Poród konia

Archiwum / 06.05.2007

Ile czasu zajmuje rodzicom wychowanie swojego dziecka? Ile my mamy tego czasu w harcerstwie? Zbyt mało, żeby nauczyć harcerzy wszystkich umiejętności, które być może okażą się przydatne w ich dorosłym życiu. Dlatego poświęćmy ten czas na naukę tego wszystkiego, co przyda się im w życiu na pewno.

 

 

Sformułowane przez Agnieszkę Ogrocką – Klepacz, a wykorzystane przez Anię Błaszczak w tym tekście sformułowanie "poród konia" doskonale oddaje istotę jednego z najpoważniejszych, po braku programu, problemów ZHP – " poród konia" to to wszystko, czego uczymy w ZHP na wypadek zdarzającej się raz na kilkadziesiąt lat katastrofy – alfabet Morse'a, okopywanie się, semafor, usztywnianie nogi patyczkiem itd. Zapominamy tymczasem jak bardzo świat poszedł do przodu i co jest naszą rzeczywistą misją. Umiemy doskonale uczyć rzeczy całkowicie nieprzydatnych w życiu, zupełnie nie radzimy sobie z przystosowaniem harcerzy do życia w nowoczesnym świecie. Uczenie "porodów konia" to zmora dzisiejszego harcerstwa, która dramatycznie wpływa na nasz wizerunek i generuje cały szereg problemów, ze spadkiem liczebnym włącznie.

Zastanawiałam się jak długo przeciętny harcerz jest aktywnym członkiem swojej drużyny? Zakładając, że nie zostaje instruktorem i że w harcerstwie trzyma go coś więcej niż tylko chłopak/dziewczyna czy członek rodziny. Nie prowadziłam badań, ale zaryzykuję tezę , że to okres trzech lat. Tak wynika z moich obserwacji harcerskich środowisk różnych hufców.  Trzy lata, żeby w trakcie cotygodniowych zbiórek i kilku tygodni spędzonych na obozie w lesie, wychować prawego, aktywnego i odpowiedzialnego obywatela.

 

Wszystkim, którzy zadali sobie teraz pytanie – czy to realne ? – odpowiadam – tak. Wystarczy patrzeć na wychowanie harcerzy z perspektywy celów tej organizacji, a nie z perspektywy jej historii.

 

Na wszystkich kursach, szkoleniach, czy warsztatach jakie prowadzę, staram się zachęcać instruktorów do patrzenia na naszą organizację możliwie szeroko. Jako przykład bezmyślnego przywiązania do elementów, które funkcjonują w ZHP od zawsze, podaję uparte uczenie harcerzy Alfabetu Morse’a. Nie jest niczym złym wykorzystywanie szyfrów w pracy harcerskiej. Przeciwnie. Szyfry uatrakcyjniają gry i zabawy, odpowiednio stosowane rozwijają zaradność, spostrzegawczość i ciekawość świata. Jednak wprowadzenie w zeszłym stuleciu Alfabetu Morse’a do harcerstwa, miało też wymiar praktyczny. Sto lat temu biegła umiejętność posługiwania się systemem kropek i kresek pozwalała na sprawne komunikowanie się na odległość. Nikt nie zaprzeczy, że Alfabet Morse’a uratował życie tysiącom ludzi. Tak jak nikt nie zaprzeczy, że dziś funkcje tą spełnia telefon komórkowy, nowoczesny system nawigacji satelitarnej czy Internet. A jednak. Cały czas na wspomnianych kursach czy warsztatach pojawia się osoba, która w tym momencie wstaje i wygłasza następujące przemówienie:

Ależ druhno! Przecież hipotetycznie, gdyby przykładowy harcerz przypadkowo znalazł się sam w górach. Załóżmy, że na dodatek w nocy. Przypadkowo piorun uszkodziłby nadajnik i w promieniu wielu kilometrów nie działałyby telefony komórkowe. I jakimś cudem pamiętałby wyuczony na zbiórce sygnał:  … / — / … //  I zbiegiem okoliczności ktoś w burzy i w deszczu dostrzegłby światło jego latarki. I gdyby się tak złożyło, że ten ktoś też przypadkowo znałby Alfabet Morse’a… to druhno, przecież to uratowałoby mu życie!

 

Być może, a gdyby harcerstwo nauczyło go jeszcze jak odebrać poród konia*, mógłby z podobnym prawdopodobieństwem uratować życie niejednej klaczy.
 
Mamy zbyt mało czasu, żeby wykształcić w harcerzach wszystkie umiejętności, które być może okażą się przydatne w ich dorosłym życiu. Poświęćmy ten czas na naukę tych umiejętności, które będą im w życiu przydatne na pewno.

 

Klucz do sukcesu tkwi w zrozumieniu metody harcerskiej. Na zasadzie pośredniości wszystkie działania podejmowane przez nasz ruch służą realizacji celów wychowawczych, a zgodnie z zasadą naturalności, narzędzia, które stosujemy powinny być dopasowane do naturalnych potrzeb i możliwości  harcerzy wynikających z ich psychorozwoju.

 

Wracając do przykładu nieszczęsnego Morse’a. Uczyć szyfrów możemy z dwóch powodów. W celu wychowawczym na zasadzie pośredniości i w celu praktycznym. Widzę pewne wychowawcze zastosowanie tego Alfabetu w grupie wiekowej 10 – 13. Jak wspominałam wyżej, wyobrażam sobie, że uatrakcyjniając w ten sposób gry i zabawy, rozwijamy u dzieci zaradność i ciekawość świata. Jednak i to w rozsądnych proporcjach. Natomiast wymaganie znajomości Alfabetu Morse’a od wędrowników nie służy niczemu. Jego stosowania w tej grupie wiekowej nie tłumaczy także praktyczny aspekt tej umiejętności, bo znajomość Alfabetu Morse’a jest w codziennym życiu użyteczna tak samo jak umiejętność odbioru porodu konia.

 

Rzecz ma się podobnie w przypadku wielu innych wypaczeń. Moja znakomita koleżanka Kasia Krawczyk w poprzednim numerze „Na Tropie” pisała o bezmyślnym wykorzystywaniu pląsów w pracy z wędrownikami. Rekordowa liczba komentarzy pod tekstem Kasi wskazuje, że mamy z tym poważny kłopot. Jednak problem nie leży w pląsach, tylko w nieświadomości celów, chodzeniu na łatwiznę i w zachwianych proporcjach. Czym innym jest chwilowa głupawa, a czym innym oparty na pląsaniu program pracy drużyny. Podobnie z piosenką przed posiłkiem. Brawami przyjęłabym odśpiewaną na kursie przed wspólnym posiłkiem piosenkę, która w przemyślany sposób łączy się z obrzędowością szkolenia. Tymczasem najczęściej wędrownicy stoją godzinami przed kanapkami, bo nikt nie może wymyślić co chcą śpiewać – bo przecież chcą śpiewać? Nie, nie zawsze. Częściej przyzwyczaili się do myśli, że piosenka przed posiłkiem być musi. Otóż nie musi, jeśli niczemu nie służy!

 

Polecam takie ćwiczenie. Jedna osoba bez użycia słów pokazuje drugiej jakąś czynność. Tamta musi się domyślić jaka to czynność i pokazać ją kolejnej osobie. To rodzaj głuchego telefonu tylko bez użycia słów. Ważne, żeby kolejne osoby nie widziały poprzednich scenek. Na koniec pierwsza osoba mówi jaką czynność pokazywała. Wypaczenia murowane.

 

Podobnie postępujemy w harcerstwie. Małpujemy bez zrozumienia to co starali się przekazać nam nasi drużynowi. Ten, który pierwszy przedstawił na zbiórce Alfabet Morse’a najprawdopodobniej nie chciał, żeby wszyscy potrafili sprawnie wymachiwać chorągiewkami sygnał SOS. Chciał nauczyć harcerzy nowoczesnych metod komunikowania się na odległość. A czego my chcemy?

Argument, że „tak było kiedyś” lub „tak było zawsze” to żaden argument. Ruch harcerski determinują jego cele, nie jego historia.

 

Historia to zresztą kolejny dobry przykład. Istotnym narzędziem na drodze do realizacji cel&o
acute;w ZHP jest budowanie silnego poczucia tożsamości z ruchem harcerskim. Między innymi dlatego uczymy harcerzy o korzeniach naszej organizacji i o tych, którzy przysłużyli się jej w sposób szczególny. Kto z nas nie czuł dumy czytają „Kamienie na szaniec”?

Ale nie historia jest treścią harcerstwa. Chcąc wzorować się na Alku czy Rudym, pamiętajmy o celu. Upieranie się przy noszeniu mundurów z II Wojny Światowej – bo takie nosili chłopcy z „Parasola” – nie przysporzy im chwały. Chcąc uczynić ich nieśmiertelnymi, przekazujmy harcerzom te same postawy, nie te same umiejętności. Wczoraj odpowiedzialny obywatel stawał do walki, dziś staje do głosowania.

 

Pamiętajmy o celach, w przeciwnym razie może się okazać, że wychowaliśmy świetnego harcerza, ale zupełnie nieporadnego człowieka. Dlatego, kiedy na następną zbiórkę Twojej drużyny przyjdzie nowy, pulchny szesnastolatek z Kurtem Cobainem na koszulce, odłóż poradnik Morse’a, druhu. Szkoda czasu. Masz trzy lata, żeby zrobić z niego mężczyznę.

 

za nieocenioną inspirację dziękuję druhnie Agnieszce Ogrockiej – Klepacz

 

 

  phm. Anna Błaszczak – jako harcerka wygrała hufcowy turniej znajomości Alfabetu Morse’a. Do dziś obudzona w środku nocy, potrafi zaszyfrować każde zdanie. Pracuje w Zespole Eksperckim ds. ochrony praw i wolności człowieka w procesie stosowania prawa oraz jako stażystka w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Była szefową Zespołu Wędrowniczego GK ZHP i sekretarzem redakcji „Na Tropie”.