Podróżuj z misją
Wyjazdy zagraniczne kształcą, z tym każdy się zgodzi. Jednak wyjazd wyjazdowi nierówny; są tripy àá la last minute, z których poza fajnymi zdjęciami na Facebooku za wiele w pamięci nie zostanie, oraz takie wyprawy, które poruszają „szkiełko i oko”. Do tej drugiej kategorii należy z pewnością wakacyjny wolontariat w tzw. krajach trzeciego świata.
Coraz częściej młodzi ludzie deklarują chęć aktywnego wypoczynku w niestandardowy sposób. A czy może być lepszy przepis na niezapomniane wakacje niż podróż na inny kontynent z grupą rówieśników? Albo połączenie pracy z lokalną młodzieżą z przyjemnością zwiedzania obcego lądu i poznawania nowej kultury na własnej skórze? Wizja fascynująca, ale oczywiście trzeba patrzeć na nią przez palce, bo nikt nie jest w stanie zagwarantować ideowym wolontariuszom, co naprawdę zastaną na miejscu (przykładowo: szałasy zamiast miejsca w bursie, brak bieżącej wody czy prądu, o Internecie nie wspominając, brak opiekuna, który miał odebrać z dworca/lotniska, problemy komunikacyjne z organizatorami, bo nie do końca znają angielski…). Z drugiej strony przygoda wymaga poświęceń i pewnie gdyby nie ekstremalne warunki czy nieprzewidywalne zdarzenia, workcampy już dawno znalazłyby się w menu biur turystycznych.
Colors of life
Taką właśnie niestandardową wyprawę przeżyło troje moich znajomych. Najbardziej intrygujące jest jednak to, że mimo tego samego miejsca przeznaczenia i podobnego celu podróży, każdy z nich wrócił bogatszy o inne doświadczenie. Asia (22 l.), studentka etnolingwistyki na UAM, wyjechała na praktykę wolontariacką do Bharat w Indiach i sama mówi o niej: „Zdecydowanie najlepszy czas w moim życiu. Praca w slumsie to coś niezwykłego: masa biednych, zaniedbanych dzieci z ogromnymi sercami, szkoda tylko że z brakiem perspektyw”. Asia jest fanką Hindustanu i wzięła udział w projekcie „Creations – true colors of life” w Jaipurze. Projekt ten miał fantastyczny cel (zebranie środków dla najuboższych dzieci, aby umożliwić im edukacje w „lepszej” szkole), ale nie osiągnął zamierzonych rezultatów, co w przypadku wolontariatu w tej części Azji jest raczej regułą. Jednak w jej przypadku brak zorganizowania i niedopracowane szczegóły okazały się furtką do zdobycia nadprogramowych wrażeń:
– Od początku projektu nie skupialiśmy się tylko na slumsach, lecz pracowaliśmy w rożnych placówkach m.in. z dziećmi autystycznymi. Bardzo sobie cenię te pracę w szkole z „deszczowymi” (tak potocznie nazywa się dzieci dotknięte tą chorobą), dała mi bowiem – poza byciem pogryzionym i pobitym – możliwość obcowania z niezwykłymi dzieciakami. Gdy wreszcie udało się nawiązać z nimi kontakt, to przyznaję, że satysfakcja była przeogromna!
Wsparcie wyginęło
Kasia (24 l.), studentka europeistyki na UAM, wyjechała do Barody. Organizowała tam warsztaty dla dzieci z lokalnej podstawówki, które miały za zadanie pokazać małym Hindusom, jak się żyje w innej części globu. Razem z innymi uczestnikami projektu mieszkała w bursie z uczniami i mimo braku wsparcia ze strony organizacji wysyłającej ją na praktykę także zalicza wyjazd jako udany – ale z innych względów niż Asia:
– Zawsze moim marzeniem były Indie, ale nie chciałam pojechać tam jako zwykły turysta. Kiedy więc nadarzyła się okazja, żeby połączyć zwiedzanie z czymś pożytecznym, to nie wahałam się ani chwili. Dzięki temu mogłam poznać z jednej strony Azję turystycznie, a z drugiej – obcowałam codziennie z Hindusami z różnych kast i byłam w ich domach. „Biały”, który przyjeżdża zobaczyć Taj Mahal, tego nigdy nie doświadczy.
Czytaj w blogosferze
Michał (23 l.), student logistyki międzynarodowej na UE, do wyjazdu podszedł jeszcze inaczej:
– Pracowałem wcześniej w organizacji pozarządowej wysyłającej wolontariuszy na praktyki do Indii, wiedziałem więc, czego mogę się spodziewać. Jednak chęć zderzenia z zupełnie inną kulturą wygrała ze zdrowym rozsądkiem i dzięki temu przeżyłem przygodę mojego życia.
Między wierszami postów, które publikował na bieżąco podczas pobytu w niegdysiejszej perle Brytyjskiego Imperium, można wyczytać, co go najbardziej ubawiło: niespodziewany status „białego” celebryty na ulicach Chandigarhu. Budzenie się rano od jazgotu riksz na ulicach spędzało mu sen z powiek, a codzienny widok tłumu żebrzących dzieci przyprawiał go o mdłości, gdy był w drodze na przepyszną kolację. Więcej zdjęć, refleksji i filmów z podróży Michała znajdziecie na http://michaltopor.blogspot.com/.
Czy w takim razie warto zainwestować w wyjazd zagraniczny w ramach wolontariatu? Z pewnością poznawanie obcej kultury zyskuje inny wymiar, gdy śpi się na tej samej słomianej macie, je z tej samej miski i moknie w tym samym deszczu co tubylcy. A już na pewno nie da się tych wrażeń kupić kartą MasterCard! Jeśli więc na myśl o podróży na dachu zapchanego do granic możliwości hinduskiego pociągu przeszywa cię dreszcz emocji, a twój żołądek nie boi się konfrontacji z zabójczym smakiem ulicznej kuchni – pakuj plecak i rezerwuj bilet, bo kto wie czy wyżej wymienione atrakcje nie znikną z mapy świata równie szybko, jak pojawiają się nowe wersje iPhone’a.