Powaga zabawy

Archiwum / 18.06.2010

Chociaż zabawa wydaje się kwestią wcale nie najważniejszą, dziś zajmiemy się nią poważniej. Nie jest to jedynie dodatek do życia drużyny czy zastępu, sprawa drugorzędna. Dla mnie zabawa, czy humor to wskaźniki prawidłowego działania. Ich brak powinien niepokoić.

Jeżeli ktoś (oczywiście w kontekście naszej harcerskiej działalności) zapyta, jakie zadania przed nami stoją, zwykle odpowiemy, że jest to napisanie dobrego planu pracy, realizacja próby instruktorskiej, coś do zrobienia w hufcu, wyjazd na Zlot ZHP, wychowanie następcy i tym podobne. I bardzo to słuszne i chwalebne, sam się pod tym podpiszę, jeśli trzeba.

Jeżeli ktoś mnie zapyta, co pamiętam ze swojego dotychczasowego harcerskiego życiorysu, to oprócz kilku rzeczy absolutnie najwznioślejszych, takich jak złożenie Przyrzeczenia Harcerskiego, czy zostanie instruktorem, wymienię całe mnóstwo zabawnych wydarzeń, które towarzyszyły wszelkim imprezom. Nie pamiętam już dokładnie tych kilku Wędrowniczych Watr, na których byłem, ale za to produkcja filmów, które trzeba było tam ze sobą zabrać – cudo! Znamiona cudu nosi też fakt, że śmieję się, oglądając je nawet po kilku latach.

Nie pamiętam wszystkich uczestników zimowisk, które były parę (nie przypomnę sobie tak od razu ile) lat temu, ale do dziś się uśmiecham na wspomnienie strzyżenia po kryjomu śpiącego kolegi.

Warta przysypia na każdym obozie, jednak jeszcze długo będę wspominał, jak ukradliśmy z kilkoma zacnymi druhami instruktorami budkę wartowniczą. Wystawiliśmy ją na… koniec pomostu. Gdy śpiący wartownicy się obudzili, szukali jej do rana.

Przykłady można mnożyć. Słowem – zabawa to nieodłączny element harcerskiego działania. Nieodłączny, bo elementy zaczerpnięte z zabawy znajdziemy w każdej czynności, od musztry, do przekazywania „iskierki” w kręgu. Holenderski pisarz Johan Huizinga (całkiem poważny badacz, autor znanej każdemu historykowi „Jesieni średniowiecza”), napisał nawet książkę o zabawie, o wdzięcznym tytule „Homo ludens”, gdzie stwierdził, że jest ona „wielkością daną kulturze, egzystującą przed samą kulturą, towarzyszącą jej i przenikającą od samego początku”. Warto zauważyć, że tworząc tę definicję pan Johan używał holenderskiego słowa spel, które w języku polskim tłumaczone jest za pomocą dwóch rzeczowników: zabawy i gry, zależnie od kontekstu, podobnie jak play i game w języku angielskim. Znaczy to, że miał na myśli coś, co obejmuje znaczenia obydwu tych słów. W ten sposób powoli możemy przejść od skojarzenia zabawy z czymś robionym głównie dla przyjemności, do wypowiedzi Roberta Baden – Powella, który zachęcał do traktowania życia jak gry. I mając poczucie, że jedno i drugie coś łączy, zacząć się utwierdzać w przekonaniu, że od zabawy nie da się uciec.

Dla lepszego zrozumienia zabawy/gry, proponuję jeszcze poznać trzy jej główne cechy. Tutaj pomoże nam znów niezastąpiony Johan:

1. Zabawa jest zawsze wolnym i swobodnym działaniem. Nikt nie może nakazywać prawdziwej zabawy, bo byłoby to, co najwyżej, odtworzeniem przebiegu zabawy. Czyli zabawa to swoboda i wolność.

2. Zabawa nie jest „zwykłym” czy też „właściwym” życiem. Jest to wkroczenie do tymczasowego świata, o którym wiemy, że jest „na niby”. Znaczy to, że czysta zabawa zwykle nie pomaga nam w zaspokojeniu swoich prawdziwych potrzeb, bo tak jak i zabawa, jej cele też znajdują się poza „prawdziwym życiem”. (Ale mamy uwzględniającą to cechę metody harcerskiej, jaką jest pośredniość.)

3. Oddzielność i ograniczoność zabawy – zabawa ma swoje własne reguły, miejsce i czas, o wszystkim trzeba pamiętać. Zabawa przybiera przez to określony kształt. Co ważne, ta struktura zostaje zapamiętana przez uczestników i może zostać potem odtworzona, albo… Wykorzystana, choćby w części, gdzie indziej!

To tyle, jeśli chodzi o ten przydługi, teoretyczny wstęp. Jak się to ma do naszej harcerskiej codzienności? Według mnie jest możliwym do przyjęcia wytłumaczeniem tego, co w harcerstwie ludzi trzyma. Czyż nie mówi się, że jest to organizacja wyjątkowa, bo dobrowolna (mówię tu też o dobrowolnie pracujących instruktorach), czujemy, że to jest coś innego niż zwykła codzienność (nawet nie do końca świadomie, czujemy się nawet lepsi od „zwykłych ludzi”)? Kilka wspomnień przytoczonych powyżej spełnia dla mnie dokładnie tę rolę. Wreszcie, jesteśmy szalenie przywiązani do reguł zabawy/gry, bo czym innym wytłumaczyć nieustanne spory o rozumienie tego, czy innego punktu Prawa Harcerskiego, konieczne do przestrzegania rytuały? To wszystko razem daje nam radość, sprawia pewną przyjemność, co zupełnie nie umniejsza powagi, z jaką się harcerstwo traktuje. Autentyczne zaangażowanie tylko uwypukla wyżej wymienione cechy zabawy!

Jak się wobec tego bawić? Czy istnieje jakiś przepis na to, jak pomóc naszej harcerskiej zabawie, najlepiej przez humor, który, jak się okazuje, może wnieść wiele dobrego?

Po pierwsze, humor nie bierze się znikąd. Powiem wprost, że najlepsze „numery”, z których się potem można śmiać bez szkody dla nikogo, wychodzą tylko w środowiskach zżytych, dobrze funkcjonujących, tam, gdzie między ludźmi są zdrowe relacje. Niejednokrotnie przekonałem się, że te najbardziej „luzackie” środowiska są jednocześnie najciężej pracującymi. Jeżeli harcerze często żartują, ale nie ze swojego kiepskiego drużynowego, tylko ot tak, po prostu, pomoże im to wykonywać bieżące zadania i zintegruje grupę. Czyli praca u podstaw.

Po drugie, nic na siłę. Zabawy nie można nakazać. Trzeba albo sporo się natrudzić, by wydobyć na powierzchnię inwencję harcerzy, albo… Postarać się nie wtrącać za bardzo. Widziałem rewelacyjne, niemalże improwizowane przedstawienie w wykonaniu dwunastoletnich harcerek, gdzie w odpowiedzi na wypowiadane z kamienną twarzą kwestie typu „mama idzie teraz do spółdzielni zrobić zakupy, wystrzegajcie się wilka, który krąży wokół i chce waszej zguby”, cała sala jęczała, nie mogąc już się śmiać. Dodam, że spektakl był częścią przyjęcia z okazji pierwszych urodzin zastępu „Owce”, w które druhenki włożyły sporo pracy, chociaż nikt o to ich nie prosił, nikt tym bardziej nie pomagał. Po co? Prawdopodobnie jedynie „dla jaj”. Efekt – powalający. I mający swoje pozytywne konsekwencje wychowawcze.

Po trzecie, skoro harcerstwo jest pewnego rodzaju grą, musimy wiedzieć, ze to my, jako instruktorzy ustalamy jej zasady, świadomi tego, że naszym najważniejszym celem jest nie wykonanie za wszelką cenę zdobnictwa obozowego, czy pokaz musztry, a wychowanie młodego człowieka. Oczywiście, zdobnictwo, apele, gawędy – wszystko jest do czegoś potrzebne, bylebyśmy wiedzieli dokładnie, po co. Świadomość tej struktury pozwoli nam podejść do tego z dystansem, bo (tu jest pointa tej części wywodu) nic nie zabija humoru lepiej, niż nadmierne spięcie instruktora. Zaznaczam, że nie namawiam tu nikogo do lekceważenia czy absolutnego braku powagi, jedynie do dystansu właśnie!

Po czwarte, wspomnieć trzeba często zauważalne zjawisko. To może wydać się niektórym dziwne, ale poczucie humoru to cecha ludzi inteligentnych. Czasem Twoi podopieczni mogą być inteligentniejsi od Ciebie, co może być bolesne, lecz prawdziwe. Nie miej im tego za złe i nie bądź przekonany, że za każdym razem śmieją się właśnie z Ciebie. W przeciwnym razie odejdą z organizacji, opowiadając potem od czasu do czasu znajomym przy piwie: „O tak, byłem w harcerstwie, ale było niesamowicie drętwo. Szczególnie nasz druh był niesamowicie zakompleksiony”. Byłaby (powiedzmy sobie szczerze: czasem jest) to absolutna porażka systemu wychowawczego opartego tak naprawdę na pożytecznej zabawie i z niej się wywodzącego. I tym stwierdzeniem, za którym stoi w krwawym pocie zdobywane przez lat dwadzieścia doświadczenie życiowe, zakończę wywód.

Można by jeszcze poruszyć sporo wątków, wiele mogliby powiedzieć drużynowi zuchowi, pedagodzy i osoby, które z wykształcenia są „kulturalno – oświatowe”, ale zostawmy sobie to na później. Tym, którym obrana tu perspektywa odpowiada, polecam wspomnianą wyżej holenderską książkę. Korzystając z okazji powiem od razu, że w ogóle polecam czytanie książek. Słyszałem, że to bardzo rozwija. Żegnam i życzę dobrej zabawy.