Randka na czacie

Archiwum / phm. Monika Marks / 20.04.2009

Wściekła byłam, gdy dowiedziałam się, że ona też tam jest. Ciekawe, czy jak zaczną ich wystawiać na Allegro, to też się skusi na licytację?

Ona – mądra, atrakcyjna, fajna dziewczyna. Rozumiem, że może się czuć samotna, ale żeby od razu przebierać w internetowym katalogu?

Tyle gadania o zaniku prawdziwych, głębokich relacji, o niezdolności do porozumiewania się, o beznadziejnym prymacie czatowych pogawędek nad rozmową przy kawie i emotikonów nad wymianą spojrzeń. I teraz co? Ona sobie będzie szukać chłopaka w sieci! Ona – mądra, atrakcyjna, fajna dziewczyna. Rozumiem, że może się czuć samotna, ale żeby od razu przebierać w internetowym katalogu? Ciekawe, czy jak zaczną ich wystawiać na Allegro, to też się skusi na licytację?

Dlaczego to robią? Przecież ani urody, ani elokwencji, ani pewności siebie większości z nich odmówić nie można. A jednak, nie wiedzieć czemu, chowają się za monitorem i z tej bezpiecznej pozycji sprawdzają, kto i ile razy zaglądał na ich profil. W dodatku z jednej strony tłumaczą, że to taki „socjologiczny eksperyment”, że znajomi o wszystkim wiedzą i w gruncie rzeczy to po prostu fajna zabawa, z drugiej jednak niechętnie zgadzają się na podpisanie ich w tekście prawdziwym imieniem.

Ciekawość

– Założyłem profil na portalu randkowym z kilku powodów – opowiada Michał. Pierwszy i najważniejszy to ciekawość: jak takie coś wygląda w praktyce. Drugi to generalnie pozytywne doświadczenia ze znajomości przenoszonych ze świata wirtualnego do realnego. Trzeci – co chyba najbardziej oczywiste – zwiększenie szans na poznanie kogoś ciekawego.

Każdy pewnie marzy czasem o przeżyciu takiej sceny, jak w romantycznym filmie – bohaterowie spotykają się w pociągu, patrzą sobie w oczy i on już wie, że ona musi wysiąść z nim na tej samej stacji.

– To już nawet nie jest kwestia bezduszności tych kontaktów w sieci – Dorota nie daje za wygraną, zarzekając się, że ona nigdy, przenigdy. – Najgorsze w tym wszystkim jest to, że sens istnienia sprowadza się do wyszukania sobie partnera za wszelką cenę. Mnie wręcz paraliżuje świadomość, że ktoś na wstępie ocenia mnie pod kątem przyszłego związku. I nie mów mi, że tak było zawsze – zastrzega, kiedy usiłuję wtrącić coś o tym, że panny wybierały sobie kawalerów na specjalnie w tym celu urządzanych przyjęciach. – Przecież to jakaś potworna masówka, w dodatku zupełnie pozbawiona uroku.

Każdy pewnie marzy czasem o przeżyciu takiej sceny, jak w romantycznym filmie – bohaterowie spotykają się w pociągu, patrzą sobie w oczy i on już wie, że ona musi wysiąść z nim na tej samej stacji. Tylko że o ile nie nazywasz się Ethan Hawke albo Julie Delpy, twoje szanse na przeżycie takiej chwili niebezpiecznie maleją. Znajomość może rozwijać się w różny sposób i przeradzać w różne rodzaje relacji. Spotykając kogoś na ulicy, trudno stwierdzić, jaką rolę odegra ten ktoś w naszym życiu.

Tymczasem znajomość zawarta na portalu, takim jak Sympatia.pl czy Przeznaczeni.pl, z góry obarczona jest obustronną (przeważnie) chęcią sprawdzenia się w jednym konkretnym kontekście: czy pasujemy do siebie jako potencjalni partnerzy.

Naturalność

– To, co dla jednych jest tylko rozrywką, dla mnie jest czymś nie do końca naturalnym – tłumaczy Dorota. – Nie pozwala biec relacji własnym torem, tylko od razu wtłacza ją w określone ramy, od których potem może być trudno się uwolnić. I zamiast pozwolić jej rozwinąć się samej, my najpierw ustalamy zakończenie, a potem testujemy się nawzajem, czy do niego pasujemy.

Choć mam znajomych, którzy takie wirtualne znajomości, zadzierzgnięte na portalu randkowym, kontynuują dość długo zanim dojdzie do pierwszego spotkania.

– Z jednej strony to na pewno daje poczucie komfortu – zamyśla się Aśka. – Można kreować siebie i bardzo kontrolować dynamikę znajomości, pozostając bezpiecznie oddzielonym przez monitor. Ale z drugiej strony mam świadomość wirtualnego charakteru takich relacji i tego, że i tak spotkanie w „realu” mówi o człowieku znacznie więcej. Choć mam znajomych, którzy takie wirtualne znajomości, zadzierzgnięte na portalu randkowym, kontynuują dość długo zanim dojdzie do pierwszego spotkania. Wynika to głównie z geograficznej odległości między korespondentami, ale nie przeszkadza im to spędzać długich godzin na czacie/Skypie, pisać wylewnych e-maili i przeżywać głębokich wzruszeń, w moim świecie zarezerwowanych jednak dla kontaktów osobistych.

Dystans

W Internecie możliwa jest zupełnie nieskrępowana i swobodna wymiana poglądów.

Randkowicze zgodnie doceniają walory dystansu, jaki dzieli rozmówców w sieci.– Już z samego sposobu budowania wypowiedzi wiele o danej osobie można wywnioskować – tłumaczy Michał. – W Internecie możliwa jest zupełnie nieskrępowana i swobodna wymiana poglądów. Choć ja traktuję internetowe znajomości – a portale randkowe zwłaszcza – jako pewnego rodzaju ciekawe urozmaicenie i absolutnie nie wyobrażam sobie zastąpienia nimi normalnych relacji czy poszukiwania znajomych, przyjaciół lub partnerki tylko tym sposobem.

 Znajomi

Co na to znajomi?

– Część z nich wie – zapewnia Aśka. – To śmieszna sprawa, bo chyba zarówno oni, jak i ja, traktujemy tę sprawę trochę jako towarzyski eksperyment, więc z przymrużeniem oka. Zdarza mi się jednak ze znajomymi wspólnie oglądać profile interesujących użytkowników płci przeciwnej albo podrasowywać własny.

W 2008 roku z portali randkowych korzystał co siódmy internauta.

Z jednej strony oczywiście trzeba czasem spróbować różnych rzeczy i nowe technologie mogą być pomocne w odnalezieniu swojej drugiej połowy, z drugiej jednak pozorna anonimowość i dystans sprawiają, że możemy zaliczyć klasyczną wtopę.

– To dla mnie dość ciekawy fenomen socjologiczny – mówi Michał – który jednak traktuję z dużą rezerwą. I polecałbym to każdemu. Z jednej strony oczywiście trzeba czasem spróbować różnych rzeczy i nowe technologie mogą być pomocne w odnalezieniu swojej drugiej połowy, z drugiej jednak pozorna anonimowość i dystans sprawiają, że możemy zaliczyć klasyczną wtopę. Na pewno jednak nie ma sensu się zrażać, bo – zupełnie jak w życiu – na portalach randkowych znajdziemy najróżniejszych ludzi, których do założenia konta skłoniły najróżniejsze motywy.

 

 

 

phm. Monika Marks - zastępczyni redaktora naczelnego Na Tropie, namiestniczka wędrownicza hufca Warszawa-Żoliborz, była drużynowa 127 Warszawskiej Drużyny Wędrowniczej "Plejady". Geograf, klimatolog. Pracuje w międzynarodowej organizacji ekologicznej WWF.