Quincunx polski
W siódmej części cyklu „Rzeczpospolita Szlachetna” prezentujemy postać Stanisława Orzechowskiego, statecznego w niestateczności hardego Rusina, jednego z najbardziej niepospolitych ludzi polskiego renesansu.
Najpierw tło. Jest druga połowa XVI wieku. Na tronie polsko-litewskim zasiadają ostatni przedstawiciele sławnej dynastii Jagiellonów: Zygmunt Stary i Zygmunt August. Gmach ustroju Rzeczypospolitej jest już mniej więcej ukształtowany w oparciu o fundament konstytucji Nihil novi. Unia polsko-litewska zmierza ku jeszcze ściślejszej federacji. Do Polski przychodzą religijne nowinki i znajdują podatny grunt w kraju, gdzie podejmowane są kolejne próby zniesienia wielkiej schizmy. Stronnictwo egzekucjonistów ambitnie wysuwa reformistyczne postulaty. W końcu jest to czas, gdy w samej tylko Padwie studiuje około tysiąca przybyszy z odległej Sarmacji.
Stanisław Orzechowski był aż nazbyt człowiekiem swej epoki. Julian Krzyżanowski określa go niemal wprost warchołem, który dostosowując się do zmiennych wiatrów historii czy też własnych zachcianek, produkował swoje płomienne pisma. Stanisław Tarnowski jest dla Roxolanusa – jak Orzechowski się niekiedy podpisywał – nieco bardziej wyrozumiały. Mimo że nie odmawia mu mało zaszczytnego tytułu „kaptatora benewolencji”, czyli twórcy poszukującego więcej poklasku, niźli prawdy, mimo że nazywa jego dzieła „arcydziełem sprzeczności i dysharmonii”, w których szukamy „języka raczej niż jego myśli” – to nie odmawia Orzechowskiemu „talentu pisarskiego wielkiego, wymowy i energii niepospolitej, giętkości i łatwości wielkiej, rozumu i zdolności argumentowania”, a przede wszystkim kilku myśli wielce ciekawych, inspirujących, a przede wszystkim prawdziwych.
Ale od początku. Orzechowski urodził się na polsko-ruskim (ukraińskim) pograniczu w Przemyślu lub znajdującym się w jego okolicach majątku Orzechówka w roku 1515 lub 1513. Szczęście miał od urodzenia, wraz z wejściem na ten łez padół, stał się bowiem „z automatu” krewnym „poćciwego” ojca naszej literatury, Mikołaja Reja. Edukację rozpoczął w przemyskiej szkole katedralnej, później trafił do Akademii Krakowskiej, w której gotyckich murach przebywał dwa lata, gdy rektorem był jeden z najsłynniejszych naonczas astrologów Europy, Marcin Biem.
W 1528 roku Orzechowski wyruszył na studia ku Europie, gdzie podczas następnych 17 lat zwiedził wszystkie najważniejsze ośrodki akademickie: Wiedeń, Wittenbergę, Lipsk, Padwę, Bolonię, Rzym, Wenecję, poznał Marcina Lutra, Filipa Melanchtona, Marcina Kromera, Ulricha von Huttena i w końcu zaprzyjaźnił się z malarzami niemieckiego renesansu, Łukaszem Kranachem starszym i Albrechtem Dürerem.
Błyskotliwe studia ukształtowały jego niepowtarzalny, porównywalny do horacjańskiego styl, niepospolitą umysłowość zaprzyjaźnioną z największymi myślicielami antyku, średniowiecza i czasów jemu współczesnych a chyba także w pewnym sensie jego zbytecznie wyrobioną indywidualność, chwiejne poglądy odpowiednie czasom umysłowego trzęsienia ziemi, kiedy to odkrywano nowe kontynenty, druk, a wielu ludzi z racji, że się „czego trzymać nie było lub nie wiadomo czego albo nie chciało – trzymało się zanadto siebie samego”.
Orzechowski był klasycznym przykładem gente Ruthenus-natione Polonus, czyli Rusina (Ukraińca) z pochodzenia, obywatela wielonarodowej Rzeczypospolitej, który jednak zawsze libenter profiteor – wolno, z dumą i hardością wyznawał, że Ruthenorum esse pozostaje Rusinem (Ukraińcem). Po powrocie z europejskich studiów Orzechowski wsławił się w Sarmacji głównie licznymi, głośnymi, pełnymi kontrowersji procesami sądowymi, płomienną publicystyką około sejmową, opozycją wobec celibatu, którą aktywnie realizował jako kanonik przemyski, mając piątkę dzieci.
Nie miejsce to jednak i czas na przypominanie kolejnych barwnych przygód Orzechowskiego, kiedy to cała szlachta Rzeczypospolitej stała po jego stronie w sporze z biskupami i odprowadzała go w zbrojnych orszakach na kolejne procesy, byleby tylko temu genialnemu jej benewolencji kaptatorowi i wartogłowemu burzycielowi włos z genialnej a zmiennej głowy nie spadł. Pochylmy się jednak nad jego politycznym pisarstwem i myślą.
Marta i Maria
„Policja” to ostatnie dzieło i zarazem testament Orzechowskiego. Najbardziej dojrzałe, najpełniejsze, zakrojone na wielką miarę – niezachowane jednak w całości bądź w ogóle przez autora niedokończone. Tytuł nawiązywał do arystotelesowskiej politei, koncepcji idealnego ustroju politycznego. W przedmowie owego dzieła Orzechowski przedstawia czytelnikowi (na czele z królem) związek między praktyką i filozofią polityczną. „Jedna jest jak Marta, skrzętna i zabiegliwa, druga jak siostra jej Maria w wysokiej kontemplacji zatopiona”. Orzechowski, używając kunsztownych metafor, wskazuje jak to filozofia polityczna szuka prawdy, ostatnich przyczyn, podczas gdy praktyka korzysta z jej odkryć w kierowaniu sprawami publicznymi. Praktyka polityczna jest jak „sternik lub wioślarz na łodzi”, filozofia polityczna zaś „z nauk swoich skrytych niebo, gwiazdy, wiatry onym pokazuje”.
Aurea Libertas
Jakie więc „niebo, gwiazdy i wiatry” pokazuje nam filozof polityki Stanisław Orzechowski? Pierwsza rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy podczas lektury pism Roxolanusa, jest jego afirmacja wolności. Nie było chyba drugiej tak bujnej i barwnej w swej polszczyźnie apoteozy tej wartości w polskiej literaturze aż do czasów romantyzmu (zresztą choćby Tarnowski wskazuje pewne podobieństwo retoryczne Orzechowskiego i wieszczów). Jest to też bardzo specyficzna koncepcja wolności, właściwa – jak sugeruje autor – tylko obywatelom Rzeczypospolitej. Ta wolność jest zarazem przyrodzona, niezbywalna jak i stanowi swoisty cel sam w sobie, cnotę nie tyle daną, co zadaną.
„Polak zawsze wesołym w królestwie swym jest, śpiewa, tańcuje swobodnie, nie mając na sobie niewolnego obowiązku żadnego”, „Polak, jako orzeł bez pętlic, na swej przyrodzonej, pod królem swym bujam w swobodzie”, „Polak w siermiędze na wole na harc przeciwko tej niewoli wyjechał”. Ta afirmacja wolności, bycia „orłem bez pętlic” jest również związana z pogardą lub co najmniej poczuciem wyższości względem „zniewolenia”. Polacy są więc „wolnymi królami”, „ilko widzisz Polaków, tylko widzisz swobodnych panów” w przeciwieństwie do mieszkańców innych mocarstw, którzy „nie mają obrony przeciwko zwierzchności książęcia swego”. Wolność daje odwagę, płoszy zniewalający strach („zajęczego serca jest niewola”). Człowiekowi o godności nieniewolniczej, człowiek uzależniony, podległy „ustępować musi jako lwowi ustępują sarny”. Wolność pozostaje w pismach Orzechowskiego wartością centralną, niemal synonimem polskości, wartością, która nobilituje, wyróżnia; jest fundamentem nie tylko ustroju Rzeczypospolitej, gwarantem trwania tego „wiecznego królestwa”, ale wręcz tożsamości jej obywateli.
„Mnie wolnego słuchaj Polaka, wzywam cię do siebie, wolności swej przyrodzonej i błogosławieństwa swego szczodrobliwie i wiernie użyczam tobie, nie dla siebie, ale dla samego ciebie, w społeczność swą cię biorę, z niewolnika wolnym wolnością swą cię czynię (…)”. Nie potrafię jakoś obojętnie przejść obok tego fragmentu, w którym „wolny Polak” sprzed lat niemal pięciuset, Stanisław Orzechowski, zwraca się do nas, swych późnych wnuków. Po niemal trzystu latach, z krótkimi przerwami, znów mamy jak Roxolanus możliwość „śpiewać i tańcować swobodnie” w „swym królestwie”, o które z taką ofiarnością walczyły liczne pokolenia. Wolność jest to dar zaiste nieszczęsny i w obsłudze nieprosty. „Mnie wolnego słuchaj Polaka”, mówi Orzechowski.
Quincunx polski
Cóż to jest ten quincunx? Orzechowski tłumaczy to, jak zwykle z wielką swadą, jako „cynek”, czyli ostrosłup. Za pomocą tegoż ostrosłupa obrazuje on idealny ustrój. Pomijając już jednak dokładniejszą analizę tego „trydenckiego” cynka, który według Orzechowskiego zakładał, że dobro królestwa opiera się na królu, ołtarzu, wierze i kościele, wolałbym zaproponować refleksję nieco innej natury, zainspirowaną przedmową tego dzieła. „Quincunx” zaczyna się bowiem od słów, że kto przeczyta owe dzieło, „pozna wiele rzeczy skrytych a pożytecznych i dopiero sam siebie obaczy i pozna, czym jest, gdzie jest, czym stoi, czym ginie i czym naprawiony być może”. Zachęca nas więc Orzechowski do refleksji politycznej nad „rzeczami, na których wszystka Korona Polska stoi”. Jak byśmy więc dziś naszkicowali ten quincunx polski? Jak ten quincunx polski należy pojmować? Na jakich „czterech kąciech” się opiera nasza dzisiejsza Rzeczpospolita? Orzechowski, zainspirowany Arystotelesem, podpowiada: „Rzeczpospolita jest to dom jednej rodziny”. Dodaje też, że czasem zdarza się, że „na swój młyn wszytką wodę wiedziemy, jakoby Rzeczpospolita jeden tylko członek, a nie ciało z wiela różnych członków spojone, a zjednoczone była”.
Zdaje się Roxolanus wyjawia nam tę „rzecz skrytą a pożyteczną”, że sensem polityki jest obrona pewnej „całości”, wspólnego dobra, jeśli nawet nie wspólnoty w ogóle. Według Orzechowskiego myślenie i działania polityczne oparte winno być na tym niezmiennym i trwałym, fundamentalnym aksjomacie „pospolitego pożytku”. W „Quincunksie” Orzechowski tworzy taką malowniczą metaforę, jakoby posłowie na sejmikach, „którzy inak uróść w Rzplitej nie mogą, Rzeczpospolitą mieszając rosną” – „w odmęcie wody mieszając łowią węgorza”. Znaczy to ni mniej, ni więcej: źli obywatele, wichrzyciele, rozrywają Rzeczpospolitą – tę całość, wspólnotę i załatwiają swe własne interesy. Jednakże „jak mówić cnemu Polakowi (…) przystoi” – „proszę wszech, dla Pana Boga, abyśmy tych węgorzów w tym odmęcie Rzplitej łowić na sejmiech przestali, boć miast węgorza swego, ułowimy leda kiedy w tym odmęcie srogiego bazyliszka pospolitego, który jednym wzrokiem swym wszystką Koronę Polską razem zarazi”. Orzechowski przestrzega – w materii tak wrażliwej jak polityka, prywata – „łowienie węgorzów”, patrzenie wyłącznie przez pryzmat własnego interesu lub widzimisię jest wielce niebezpieczne, grozi – „srogim bazyliszkiem”, który zatruwa całe życie publiczne. „Cnemu Polakowi mówić przystoi”, że w polityce, działalności społecznej jakiejkolwiej trzeba pamiętać, że Rzeczpospolita to „ciało z wiela różnych członków spojone a zjednoczone”. Rzeczypospolitej, quincunksowi polskiemu zagraża też „tyrannis jednego, albo tyrannis pospólstwa”. Idealny kształt ustrojowy – czy też raczej figura, ostrosłup – powinno zakładać równowagę. Wspomina też o wadze harmonii i zaufania społecznego, którego osiągnięcie jest już same w sobie wielkim wysiłkiem. „Kiedy jedna, dwie albo kilka strun na lutni niestrojne, łacno je według drugich naciągnąć i nastroić, ale kiedy wsztyka lutnia niestrojna, bardzo trudno. Jednak struny łacniej naciągać niźli ludzi, którzy nieradzi się w sedno tknąć dają”.
Prawdę stwierdził Stanisław Tarnowski, że do Orzechowskiego przyciąga „jego polszczyzna naprzód”. Cytatów, słów ledwie pięknych, dźwięcznych, niepowtarzalnych w jego pismach jest wiele. Już dla samej ich estetycznej wartości powinno się Orzechowskiego czytać. By np. obserwując bieżące życie publiczne, nam na myśl przyjdzie, że „nie tak – nie tak zaiste przodkowie nasi założyli tę Rzplitą” nie nadużywać słów cudzych, postronnych narodów „twarzy na szyjach swoich nie nosić”, nie dawać feedbacku mainstreamowym określeniom, a po prostu za Orzechowskim oskarżyć „zdzierców Rzplitej” o zwyczajne „rwactwo”. „W Polskę, to jest sami w się wejrzyjmy” mówi nam sprzed wieków przewrotny, acz genialny Stanisław Orzechowski, a że „łatwo praktykę bez (przez) spekulatywy ustawić”, czytać te spekulatywy, tj. pisma jego trzeba i w czyn przekuwać, do czego mam nadzieję w tym tekście skrótowym zachęciłem i benewolencję miłego czytelnika skaptowałem.