Poszedłem

Wyjdź w Świat / Jakub Sieczko / 05.08.2009

Plan dnia: 6:00 – pobudka, 7:00 – zaczynasz iść, 13:00 – jest za gorąco, żeby iść dalej, 15:00 – rozmawiasz z ludźmi, 21:30 – idziesz spać. Najpopularniejszy chrześcijański szlak pielgrzymkowy na świecie. Droga dla każdego. Byłem tam.

Kilka tysięcy, a może i kilkaset lat temu wszystko było prostsze. Wstawało się ze słońcem. Aby mieć co jeść i gdzie mieszkać, trzeba było dzień spędzić na ciężkiej pracy fizycznej. Wieczorem zamiast oglądać filmy na youtube bądź dopracowywać profile na naszej-klasie, ludzie gromadzili się przy ogniu albo wspólnym stole i rozmawiali. Potem kładli się spać i najczęściej spali dobrze, bo dzień był wyczerpujący.

Camino de Santiago, czyli hiszpańska droga św. Jakuba, to powrót do takiego życia. Zrobiłem przerwę w studiach, przekazałem na czas wyjazdu harcerskie obowiązki, wyłączyłem telefon, kupiłem plecak, spakowałem się i dotarłem do Saint-Jean-Pied-de-Port – miejscowości, w której zaczynała się moja pielgrzymka. A potem szedłem. Czasem chciało mi się śpiewać z radości, czasem wyć z bólu (toteż odpowiednio śpiewałem bądź wyłem, nie widząc powodów, dla których miałbym się przed tym powstrzymywać). Spotykałem ludzi z Brazylii, USA, Francji, Litwy czy Korei – po prostu z całego świata.

Moja pielgrzymka do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela wiodła szlakiem, który liczy 800 km. Na Camino (jak na tę drogę mówią wędrowcy) idzie się samemu bądź w kilka osób – niewiele ma to wspólnego z dobrze znanym w Polsce pielgrzymowaniem do Częstochowy. Jest ono cichsze, spokojniejsze, inne krajobrazowo. Wprost idealne miejsce do tego, żeby pomyśleć o swoim życiu. Bo na Camino wszystko staje się jaśniejsze. Z perspektywy kilku tysięcy kilometrów od rodzinnego domu, spędzając dzień na żmudnej wędrówce, doskonale można zobaczyć, co jest w życiu ważne. I to największa wartość, którą z tej drogi wyniosłem.

Choć wędruje się samemu, to w tanich, przyjaznych i gęsto rozsianych na szlaku schroniskach zwanych albergue, spotyka się pielgrzymów z całego świata (i nie jest to pusty slogan – naprawdę otaczają Cię ludzie zewsząd! Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby kiedyś okazało się, że sam środek Ziemi wypada właśnie na Camino…). Niektórzy szukają tam odpowiedzi na kilka ważnych pytań dotyczących swojego życia. Inni lubią sport i zmęczenie. Jeszcze innych zafascynowała hiszpańska kultura albo niezwykła atmosfera tej drogi. Toteż rozmawiasz, słuchasz, wymieniasz poglądy. Chłoniesz cały świat, bo masz go tam jak w pigułce. Jeśli wczoraj jadłeś kolację z Amerykaninem, który dwa lata spędził na wojnie w Afganistanie, dziś możesz zjeść ją z Belgiem, który wygląda jak wielokrotny przestępca, a jest na tej drodze czwarty raz. A jutro może Niemka, którą właśnie wyrzucili z pracy i stwierdziła, że Camino to dobre miejsce, żeby przetrwać choć część kryzysu gospodarczego?

Paulo Coelho napisał o Camino książkę „Pielgrzym”. Łączył się w niej z kosmosem, miewał mistyczne przeżycia, a na końcu znalazł miecz, który miał odmienić jego życie. Ja się z nikim nie łączyłem (może to przez ten wyłączony telefon), mistykę wieczorami zabijały mi chyba zakwasy, nic nie znalazłem, za to kilka rzeczy zgubiłem. Tylko jedno by się w moim i Coelho szlaku św. Jakuba zgadzało – moje życie niewątpliwie się tam zmieniło.