Robercik czyli przygody ostatniego skauta. Część następna

Archiwum / 22.04.2009

Sprawy damsko męskie mają ogromny wpływ na kształt świata. Miałem jednego kolegę i chociaż nikt nie przypuszczał, że to w jego przypadku możliwe, zaplątał się w nie strasznie. Miał na imię Robercik.

 

 

Tak było od zawsze, czyli odkąd Robercik został harcerzem. To oczywiście inna historia i opowiemy ją innym razem, a nie ominie to was, drodzy czytelnicy, bo warto znać opowieść o człowieku urodzonym na obozie… Na to przyjdzie czas. Ale jak wyglądały interesujące nas relacje? Gdyby zadać Robercikowi pytanie: „jakie są dziewczyny?”, odpowiedziałby, że „ochotniczka, tropicielka, pionierka, samarytanka, harcerka orla, harcerka Rzeczypospolitej”. W pewnym sensie to prawda, a dla niego była to już najoczywistsza oczywistość, bo otaczające go dziewczęta były niczym więcej jak: ochotniczkami, tropicielkami… To podejście miało swoje wady i zalety, jednak Robercik się tym nie przejmował, ani nawet nie był niczego świadom. Z tego prostego powodu, że był to jedyny system, jaki znał.

 

Sytuacja zmieniła się nagle, bardzo nieoczekiwanie. Wcale nie dlatego, że wypada umieszczać nieoczekiwane zwroty akcji w opowiadaniach. Dlatego, że czasem spada to na nas jak grom z jasnego nieba i…

 

– Żuraw mi nie wyszedł! – Krzyknął Robercik na cały głos. Obwieszczał to tylko sobie – rodzice wyjechali, a on siedział przy kuchennym stole i w czasie ich nieobecności próbował sił w origami. Wokół rozrzucone było chyba ze sto kulek z papieru, do których dołączyła kolejna. W dramatycznym geście ukrył twarz w dłoniach. Nie wyszło kolejny raz, a przecież jutro miał przeprowadzić zbiórkę o origami! Potrafił już robić prawdziwą skaczącą żabę, ale ile można zrobić żab i się nie zanudzić na śmierć? Było jedno wyjście z tej sytuacji: skulić się w sobie i gorzko zapłakać, następnie ryczeć i bić pięściami w stół. Po chwili zastanowienia stwierdził, że to właśnie chciałby zrobić i już po chwili miotał się w spazmach.

 

– Czemu płaczesz? – Usłyszał nad sobą delikatny głos. Podniósł załzawione oczy i ujrzał. Od stóp, wywijek, getrów, odpowiedniej długości spódniczki, talii wraz z wcięciem i tak dalej, aż do, jak to się mówi, głów, chociaż to była jedna, bardzo ładna głowa. Na jej czubku beret. Zielony. W tym momencie jakaś ogromna siła kazała Robercikowi chyba po raz pierwszy w życiu… Skłamać. Nie zdążył się nawet zastanowić, czy to dobrze, czy źle, gdy już słyszał siebie, chcącego brzmieć pewnie i odważnie, mówiącego te słowa:
– Z tym płaczem to nie do końca tak… Po prostu należę do kółka dramatycznego i trenuję swoją rolę. Przyznaj, sama dałaś się nabrać, co nie?

Zapytawszy, czekał chwilkę w niepewności, po czym radość wypełniła go całego, kiedy druhenka odpowiedziała:
– Faktycznie, nabrałam się. Jesteś w tym całkiem dobry!
A potem:
– Musisz być chyba najlepszym aktorem w całym tym kółku.

I uśmiechnęła się. To był chyba dokładnie ten kluczowy moment, nad którym zastanawiali się filozofowie, poeci tworzyli tysiące lepszych lub gorszych wersów, wszystko po to, by mimo wszystko udowodnić, że nie jest to aż tak banalne.

 

Mijały godziny, dni i całe lata. Trwałoby to jeszcze chwilkę dłużej, gdyby druhenka nie przemówiła:
– Przyszłam tutaj do druha, bo przysłali mnie z referatu, bo do niego poszłam z hufca, bo moja drużynowa zachorowała i…
– Nic się nie przejmuj. – Uciął ten słowotok Robercik. Przy czym szedł krok dalej i starał się, żeby jego głos brzmiał radiowo. Poza tym poczuł się właśnie największym specjalistą od wszelkich harcerskich prób, jakiego kiedykolwiek godna była nosić stara Ziemia. „To raczej zbędne” – mruknął na widok książeczki z wymaganiami. „Ja wymyślę ci coś specjalnego”. I wziął się do pracy. To była najgruntowniej przedyskutowana (będąc szczerym – ze znawstwem przemonologizowana przez Roberta) próba na świecie. Punkt po punkcie, z fanatyczną sumiennością, a od czasu do czasu padał żart dla rozluźnienia atmosfery. Myślę, że gdyby miał rozpisać próbę na stopień harcmistrza, zrobiłby to w piętnaście minut, a w następne piętnaście by ją zrealizował.

 

– Dobrze, że skończyliśmy, bo muszę pędzić na korki z francuskiego – powiedziała, gdy odprowadzał ją do samej furtki.
– Piękny język!
– Au revoir – pożegnała się więc pięknie.
– Salut – odrzekł Robercik, bawiąc się myślą, że oto padły jedyne francuskie zwroty, jakie znał. O, przepraszam, było jeszcze „bonjour” – to na następne spotkanie. I jeszcze „Je voudrais un kilo de pommes”, którego nie użył chyba nigdy.

 

Wrócił do domu. Na stole leżało jeszcze dużo papieru. W normalnych warunkach mógłby zrobić tylko jedno: próbować składać tego cholernego żurawia, potem kilka razy poddać się, podnieść się z upadku, rzucić wszystkim o ścianę, tryumfalnie spróbować znów, aż w końcu, jak na prawdziwego Polaka przystało, zajrzeć do książki i zrobić to porządnie za jednym podejściem… Tym razem było inaczej. Siadł przy stole i szepnął „och, Anno…”.

 

Był już wieczór, a Robercik wciąż siedział wpatrzony w dal. Nieco niżej, pod linią horyzontu wyobrażonego na ścianie, leżała kartka papieru, gdzie słowa składały się na przepiękne wersy, które stworzył pod ogromną presją swojego wnętrza.

 

Przeszedłem dzisiejsze drogi
Dzień odchodzi, zaraz zniknie do końca
Wciskają się w szpary podłogi
Smugi zachodzącego słońca

 

„Bardzo porządne, mucha nie siada” – mruczał pod nosem i raz po raz drapał się ołówkiem to tu, to tam, by wyzwolić więcej twórczej mocy. A była potrzebna, bo pisał już następną zwrotkę:

 

Każda z nich jest wąska dokładnie
Tak jak oczy, gdy się przymknie powieki
Ale żadna nie błyszczy tak ładnie
Jak twych oczu uśmiech…

 

No właśnie… Rzucił ołówkiem w kota i zaklął siarczyście. Nerwowo przechadzając się po pokoju, szukał rymu do „powieki”. I gotował się w środku, kiedy jedynym uparcie przychodzącym do głowy słowem było „kaleki”. „Jak twych oczu obraz kaleki” – słowo się z niego wyraźnie naigrywało, a on stał bezradny. Niech to szlag! Oczywiście można znaleźć jakieś słówko podobne w brzmieniu, które przy zachowaniu rytmu nie zwracałoby uwagi swoim lekkim niedopasowanie. „Harcerski”. Uszłoby. Dopisał i przeczytał, myślał chwilkę, ale nie dało się ukryć – „totalna żenada”. Kochał głównie Harcerstwo, nosił je w Sercu, ale tutaj coś nie grało. Ze smutkiem skreślił.

 

– „Daleki” dobrze pasuje.
Myślał, że to jego Anioł Stróż wreszcie przemówił. Było trochę inaczej – za nim stał jego tata, który właśnie wrócił z wczasów. Na głowie miał słomiany kapelusz, niżej koszulę w kratę, spodnie typu bermudy, a na stopach sandały. Opalony, z uśmiechem na twarz mówił:
– „Daleki” pasuje, bo to jest o tęsknocie, ta panna raczej tu nie siedzi, przynajmniej nie widzę (tutaj poprawił okulary, rozglądając się), więc jest daleko, no to „daleki” jak byk! Nawiasem mówiąc,
widzę, że się zakochałeś i piszesz w związku z tym wiersze.
– Och nie, tato! Po prostu jest konkurs poetycki i postanowiłem wystartować! – Pod koniec Robercik sztucznie się uśmiechnął i próbował się zaśmiać.
– Jasne, jasne… – słychać było głos odchodzącego taty.

 

Każda z nich jest wąska dokładnie
Tak jak oczy, gdy się przymknie powieki
Ale żadna nie błyszczy tak ładnie
Jak twych oczu uśmiech daleki.

 

Brzmiało dobrze.

***

Plotka ma coś wspólnego z końcem świata – nie znamy dnia, ani godziny, nie wiemy, czego się spodziewać. Nie mamy pojęcia, gdzie powstała i kto ją spowodował. Jest najgorszą ze znanych plag.

– Podobno coś kręcisz z Anką – powiedział jakby od niechcenia Gaudenty, dłubiąc zapałką w zębie. Dla fasonu. Z trudnością ukrywał ciekawość.
– No wiesz, wszystko może być – odpowiedział filozoficznie Robercik, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie przykłada do tego większej wagi – była u mnie w domu, rozpisywaliśmy jakąś próbę, nic wielkiego.
– Hmm… Próbę.
– Pogadaliśmy trochę, nawet sympatyczna.
– I co?
– I nic. Wszystko może być. Muszę lecieć, mam korki z francuskiego.
– Z francuskiego? Odkąd cię znam, potrafisz tylko poprosić o kilo jabłek.
– Au revoir – uciął rozmowę Robercik i poszedł swoją drogą.

Idąc, rozmyślał. Po pierwsze, że Gaudenty o wszystkim wie. Ale Gaudenty, jeśli akurat nie produkuje słoików w hucie, to siedzi w hufcu. Może stąd. I po drugie, nawet ważniejsze – miał plan. Po raz pierwszy w życiu chciał zaprosić kogoś do kina.

***

Nie było lekko – do tej pory Robercik chętniej chadzał na biegi patrolowe, niż do kina. Najpierw trzeba było przejrzeć repertuar. Nic mu się nie podobało. Nie było niczego, co mógłby zrozumieć: wschodnich sztuk walki, Stevena Seagala, Jean-Claude Van Damme był nieobecny, żadnych konkretów. Całe szczęście odnalazł w końcu polskie produkcje historyczne: dwa filmy o generałach, a to było coś. „W końcu Baden – Powell też był generałem” – ucieszył się. I zabrał się za zapraszanie. Od razu zauważył, że może to być trudne, bo nie znał ani jej adresu, ani nawet numeru telefonu… Tutaj ta historia mogłaby się zakończyć, być może byłoby to lepsze rozwiązanie, bo wypadki, które nastąpiły potem…

***

Został przecież Gaudenty. Gaudenty Jelonek mieszkał z rodzicami gdzieś na skraju miasta. Należało do niego pójść w momencie, kiedy po powrocie z huty, zjadłszy podany przez mamę obiad, odpoczywa chwilkę, zanim włoży mundur i pójdzie planować kolejny rajd po najbliższej okolicy. Poszedł więc Robercik, a Jelonek zaprosił go do pokoju. Był to pokój prawdziwego harcerza, więc Robert czuł się jak u siebie – na ścianach były portrety Indian, stare korzenie, koszulka z autografami całej drużyny, kapelusz na dalekie wyprawy, różne plecionki, plakietki z rajdów, w kącie stał spakowany plecak. Na honorowym miejscu wisiał portret Filipa Springera – z domalowanymi wąsami i rogami, przekreślony grubą, czerwoną kreską. Odkąd w pewnej harcerskiej gazetce ukazał się artykuł Filipa, stawiający Gaudentego w nieco złym świetle, ów wypowiedział mu wojnę, włączając w to próby wydawania własnej gazetki. Z różnym powodzeniem i odbiorem u innych, ale dla własnej satysfakcji zawsze miał świeży numer, wywieszony na drzwiach od pokoju.

 

Robercik usiadł na łóżku polowym i zanim przeszedł do sedna, porozmawiali o tym i o owym – o zbliżającym się obozie hufca, o biwakach, o reformie mundurowej. Kiedy chwila stała się odpowiednia, zapytał:
– Nie masz może numeru do tej Anki?
I zaraz dodał:
– Chciałbym z nią porozmawiać jeszcze o tej próbie, a przypadkiem skasowałem jej numer…
– Pewnie, że mam. Ja wszystkich znam, wszystko mam, orientuję się. 608…
– O Boże…
– Co?
– Nic, nie będę miał darmowych minut… No, mów dalej…

 

Całe szczęście, Gaudenty był tak zmęczony nadmuchiwaniem butelek, że nie pytał o nic więcej, a Robercik mógł zmierzyć się z tworzeniem krótkiej informacji tekstowej. Kilka godzin spędził nad telefonem, aby wyglądało to na napisanego od niechcenia, zwyczajnego SMS-a. W końcu mu się udało: „TU ROBERT B., MUSIMY JESZCZE POGADAC O TWOJEJ PROBIE. WYBIERAM SIE W TE SOBOTE DO KINA NA GENERALA NILA MOZE POJDZIEMY RAZEM, TO OD RAZU OBGADAMY SPRAWE?”. Szczególnie dumny był z „obgadamy”. Po kilku minutach przyszła odpowiedź, która zmieniła wszystko. „W SOBOTE TO NIE, BO JADE Z MOIM CHLOPAKIEM DO ZAMOSCIA, ALE W INNYM TERMINIE OK. POZDRAWIAM”. Zrobiło mu się ciemno przed oczami.

***

„Nie no, normalka, przecież nie myślałem sobie nie wiadomo czego” – łagodnie przemawiał do siebie, ocierając łzy. „A tak się do Ciebie uśmiechała” – od czasu do czasu odzywał się w nim Żal. „Ale każdy się uśmiecha” – odpowiadał mu Chłodny Realizm. „A taka fajna dziewczyna” – znów dochodził do głosu żal. „Fajna to mało powiedziane” – wtórował Realizm. Dodatkowo, Żal domagał się przelania go na papier, więc Robercik siadł przed kartką i zaczął pisać:

 

W dywanie z rudych liści
przyszła jesień już
Spadają z drzew kasztany
i wzbijają kurz

Obłoki różnokształtne
płyną po niebie
A na dole ja
śpiewam taką piosenkę:

La la la la la la, w jesienne dni
się miłość śni
La la la la la la, przyśniłaś się mi
w sukience z mgły
La la la la la la, tak smutno mi
w jesienne dni
La la la la la la, przyszła jesień już
przyszła już

A piękna ta dziewczyna
Nie kochała mnie
Odeszła wraz z jesienią
teraz z innym jest

Pozostał smutny pejzaż
Wiatr za oknem stęka
Wiem, co on śpiewa
To jest ta piosenka!

 

– To brzmi, jakbyś sobie za dużo wyobraził – rzekł tata, spoglądając Robercikowi przez ramię.
– Nie nie, po prostu szykuje się następny konkurs i…
– A tamten?
– No cóż… Zająłem drugie miejsce…

***

Od tamtej pory, gdy zadacie Robercikowi pytanie o to, jakie według niego są dziewczyny, odpowiada: „ochotniczka, tropicielka, pionierka, samarytanka, harcerka orla, harcerka Rzeczypospolitej”. Musicie wiedzieć: on tylko udaje, że nie rozumie pytania.

***

Co grało Robercikowi w głowie? Z kolegami spróbowaliśmy to zrekonstruować pewnego ciepłego popołudnia, efekty można ocenić tutaj:
„Kołysanka o tobie”
http://w616.wrzuta.pl/audio/3KukI2szaCY/kolysanka_o_tobie

 

 

  phm. Wojciech Pietrzczyk – pilot Chorągwi Kieleckiej, działa w 33 Kieleckiej Harcerskiej Drużynie Żeglarskiej "Pasat". Student etnologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, członek Ochotniczej Straży Pożarnej w Bilczy, skąd pocho
dzi.