Rajd Przygodowy Góra Ślęża 2008 zakończony

Archiwum / 19.05.2008

26 kwietnia w Sobótce i okolicach Masywu Ślęży odbył się Rajd Przygodowy Góra Ślęża  – pierwszy z Cyklu Nonstop Adventure ZHP 2008. Na ponad 60-kilometrowej trasie ścigało się 80 zawodników z różnych części Polski. Mieli do pokonania etapy rowerowe, trekingowe, biegi na orientację i kajaki na Zalewie Proszkowickim.


Masyw Ślęży znany jest Wrocławianom z ciekawych tras rowerowych i szlaków do pieszych wędrówek. Po raz pierwszy jednak w tych okolicach został zorganizowany rajd przygodowy, który wymagał od uczestników dobrej nawigacji, zgranego czteroosobowego zespołu  z jedną osobą płci przeciwnej i umiejętności kilku dyscyplin sportu naraz. Rajd był krótki, ale wymagający na tyle, że najlepsi kończyli trasę po 8 godzinach. Było bardzo szybko, a różnice czasowe między poszczególnymi zespołami często tylko kilkuminutowe.

O 12.00 w południe na Rynku w Sobótce, kiedy to miał miejsce wspólny start i gdzie rozpoczynał się pierwszy bieg na orientację, nikt tak naprawdę nie wiedział, czego się spodziewać na górze. A na górze poranny deszcz zrobił swoje i w wielu miejscach to właśnie błoto okazało się głównym czynnikiem spowalniającym. Po rowerze i drugim biegu na orientację na pierwsze zadanie specjalne – przeprawę przez rzekę – prowadzące teamy dojechały już koło godziny 14.00. Potem etap kajakowy i na rowerach zawodnicy dostawali się na miejsce drugiego zadania specjalnego, gdzie mieli do pokonania sekcję linową – zjazd linowy do kamieniołomu pionową ścianą i wejście łatwiejszą drogą przy pomocy lin poręczowych. Podczas, gdy najlepsze zespoły przybiegały na metę, wiele innych dopiero przygotowywało się w bazie – w strefie zmian – do wyjścia na ostatni etap trekingowy.

Bardzo dużo emocji dostarczyła walka o pierwsze miejsce. Zespoły Speleo Salomon i Deuter Adventura do samego końca ostro walczyły, często praktycznie depcząc sobie po piętach. Ostatecznie o godzinie 19.54, jako pierwsi wpadli na metę zawodnicy Speleo, a dopiero pół godziny później Adventura. Trzecie miejsce zajął SX Sport Freeride Team z czasem 9 godzin i 35 minut. Całą trasę pokonało w sumie 7 zespołów, ale wszyscy, którzy walczyli do samego końca nie mieszcząc się później w limitach czasowych, zasługują na wielkie gratulacje.

Wśród startujących pojawili się również harcerze. Dla najlepszego harcerskiego teamu przewidziana była nagroda specjalna. Czwarte miejsce w stawce zajął team ZHP Oświęcim, a na siódmym uplasował się HKS Hades. Trzeba było jednak móc potwierdzić swoją przynależność do naszej organizacji, a zrobiły to tylko trzy zespoły: Marne Szanse, Emile Rulez i Szarpanina, z których żadnemu, pomimo ostrej walki, nie udało się dojść do mety. Wszyscy mocno kibicowaliśmy teamowi Emile Rulez, złożonemu z trzech dziewczyn i jednego chłopaka, jako, że w AR mówi się o braku kobiet, a ja prywatnie zawsze uważałam, że kobiet do teamu należy szukać wśród harcerek ;)

Relację „na żywo” ze Ślęży można było znaleźć na stronie rajdu, a następnym z Cyklu Nonstop Adventure ZHP 2008 jest Rajd Przygodowy Szarpanina, który odbędzie się w okolicach Bełchatowa w dniach 6 – 8 czerwca. Wszystko można znaleźć oczywiście na www.nonstop.podgore.pl.

Ola Drewienkowska

Przycisk z napisem TEAM

Mlask, Mlask, przednie koło ląduję w pokaźnych rozmiarów kałuży nieopodal drogi, noga coraz głębiej wchodzi w błotnistą breję, szybkim szarpnięciem wyrywam się z kleistej mazi . Ukradkowe spojrzenie na zmęczone i wybrudzone twarze towarzyszy – jest pięknie!

Zaczynamy giętko, zwinnie i szybko – 6 kilometrowy Bieg na Orientację nie robi na nas większego wrażenia. Jeden duży podbieg, poza tym warianty oczywiste. Trzymamy truchtowe tempo, nie śpiesznie przeskakując z nogi na nogę. Serducho jak zawsze wali na początku mocno – jest parno, dżdżysty poranek zapowiadał basenową pogodę do końca imprezy.

Panie i panowie – rower. Patrzę pierwej na schemat i cieszę się – 15km. Ha! sprint konkretny, pewno proste i pewne asfalty, czyli walka na granicy wysokich przełożeń z dala od klamki hamulcowej. To dobrze – niespecjalne, pachnące hipermarketowymi wyprzedażami rowery towarzyszy o zasięgu “dom-sklep-dom”, aż proszą się o łagodne traktowanie. Patrzę później na mapę. Poziomice zagęszczone, drogi leśne, na zewnątrz kapie. Konsternacja – czyli że będzie dłużej. Zmartwiony jestem po odprawie. Robiąc dobrą minę do złej gry, siadam nad mapą i obmyślam kombinatorskie warianty. Za dużo ich nie ma. Trzeba się jeno dobrze trzymać tych ścieżynek i liczyć odbicia. Będzie dobrze.

Wyjeżdżamy z sobótki tempem spokojnym. Spokojnie wbijamy też w ślężańskie szlaki. A ich za to nie brakuje – są paseczki, niedźwiadki, kółeczka, kwadraciki – cała masa do wyboru do koloru. Mapa tryska różnobarwną tęczą. Gdyby jeszcze z takim polotem konstruktorzy tychże szlaków raczyli plasnąć farbą nieco więcej drzewek…. Już na początku błoto. Czyli że za dużo nie pojeździmy. Ale działamy, wespół giętko wspieramy się jak tylko sprzęt i łydka pozwala. Ważne – nie gubić szlaku, czekać na odbicie! Mocno pod górę, błota coraz więcej, czas zakasać nasze stalowe rumaki i zarzucić na plecy. Działa znowu zespół – jak za wciśnięciem wielkiego czerwonego przycisku z napisem TEAM – jest wzajemna pomoc, kooperacja pełna, dzięki czemu nie odpuszczamy bardziej doświadczonych “gołołydkowych” zespołów i na punkt wbijamy w peletonie. Podbijamy i w górę – znowu mnóstwo błota i znowu kamory, trochę chaszczowania i teraz już tylko mocny ostry zjazd w dół. Trzepie mocno, bo nawierzchnia urozmaicona. Dużo strachu mam z tymi naszymi rowerami, co rusz spoglądam za siebie. Ale wszystko działa. Uff – koniec. Straty niewielkie, ręce bolą ale lecimy.

I pakujemy się w jeżyny cholera – niby wszystko gra, niby środkowa droga, ale ten szlak – mapa mówi że idzie wyżej, czyli nie tam gdzie trzeba. Schodzimy. Stromizna ciężka. Trzysta metrów dalej odwrót w górę, czyli jednak dobrze jechaliśmy. Przysłowiowa dupa, przeklinam na siebie – kosztowało nas to jakieś 25 minut i wiele, wiele sił. W głowie kołatają strachy że może popełniłem decydujący błąd, ale ciśniemy.

Bieg na Orientację okazał się dobrą przerwą od rowerów. Robimy go spokojnie, bezbłędnie, gładko przeskakując z nogi na nogę, dzięki czemu przeskakujemy 4 ekipy! Jest super! Naprawdę dużo odrobiliśmy. Dalej w dół rowerem i do kajaków, właściwie bez niespodzianek. Droga przez pola prowadzi chyba w nieskończoność. Trzymamy jednak trochę za wolne tempo. Jest nas 4 – hol jest jeden, więc możliwości nieco ograniczone. Ale jest zespół – tym razem wciskam TEAM dwukrotnie i ciśniemy. Na lince wisi Tomek, później Artur a na końcu Mariola. Ciągle odliczamy metry do wody.

W kajaku sprawni za bardzo nie jesteśmy. To wymaga ogrania, kilku zwodowanych kilometrów, synchronizacji ruchów. Ale kończymy, narobiło się strat, ale liczymy na szybki ostatni rower. Najpierw ostro, kurczowo asfaltami i ścieżynkami polnymi do Sobótki, gdzie w starym kamieniołomie wykonujemy niesamowite zadanie specjalne. Największe polskie rajdy nie powstydziłyby się takiego zjazdu po linię w takiej scenerii. Później wspinaczka i już koniec. Czas ucieka, a przed nami taki fajny punkcik. To był ciekawy punkt. Dla nas to była osobna historia, osobna przygoda… Na mapie wrogo to nie wyglądało – ot pagór dosyć skromny, pchanie na pewno będzie no ale mało, przecież to tylko jakiś kilometr!? To Wierzyca, taka szczerbinka wystająca z głównego masywu Ślęży. I tam też mamy pojawić się z rowerami. A jesteśmy na dole.

Oj, myślę sobie, Paweł Fąferek nie powstydziłby się takiego punktu na swym wielkim zimowym Bergsonie. Mam dwa barki, tylko dwa, gdyby nie humanoidalne ograniczenia grzałbym tam z wszystkimi rowerami współbraci, gdyby tylko wola walki mogła te żelastwa przerzucić na wierzchołek. Mam świetny zespół – nie poddają się. Miny nietęgie, wielkie hausty powietrza, stwierdzenia szewskiego polotu. Dzia