Pozwólcie nam się martwić

Archiwum / Filip Springer / 07.10.2007

Rodzic musi rozumieć, że drużynowy jest jego sprzymierzeńcem. Drużynowy musi z tej roli dobrze się wywiązywać,  udowodnić, że jest kompetentny, pamiętać, że jest cały czas obserwowany i oceniany. A harcerz? Harcerz musi tylko pozwolić rodzicom o siebie się trochę pomartwić. – O harcerstwie z punktu widzenia rodzica rozmawia Filip Springer.

 

Kiedy Wasz syn został harcerzem?

– Mentalnie pewnie jeszcze w przedszkolu, formalnie w pierwszej klasie podstawówki poszedł na zbiórkę zuchów i przepadł. Nie mieliśmy nic przeciwko harcerstwu, sami byliśmy instruktorami przez wiele lat, wiedzieliśmy, jak wiele może na tym zyskać. Co ciekawe, na samych sobie mogliśmy obserwować jak zmienia się ta nasza „wyniesiona z harcówki wyrozumiałość”.

 Co to znaczy?

– Nigdy nie mieliśmy nic przeciwko harcerstwu, sami się z niego wywodzimy. A jednak będąc rodzicem i obserwując zaangażowanie swojego dziecka w działalność harcerską rodziły się w nas obawy, czy nie jest ono aby zbyt duże? Czy nie odbywa się kosztem szkoły. Czy idzie we właściwym kierunku?  Jeśli my, starzy harcerze, mieliśmy takie refleksje to co dopiero ktoś, kto harcerzem nie był, a widzi jak jego dziecko co weekend „przepada w lesie”.
Łatwego życia nie mieli z nami kolejni drużynowi naszego syna, patrzeliśmy im na ręce, bo sami wiedzieliśmy, „jak to się robi”. Podobno rodzic – eksharcerz to najgorszy rodzic i my potwierdzamy tę regułę. Dopiero po czasie nauczyliśmy się nie wtrącać. Uświadomił nam to chyba syn, który gdy sam został drużynowym gromady zuchowej często narzekał na „wszystkowiedzących rodziców”.

 Lepiej żeby się rodzic w ogóle nie wtrącał?

Dzisiejsi harcerze będą jednak mieli coraz gorzej, na scenę wchodzi generacja rodziców, którzy nigdy nie należeli do harcerstwa.

– Trochę tak, niech to wtrącanie polega może tylko na pomaganiu, od kontroli jest harcerska struktura. Z drugiej strony jest też tak, że rodzic, który kiedyś był harcerzem, więcej zrozumie. Nie zdziwi go spanie na karimacie w środku lasu, czy rowerowa wyprawa dookoła Polski. On też to kiedyś robił, wie, że to nie jest wariactwo. Trzeba jednak pamiętać, że bez względu na wszystko rodzic i tak będzie się martwić o swoją pociechę. Trzeba mu na to pozwolić.

Dzisiejsi harcerze będą jednak mieli coraz gorzej, na scenę wchodzi generacja rodziców, którzy nigdy nie należeli do harcerstwa i mniej rozumieją. Traktują harcerstwo trochę jako zajęcia pozalekcyjne, „płacę za obóz to wymagam godnych warunków”, a nie własnoręcznie budowanej pryczy i jedzenia z menażki. Im się nie wytłumaczy, że to właśnie na tym polega obozowanie, w tym tkwi urok, a od spania na pryczy nikt jeszcze nie umarł.
Tacy rodzice są też mniej wyrozumiali jeśli chodzi o wypadki losowe. Gdy w drużynie naszego syna ktoś złamał rękę, rodzice – harcerze machnęli ręką i powiedzieli: „trzeba było nie wariować”, zabrali pacjenta z obozu do domu i jeszcze podziękowali drużynowemu za pomoc. Dziś instruktor nie ma takiego komfortu, musi mieć świadomość, że jeśli coś się stanie to bardzo prawdopodobne, że rodzice pójdą z tym do sądu.

 Mieliście jakiekolwiek obawy?

Tylko takie, by „nic się nie stało”. Gdy oglądaliśmy zdjęcia z zajęć linowych czy spływów kajakowych, martwiliśmy się czy wszystko jest tam robione bezpiecznie. Ale nigdy nic złego się nie wydarzyło, więc można wyjść chyba z założenia, że wszystko było organizowane z zachowaniem zasad bezpieczeństwa.
Co do samej działalności syna w harcerstwie obaw nigdy nie mieliśmy. Wiedzieliśmy, że może to mieć tylko dobry skutek. Ale ta wiedza bierze się stąd , że my rozumiemy i znamy harcerstwo. Dlatego tak ważne jest, by zarówno instruktor jak i sam harcerz, jak Wy to teraz mówicie wędrownik, rozmawiał z rodzicami i mówił, o co dokładnie chodzi, po co on to robi i dlaczego.
Każdy rodzic zgodzi się na najbardziej szalone przedsięwzięcia (oczywiście w granicach bezpieczeństwa), jeśli będzie dokładnie rozumiał, że dzięki nim jego dziecko będzie się rozwijało, że określone zadanie da mu jakieś umiejętności przydatne potem w życiu.
To w harcerstwie zaczęła się pasja naszego syna, z której teraz on żyje. Każdy rodzic marzy o tym, by tak właśnie wyglądała życiowa ścieżka jego dziecka – od pasji do jej realizacji. Harcerstwo to umożliwia i to każdy wędrownik powinien tłumaczyć swoim rodzicom. A jak sobie nie radzi, to niech zaprosi drużynowego. Rodzic musi go znać i musi mu ufać.

 Umiecie sobie wyobrazić sytuację, w której mówicie synowi „veto”?

Nigdy do czegoś takiego nie doszło, a teraz to możemy sobie mówić ile chcemy (śmiech).
Ale takie sytuacje mogą mieć miejsce. Gdy widzę, że dziecko robi na zbiórkach coś co mi się ewidentnie nie podoba, co jest sprzeczne z moim światopoglądem (a nie moją wizją harcerstwa, bo ona często jest mylna). Bo choć harcerstwo ma wychowywać, to pierwsze skrzypce w tym procesie kształtowania młodego człowieka zawsze będzie odgrywać rodzic – zarówno instruktor jak i sam harcerz musi to rozumieć.
Nie wiemy czy zgodzilibyśmy się na to, by w ramach zajęć harcerskich nasz syn uczył się strzelać, wysadzać budynki czy pozbawiać ludzi życia gołymi rękami. Choć etap „komandoski” w harcerstwie też przerabialiśmy, był on raczej nieszkodliwą zabawą. Trzeba umieć wyczuć, gdzie ta cienka granica się kończy.

 Wasze harcerstwo różniło się od dzisiejszego?

Ubrać się jak żołnierz to był szczyt harcerskiej mody. Nasz syn i harcerze jego generacji już tego nie chcą robić.

Ostatnio dość często kłócimy się o to „czym harcerstwo jest, a czym powinno być”. Czasami zapominamy, że harcerstwo zmieniało się tak, jak zmieniała się rzeczywistość w Polsce i jest ono już trochę inne. My nie mogliśmy nosić moro i wojskowych butów, bo w czasach PRL-u były to albo zakazane, albo niedostępne. Ubrać się jak żołnierz to był szczyt harcerskiej mody. Nasz syn i harcerze jego generacji już tego nie chcą robić, bo mówią, że to źle wygląda, źle się kojarzy. To prosty przykład, ale obrazuje jak wielkie zmiany dokonały się w samym harcerstwie.
Najważniejsze jednak, by rodzic wiedział, że harcerstwo wychowuje i rozumiał, że stosuje do tego swoje sprawdzone metody. One nie zmieniły się od 100 lat.

 Istnieją złote porady dla rodzica? Instruktora? Harcerza?

Instruktor musi uświadomić wędrownikowi i jego rodzicom, czym jest wędrownictwo i jakie ma cele. Im rodzic mniej rozumie, tym instruktor musi się bardziej starać. Ale nie poprzez codzienne odwiedzanie domu harcerza i wychowawcze pogadanki. U większości rodziców włącza się blokada, gdy słyszą dwudziestoletniego drużynowego, który prawi mądrości o wychowaniu. Powiedzą od razu: „A co Ty dziecko możesz wiedzieć o wychowywaniu dzieci?”. Taki rodzic nie zrozumie, że nawet ten dwudziestolatek może mieć lepszy sposób na dotarcie do wędrownika. Choćby z tego powodu, że jest tylko o kilka lat starszy. Lepiej więc pokazać, że to co robi się z wędrownikami jest pożyteczne i
ich rozwija.

Rodzic musi chcieć zrozumieć. Nikt nie ma doskonałego patentu na wychowanie i zrozumienie tego przez rodzica jest pierwszym krokiem w dobrą stronę. Przecież harcerstwo ma pomagać w wychowaniu, ma kształtować porządnych ludzi. Jeśli rodzic zrozumie, że w drużynowym ma sprzymierzeńca, a nie wroga, może na tym bardzo dużo ugrać dla swojego dziecka.

A sam harcerz? Niech czasem odbiera komórkę, gdy szósty dzień nie ma go w domu i nie wiadomo co się z nim dzieje. Bo nawet najbardziej wyrozumiały rodzic będzie się martwił. Nawet o dwudziestopięciolatka.

Z rodzicami Lidią i Krzysztofem Springerami

Rozmawiał