Pustka po skautingu
Jaką wyższą ideę oferuje dziś cywilizacja Zachodu swej nastoletniej młodzieży? I dlaczego setna rocznica stulecia skautingu przeszła przez świat bez większego echa? – przeczytaj w tekście Piotra Skórzyńskiego opublikowanym w dzienniku „Rzeczpospolita”.
Ci, którzy lubią jubileusze, mogli świętować w tym roku nie tylko 60. rocznicę początku zimnej wojny, czyli blokady Berlina Zachodniego, oraz 50. rocznicę Sputnika i taką samą EWG (dzisiaj Unii). Mogli też obchodzić 25. rocznicę wielkiej psychologicznej bitwy o rozmieszczenie pershingów w Europie, a także 20. rocznicę przemówienia berlińskiego Ronalda Reagana – Panie Gorbaczow, jeśli chce pan pokoju i wolności, niech pan zburzy ten mur! – oraz zwycięstwa jego polityki, jaką było w grudniu 1987 r. podpisanie traktatów o rozbrojeniu strategicznym.
Ale istnieje jeszcze bardziej okrągła rocznica, która jednak, co znamienne, pozostała niedostrzeżona. To setna rocznica powstania skautingu, czyli po polsku harcerstwa.
Skauting wydaje się z perspektywy stulecia ostatnią próbą postawienia tamy szerzącemu się jak burza materializmowi. Gen. Baden-Powell, sławny ze swoich niekonwencjonalnych sukcesów w Indiach i Afryce (gdy zdarzało mu się m.in. w pojedynkę konfrontować z tłumem wrogich wojowników), wykorzystał niezwykły sukces swoich wspomnień oraz spontaniczne próby naśladownictwa ćwiczeń terenowych przez chłopców i założył ruch, który, jak się okazało, miał objąć cały świat.
Oparł go na ewangelicznym wezwaniu do pomagania innym i zespolił z atrakcyjnymi dla młodzieży – zwłaszcza w epoce bez radia i telewizji – zajęciami na wolnym powietrzu, połączonymi z różnymi formami współzawodnictwa. 70 lat później Tomasz Strzembosz, naczelnik Związku Harcerstwa Polskiego, zdefiniuje jego ideowe przesłanie jako rycerski kształt chrześcijaństwa. Przysięga harcerska była wyraźnym odniesieniem do pasowania na rycerza.
Można argumentować, że wraz z rosnącą wydajnością gospodarki kapitalistycznej oraz nurtem rewizjonistycznym w ruchu robotniczym skauting walnie przyczynił się do klęski rewolucyjnego socjalizmu na Zachodzie. Młodzi ludzie bowiem współdziałali ze sobą, nie zwracając uwagi na dochody swoich rodziców i uczyli się, że ich ubożsi lub bogatsi rówieśnicy są w gruncie rzeczy tacy sami jak oni.
Od razu, niestety, trzeba dodać, że jeszcze większy sukces odniosła jego rozbudowana hitlerowska wersja z II połowy lat 30. Młodzi Niemcy integrowali się na letnich obozach i wyrastali w przekonaniu, że stanowią naprawdę jeden naród – co potem poskutkowało zadziwiającą wytrwałością młodych żołnierzy walczących do końca wbrew całemu niemal światu. Mniej znane są efekty obozów letnich dla młodzieży sowieckiej: jej oddanie dla sprawy ZSRR było jednak w latach wojny chyba jeszcze większe.
Co dowodzi, jak naturalna jest dla młodych niezepsutych ludzi potrzeba integracji z czymś wyższym, a w każdym razie większym od siebie.
Harcerstwo polskie (z groteskową wstawką walterowców) przeszło w PRL proces degradacji i spustoszenia podobny do wszystkich innych społecznych instytucji. Jan Kott wspominał jak paru wydelegowanych „towarzyszy bezpartyjnych” tworzyło najróżniejsze fikcyjne organizacje i manifesty: „Słowo »fałszywka« jeszcze wtedy nie istniało. Moim przydziałem było już od roku wydawanie pisemek i układanie ulotek postępowych katolików. (…) Dyktowaliśmy na zmianę, Żółkiewski i ja, Bieńkowski pisał. Deklaracja Kół Inteligencji Katolickiej, że wierzący i niewierzący podają sobie rękę… I odezwa harcerzy, w imię wolności i wypełnienia się proroctwa Mickiewicza (…).” („Przyczynek do biografii”)Oczywiście chodziło o to, by przejąć struktury harcerstwa i zniszczyć jego charakter. Zamiast działania dla innych i ducha rycerskiego – jakkolwiek by go rozumieć – komuniści wprowadzili takie szczytne idee, jak przygotowanie do socjalistycznego współzawodnictwa pracy (czytaj wyśrubowywanie norm produkcji) czy działanie dla pokoju na świecie (czytaj rozbrajanie Zachodu).
O próbach odrodzenia harcerstwa w 1956 r., a potem po 1980 r., pisze w książce „W stronę zachodzącego słońca” prof. Tomasz Strzembosz, opisując m.in. niechlubną rolę Jacka Kuronia. Ale ZHR, który w zamyśle (wobec betonowego oporu władz ZHP) miał odrodzić ruch harcerski – poniósł klęskę podobną do innych inicjatyw tego rodzaju.
Dzisiaj polskie harcerstwo egzystuje zmarginalizowane, podzielone i bezradne wobec XXI-wiecznej kultury telewizyjnej. Podobnie jak skauting wszędzie indziej.
Narzuca się oczywiste pytanie: jaką wyższą ideę oferuje dziś cywilizacja Zachodu swej nastoletniej młodzieży? O jej emocjonalno-ideowej pustce pisał już Alan Bloom w swoim „Zamykającym się umyśle”. Jego zdaniem jedyną wielką sprawą mogłoby być dla niej zdobywanie kosmosu. Ale załogowe loty kosmiczne okazały się tak kosztowne, przy tak niejasnej perspektywie jakichś wymiernych korzyści, że obecnie nawet stacja orbitalna Alfa stała się przedmiotem ostrej krytyki albowiem niemal wszystkie doświadczenia tam dokonywane można dzisiaj przeprowadzić bez udziału ludzi.
Czy zatem w obliczu zaniku chrześcijaństwa i deprecjacji pojęcia narodu nie pozostaje jedynie ekologiczny ekstremizm w postaci pseudoreligii Gai? Jeśli różne zapisy w internecie i przygodne rozmowy mogą być jakąś wskazówką, wydaje mi się, że w tym właśnie kierunku ewoluuje postawa większości młodzieży. Byłoby to może nieszkodliwe, gdyby nie łączyło się na Zachodzie z jeszcze bardziej ekstremalnym odrzuceniem kapitalizmu.
Ów infantylny z naszej perspektywy „sprzeciw wobec systemu” – jak się wyrażali buntujący się rodzice w latach 60. i 70. (którzy bez problemu potem się w nim odnaleźli) – posiada parę aspektów. Ekonomiści powiedzą o lękach przed wyzwaniami coraz bardziej selektywnego rynku pracy, psycholodzy będą nam tłumaczyć, że wrażliwość młodości nigdy nie zaspokoi się samymi tylko imprezami wraz z przygodnym seksem.
Jest jednak jeszcze jeden aspekt. Geopolityczny. Wszystko to dzieje się bowiem na oczach nastolatków nieco ciemniejszego koloru skóry, którzy w wielu miastach Zachodu stanowią już dziś większość uczniów w szkołach publicznych: potomków emigrantów muzułmańskich. A oni nie cierpią na brak wielkiej idei. Przeciwnie: są nią indoktrynowani od małego. Mówi im ona, że dobrobyt Zachodu to skutek wyzysku ludów kolorowych, a tę neomarksistowską fantazję potwierdzają z całą powagą wykładowcy uniwersytetów i medialne autorytety.
Kiedy więc owe ofiary kapitalizmu uznają, że dobra białych ciemiężców należą się dzieciom Allaha, naprzeciw siebie znajdą nie „chrześcijańskich rycerzy”, by posłużyć się określeniem prof. Strzembosza, ale pacyfistów, relatywistów lub „antyglobalistów”, którzy zgodnie z mądrościami multikulturalizmu, jakie im wpojono, po prostu oddadzą pole.
Nie jest więc może przypadkiem, że tej właśnie okrągłej rocznicy ani politycznie poprawne instytucje nowoczesnych państw zachodnich, ani jeszcze bardziej postępowe media jakoś nie zauważyły…
Piotr Skórzyński
Tekst pierwotnie opublikowany w „Rzeczpospolitej”- http://www.rp.pl/artykul/75227.h
tml
Serdecznie dziękujemy redakcji dziennika „Rzeczpospolita” za możliwość przedrukowania materiału