla niektórych takie wakacje mogłyby być udręką, noce na polu namiotowym lub na plaży, bez żadnego zabezpieczenia, ciężki plecak, mało kasy. Dla nas właśnie to było najpiękniejsze. Żadne hotele, luksusy, baseny, tylko ciągła przygoda! Nas uszczęśliwiały widoki, te piękne miasteczka, kąpiel w czyściutkim i pięknym morzu, zachody słońca, noce na plaży, jedzenie zupek chińskich ugotowanych na kuchence turystycznej, granie w makao całymi wieczorami, zwiedzanie miast z mapą w ręku, bez pośpiechu.

Po piąte – grunt to pozytywne nastawienie i wiara w ludzi! Po takiej podróży nie wiesz, czego możesz się spodziewać. My sami zaskakiwaliśmy się każdego dnia. Siedzieliśmy w dziesiątkach obcych samochodów, rozmawialiśmy ze wspaniałymi ludźmi, którzy okazywali się bardzo pomocni. Wielu bezinteresownie podwoziło nas w różne miejsca. Każdy pytał – nie boicie się wsiadać do samochodów obcych ludzi? My zawsze odpowiadaliśmy – nie, bo wierzymy, że każdy, kto chce nam pomóc, jest w porządku i nie chce nam zrobić krzywdy, wierzymy, że ludzie są dobrzy. I tacy też zawsze byli na naszej drodze. Byliśmy ostrożni, ale jednocześnie czuliśmy, że naszym towarzyszom możemy zaufać. Spotkaliśmy ludzi nawet z Australii, dla których podróżowanie autostopem było czymś nieznanym; byli biznesmani, dostawcy, a nawet jakaś wesoła „znietrzeźwiona” grupka, która uratowała nas przed spaniem przy autostradzie… Pytaliśmy wielu ludzi o drogę, każdy odpowiadał uprzejmie, nie pamiętam nikogo, kto nie chciałby nam pomóc. To obudziło w nas przekonanie, że świat jest naprawdę dobry i otwarty dla każdego. Nawet jeśli istniało ryzyko, że po drodze gdzieś utkniemy, zostaniemy sami i nie dotrzemy do celu, to nigdy tak się nie zdarzyło. Choć były momenty, w których byliśmy nerwowi przez kilkugodzinne próby złapania jakiegoś samochodu, nie poddawaliśmy się.

Oczy (i serce) szeroko otwarte

Cała ta przygoda otworzyła mi oczy na świat. Choć zanim wyruszyliśmy, bałam się bardzo tych wszystkich znaków zapytania, to teraz wiem, że jestem odważniejsza. Nie boję się świata, ludzi, bo wiem, że wszystko jest dla nas dostępne, musimy tylko chcieć to wykorzystać. To dało mi także bodziec do tego, żeby nigdy nie stać w miejscu. Bo jeśli chcę poznawać świat, muszę do tego dążyć z uporem. Bo przecież jest tyle do zobaczenia, tyle do przeżycia! Nie warto wciąż się tłumaczyć brakiem pieniędzy, czasu czy możliwości. Nie zawsze też trzeba wyjeżdżać daleko. Uświadomiłam sobie, że mało podróżuję, chociaż bardzo to lubię. A przecież tylu pięknych miejsc w Polsce jeszcze nie zobaczyłam! Teraz chcę to zrobić jeszcze bardziej, bo wiem, ile korzyści może to przynieść. Nie chcę jednak tego robić sama, tylko właśnie z Pawłem, moim chłopakiem, z którym to poznawanie świata ma i będzie miało dla mnie największy sens. Myślę, że grunt to robić to, co się lubi, z kimś bliskim, kto będzie podzielał radość.

Podróżowanie jest bardzo przyjemne, ale co ważniejsze, i czym chciałabym zakończyć tą długą opowieść – pomaga kształtować nasz charakter i światopogląd.

Alicja Stalmach - zawsze uśmiechnięta instruktorka ZHP, działająca w Hufcu Ziemi Cieszyńskiej. Uwielbia przebywać z ludźmi i z nimi pracować, śmiać się i przeżywać wspaniałe przygody, które ubogacają jej życie. Zdecydowanie nie lubi siedzieć w miejscu!