Przerwa na rodzinę

Archiwum / Dorota Wieluńska / 04.11.2012

Chyba każdy zna słowa: „bo wszyscy harcerze to jedna rodzina…”. Podczas ognisk, kiedy wszyscy siedzimy otuleni wieczorną ciszą zagłuszaną dźwiękami gitary, wielu z nas słowa tej piosenki odczuwa prawdziwie. Stajemy się wielką rodziną, swoim drugim światem, na który trzeba czekać od zbiórki do zbiórki, od obozu do obozu. A jednak ta wielka rodzina to dla niektórych „za mało”…

„Ta historia, co wam powiem, jest całkiem prawdziwa” – tak, to, co zaraz przeczytacie, to prawdziwa opowieść o prawdziwych ludziach. Ich imiona zostały zmienione, choć oni sami żyją, są w moim otoczeniu, z ich dziećmi wychowywałam się w jednym środowisku. Jest w tej opowieści trochę romantyzmu, trochę szarej rzeczywistości. Ale jest to historia, którą może opowiedzieć wielu innych ludzi, bo losy ludzkie podobnie się czasem plotą. Historia, która dla każdego z nas może stać się morałem.

On, załóżmy, że miał na imię Adam, był świetnym zastępowym. Wzorem dla swoich harcerzy, ulubieńcem drużynowego. Dumnie wypinał pierś ze zdobytym Krzyżem Harcerskim, z wypiekami na twarzy zdobywał kolejne sprawności i stopnie harcerskie. Dorastał, a wraz z nim rósł jego autorytet wśród równolatków i młodszych, a także szacunek, który wypracowywał sobie wśród swoich przełożonych. Powierzali mu coraz trudniejsze zadania, coraz więcej odpowiedzialności leżało na jego barkach. Cieszył się swoimi sukcesami, może nie dostrzegał w pełni, jak dobre mają o nim zdanie instruktorzy z jego szczepu. Został przybocznym, dla wszystkich zawsze miał uśmiech, ludzie szukali u niego porady i tej uwagi, którą potrafił poświęcić potrzebującemu. Był świetnym młodym mężczyzną, z poczuciem humoru, asertywnym, grał na gitarze, śpiewał na ogniskach,  dziewczyny podkochiwały się w nim. Jeździł na obozy harcerskie, zimowiska, z powodzeniem prowadził zbiórki harcerskie, dla swojego opiekuna był obiecującym człowiekiem. Wszystko, czego się dotknął – wychodziło. W szkole dobrze się uczył, wiedział, co chce robić w życiu i znaczna jego część żyła między zbiórką a zbiórką…

Mógłby mieć pewnie wszystko, gdyby zechciał. A było ich kilku podobnych, sobie równych – młodych, ambitnych, wyjątkowych na swój sposób, Harcerzy przez to wielkie „H”. Uważali, że nic ich nie pokona, że zawsze będzie tak jak jest – całe życie w kolorach. I w mundurze. Tylko Adam nie wiedział, że od paru lat ma wyjątkową „wielbicielkę”, że za kilka lat wszystko może się zmienić…

Niech będzie, że była Elą. Była ładną blondynką, harcerką z tego samego hufca. Jeździli czasem na te same obozy, widywali się przy okazji gier hufcowych, wspólnych śpiewanek. Zakochała się, według siebie nieszczęśliwie. Wokół Adama zawsze był wianuszek wiernych słuchaczek, jego harcerzy i ludzi, którzy garnęli się do ciepła, które sobą rozsiewał. A on jej jednej nigdy nie dostrzegał, nie zwracał na nią uwagi. Trzy lata go podchodziła, w kontaktach z nim zawsze była złośliwa, nieprzyjemna z tej złości, co w niej rosła, ze swojej bezsilności. A on z wiecznym, serdecznym uśmiechem dla wszystkich.

Długo można byłoby opowiadać ich wzajemne podchody, bo i ona jemu się podobała, ale nigdy nie miał śmiałości zagadać do Eli. Najważniejsze jest w tej historii, że się w końcu odkryli. Teraz już razem jeździli na rajdy, na biwaki, na obozy. Zasypiali przytuleni do siebie podczas nocnych śpiewanek. Ją uwielbiały zuchy, jego harcerze. Inni dorośli instruktorzy cenili ich oboje.

Dlatego dla wszystkich stało się nieprzyjemną niespodzianką odkrycie, że dla własnej rodziny coraz bardziej zostawiają tę harcerską rodzinę. Coraz mniej czasu mieli dla innych, zatrzymywali ten cenny skarb dla siebie. Po latach Adam powiedział, że to dom-praca-dzieci-małżeństwo (w dowolnej kolejności) tak ich oddaliły od harcerskiego życia, krwi, która płynęła w ich żyłach, ale okazała się w pewnym momencie nie niezbędna.

I do tej chwili ich historia jest uniwersalna. Ja sama znam podobnych małżeństw kilka – harcerzy „pełną gębą”, którzy w pewnym momencie wzięli od harcerskiego życia „przerwę na rodzinę”. Jest niemożliwe angażować się we wszystko tak samo. A w pewnym momencie życia dopada ludzi dorosłość, która każe zarabiać, brać odpowiedzialność za drugiego człowieka, którego się oswoiło, za nowe osoby, które powołało się do życia. I tak na wielu z nas przychodzi taki czas, kiedy trzeba wybierać – czy być wiecznym harcerzem w krótkich spodenkach z gitarą śpiewającym do białego rana, czy założyć krawat i z teczką wędrować co rano w przyszłość. I niestety chyba nie ma jednej dobrej odpowiedzi.

Adam odszedł, usunął się w cień, zniknął dla swoich podopiecznych i przełożonych. Wziął harcerski urlop. Ela zostawiła zuchy, by zająć się własnymi pociechami. Oni zniknęli, na ileś lat nie było ich dla świata, w którym jeszcze przed chwilą żyli pełnią życia. Nie wiem, co wtedy myśleli ludzie, którzy chcieli, by ta dwójka zawsze śpiewała w duecie na ogniskach. Wiem, co myślimy dzisiaj, my – którzy mogą ich znowu słuchać, mogą znów błagać Adama o zaśpiewanie Gagarina późno w noc. Mamy w nich oparcie kogoś, z kim zawsze można porozmawiać o swoim problemie, kogoś, kto potrafi przekonać samą swoją obecnością, że warto zostać, gdy myślało się, że już nic nas nie czeka.

Adam i Ela potrafili wrócić. A w ich historii to prawdopodobnie najpiękniejszy epizod. Podchowali dzieci, te same, z którymi potem ja jeździłam na obozy. Potrafili wrócić do tego wszystkiego, co było przed ich urlopem. Wrócili pięknie, w nowe miejsca, funkcje i zajęcia, ale jakby to wszystko na nich czekało. Wrócili z uśmiechem, pełni energii i bardzo szybko zostali wciągnięci w harcerski wir.

Dziś ich córki są przybocznymi, starsza została niedawno instruktorem. Potrafią się bawić, śmiać, mają cały świat u stóp.

Niełatwo jest odchodzić. Jeszcze trudniej wracać. Żeby odchodzić, trzeba mieć siłę. Na walkę z sentymentami, na niewracanie do tego, co było, na niezawracanie skoro już zaczęło się iść przed siebie. Ale także na niepalenie mostów. Trzeba odchodzić dobrze, odpowiednio zdecydowanie i zarazem spokojnie. A żeby wrócić – trzeba mieć charakter. Oby każdy z nas go miał, jeśli przyjdzie taka potrzeba.

phm. Dorota Wieluńska – przyboczna w 77 WDH „Viva Rosa”, gdzie odnajduję na nowo radość z pracy harcerskiej; wędrowniczka w 423 WDW „N.R.D.”, gdzie wcale nie uczę się niemieckiego; studentka „keśw”, miłośniczka wędrówek po górach, zasłuchana w rytmach z Jamajki; fotograf-amator i potwór książkowy; uparta jak osioł i wiecznie z własnym zdaniem, ale mimo to szczęśliwa.”