Rada obozu melduje

Archiwum / 28.01.2007

Wybrany obrazSama się sobie dziwię, jak często zdarza mi się w harcerskiej pracy nie doceniać najprostszych pomysłów. Tymczasem one okazują się ponadczasowe i uniwersalne. W dodatku sprawdzone przez poprzednie pokolenia. Nic tylko korzystać.


phm. Monika Marks

Korzenie mojej drużyny sięgają lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Jak na półwieczną historię, zbiór kronik, dokumentów i pamiątek mamy skromny. Usprawiedliwiamy się zawsze, że kronikarstwo nigdy nie było mocną stroną naszego środowiska. Ja to doskonale rozumiem, moje pamiętniki też zawsze urywały się po drugiej stronie. Próbowaliśmy kiedyś z blogiem drużyny, także bezskutecznie. Po prostu nie ma wśród nas osoby wystarczająco systematycznej, uporządkowanej i zawziętej. Może kiedyś trafi do nas jakiś niespełniony dokumentalista, tymczasem jednak przeglądamy okazjonalnie te niedokończone wspomnienia, te puste kartki w wielkich, ręcznie oprawianych księgach i śmiejemy się, trochę przez łzy, że, jak historia nakazuje, w naszej drużynie tak już musi być.
Jakiś czas temu, w ramach podróży sentymentalnej, przeglądaliśmy po raz kolejny szafkę z naszą przeszłością. Kroniki, jak wspomniałam, porywające specjalnie nie były. Wiele radości dostarczyło nam za to przetrząsanie obozowych książek pracy. W jednej z nich znaleźliśmy na przykład…
Meldunek:
Rada Obozu Morski Bastion melduje o przepracowaniu 10 roboczogodzin przez zastęp im. Obrońców Helu przy układaniu cegieł w dniu 29 lipca…
Komendant obozu
(podpis)
Albo:

 

…melduje o przepracowaniu 10 roboczogodzin przez zastęp im. Obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku przy przyjęciu towaru w sklepie…
To był rok 1977.
Śmiechu było co niemiara. 

                                                                    ***
Był sobie raz obóz, leśny, stacjonarny, na którym było strasznie dużo wędrowników. Kilkunastu skumulowanych w jednym podobozie i cała masa porozrzucanych gdzie się tylko dało, w pocie czoła piastujących zaszczytne funkcje oboźnych, programowców, opiekunów szóstek… Im też coś się od życia należało. A przynajmniej od komendy obozu.
Kiedy wychodzili, las był pogrążony w głębokim śnie. Dwuosobowe patrole, zaopatrzone w kompas, mapę i bochenek chleba, powoli znikały w mroku. Gdy po kilku godzinach znów przysiadali się do wspólnego ogniska, nad jeziorem wschodziło słońce, a po lesie snuła się poranna mgła. Wracali po kilkunastu kilometrach wędrówki, przemyśleń i rozmów, jeszcze nie wiedząc o tym, że to dopiero początek. Bo teraz myśl, która w nocy im towarzyszyła, którą słowo po słowie składali i analizowali, o której przegadali długie godziny, miała zostać wcielona w życie. Mieli wyjść w świat, zobaczyć, pomyśleć i pomóc, czyli działać.
Jedni wysprzątali główną (i jedyną) ulicę we wsi. Inni pomogli starszemu człowiekowi naprawiać dach. Jeszcze inni przynieśli ogromne torby pieczarek, otrzymane w podzięce za pomoc przy sortowaniu grzybów. Pierwsi puchli z dumy, że wspomniana wieś ma teraz najpiękniejszą ulicę w okolicy. Drudzy zbulwersowani, roztrząsali, dlaczego staruszek naprawiał dach, kiedy jego syn siedział przed telewizorem. Trzeci zaprosili wszystkich na wielką pieczarkową ucztę. Wszyscy zgodnie twierdzili – było wspaniale, naprawdę wystarczyło się rozejrzeć. Dobrze, że poszliśmy.


Był rok 2005. Szykowałam z Ewą coś specjalnego dla obozowych wędrowników. Kiedy obwieściła mi swój plan, pomyślałam, że to pomysł rodem z „jej czasów” i w duchu się uśmiechnęłam. Tak jak śmiałam się razem z drużyną oglądając meldunki Morskiego Bastionu. A kiedy nasi wędrownicy wracali, tacy weseli, podekscytowani i szczęśliwi,  pomyślałam – ciekawe, czy jeśli teraz to opiszę, za 30 lat ktoś, kto to przeczyta, też będzie się w duchu śmiał z tego jak to „kiedyś bywało”.

Wybrany obrazphm. Monika Marks – w redakcji Na Tropie odpowiedzialna za pozyskiwanie autorów spoza ZHP, namiestniczka  wędrownicza hufca Warszawa Żoliborz, była drużynowa 127 Warszawskiej Drużyny Wędrowniczej "Plejady", studentka geografii na Uniwersytecie Warszawskim.