Robercik i prawda prawdziwa

Archiwum / 05.08.2009

Nie dóbr doczesnych, dóbr konsumpcyjnych, dóbr cywilizacyjnych brakuje – jak to bywa – człowiekowi. A zwłaszcza młodemu człowiekowi. Robercik w swoim, głębokim rzecz jasna, przekonaniu był człowiekiem młodym. Przekonanie to dzieliło wraz z nim grono innych młodych ludzi, w swoim i innych przekonaniu młodych. Przekonanie to dzieliła, co nie zawsze było na rękę Robercikowi, babcia Robercika. Babcia była przekonana, że Robercik cały czas ma sześć, no góra siedem lat. Ale to historia na zupełnie inną historię.

 

 

Do Robercika dotarło, że potrzebuje PRAWDY. Tak właśnie, PRAWDY! No cóż, podobno to stan charakterystyczny dla ludzi młodych, a jak już stwierdziliśmy, Robercik zaliczał się do grona ludzi młodych.

 

Za oknem w przedświcie wstawał świt. Niby nic nowego, a jednak. Choć z drugiej strony nie miało to żadnego znaczenia dla Robercika. Od ogłoszenia ciszy nocnej – a w chwilach, kiedy przebywał w domu, ogłaszał sobie regulaminowo, zawsze o 22.00 ciszę nocną sam – Robercik nie zmrużył, jak się okazało i jak się mówi, oka. Już o 22.05, a następnie w odstępach 15-minutowych i 10-sekundowych nachodziła go myśl. Dlaczego to były odstępy 15-minutowe i 10-sekundowe, rozumiał. Wynikały one z umiejętności doskonalenia planowania swojego czasu. Umiejętność tę zdobył w trakcie realizacji próby na stopień Harcerza Orlego (wtedy właśnie zauważył, że 15 minut i 10 sekund to najlepszy odstęp). I nie to nie pozwoliło mu zasnąć, lecz myśl natrętna. Jak powiedziałby poeta.

 

W tym miejscu autor zwraca się do czytelników z propozycją następującą: wszyscy, którzy cenią sobie wartki nurt opowieści, mogą bez zbędnego tłumaczenia sobie i innym pominąć fragment tej opowieści aż do słów „Jego plan był genialny, jak genialna jest metoda harcerska”. Aczkolwiek, autora autorskie ego będzie mocno ukojone, jeśli jednak odczytasz, Drogi Czytelniku, wszystko po kolei (jak mawiał wujek Marian ze względu na to, że jest emerytowanym maszynistą parowym).

 

A myśl natrętna była oczywiście natrętna, co za chwilę się okaże. Co 15 minut i 10 sekund myśl pytała Robercika, nachodziła wręcz ta właśnie myśl, natrętna myśl: jaka jest PRAWDA? I to nie byle jak prawda, zwykła, szeregowa, normalna, banalna, dostępna w gazecie, Internecie i we wszystkim w ogóle. Tu chodziło o prawdę dla Robercika najważniejszą: jak jest PRAWDA HARCERSKA!!!

 

Robercik w trakcie kilku kolejnych odstępów nachodzenia myśli był przekonany, że z poszukiwaniem prawdy upora się najdalej do świtu. Ale – jak się okazało tuż przed świtem – mylił się okrutnie. Bił się z myślami, na szczęście niegroźnie i bez strat własnych. Czy prawdą jest stać równo w szeregu? Czy namiot okopywać? Czy salutować góra-dół czy po trójkącie? Nie, nie, nie… To nie to… A tu już pierwsza w nocy.

 

Robercik odetchnął głęboko. Umiejętność wykorzystania głębokiego oddychania opanował w trakcie próby na stopień Harcerza Orlego, ale to zupełnie inna historia. Przeczuwał, że już za chwilę ją odkryje. PRAWDĘ! Niestety… Dotarło do niego, że jednak chodzi o sprawy daleko poważniejsze. Chodzi raczej o to, czy przed położeniem drewna w ognisku przyklęknąć, czy też oprócz tego drewno pocałować? Po dwóch odstępach (czyli 30 minutach i 20 sekundach) poczuł, że nieuchronnie zbliża się do rozwiązania problemu. Tak, zapewne chodzi o to, czy forma, czy treść, bądź jedno i drugie. Zaczął zasypiać… Niestety… Nawet kołacząca się w głowie myśl (a przecież był łóżku), że prawda jest przecież naga, tak go nie poruszyła, jak myśl skutecznie przepędzająca sen. A myśl ta brzmiała: GDZIE PRAWDĘ ODNALEŹĆ!

 

No właśnie: gdzie? A jeśli to prawda objawiona, to kto mu ją objawi? No kto? Druh komendant czy naczelnik – ale który? Drużynowy, przyboczny, a może druh przewodniczący? No tak, ale który…? Bieg myśli zaczął przyspieszać, wirować, zmieniać barwy, efekty zupełnie jak w „Odysei kosmicznej”. I z tego wirowania zaczęła się wyłaniać – rzeklibyśmy, personifikując – twarz. Ze zdumieniem, pewnym wszakże, zauważył, że jest to twarz druha Springera. Tak, on może wiedzieć. Niestety, jak to w „Odysei kosmicznej”, myśl ta rozwirowała się zanim zdążyła się skonkretyzować. Tak, prawda musi być jednak uniwersalna, tak, muszę ją odnaleźć sam, tak… Gorączkowo myśli goniące się goniły… Tak, sam, na pewno sam…

 

Tak minęły dwa odstępy. Robercik spojrzał na zegarek. Tak, to czwarta nad ranem. Zaczął mieć dziwne przeczucie, że może sen przyjdzie…

 

Tak!!! Już wiedział! Jakie to proste! Nie, sen już niech nie przychodzi. Żadnych schematów! Precz z algorytmami, niech żyją heurystyki!

 

Robercik już wiedział. Już się chciał się zrywać z łóżka – polowego rzecz jasna, typu kanadyjka. Ale przecież nie ogłosił jeszcze sobie pobudki. Wszakże był harcerzem wewnętrznie zdyscyplinowanym. Nauczył się tego w trakcie… Ale pomińmy to, bo szło o sprawy daleko większe. Szło o PRAWDĘ HARCERSKĄ!

 

Nie zważając na mijające odstępy 15 minut i 10 sekund, Robercik obmyśliwał plan. Tak prosty, a jakże genialny, co było oczywiste, bo był to przecież jego plan. Już o świetlistym poranku, będąc w głębokim przekonaniu, że nie jest za późno, plan – który nazwał skromnie „Wielkim Planem Robercika” – był gotowy. Dokładnie o 7.00, nie czując zmęczenia po nieprzespanej nocy, gromko zakrzyknął „Pobudka, pobudka, pobudka, wstać!” i ochoczo ruszył wykonywać, zgodnie z konspektem, zaprawę poranną numer 7, której motyw przewodni brzmiał: szybki start na sygnał, zmiana kierunku biegu. Śniadanie, krótki apel i już był gotów.

 

Jego plan był genialny, jak genialna jest metoda harcerska. I w niej odnalazł receptę na PRAWDĘ. Już wiedział! Tak, dokładnie tak: Prawo Zucha. Dokładnie trzeci jego punkt: ZUCH MÓWI PRAWDĘ. To odkrycie warte było nieprzespanej nocy. Tak, jako zuch pojedzie, korzystając z uroków wakacji, na kolonię zuchową. Tam znajdzie prawdę, bo przecież Statut nie może kłamać, o nie. Tam właśnie znajdzie prawdę, do tego będzie to prawda uniwersalna. Oczywiście uda się tam celem pełnego obiektywizmu
poznawania incognito, czyli w przebraniu. Nareszcie wykorzysta całą swoją mądrość oraz doświadczenie zdobyte w trakcie tak wielu gier typu „Szpion”.

 

Na pierwszy, powiedzielibyśmy i tak powiemy, ogień, Robercik w peruce i z doklejonymi wąsami stylizowany na Standardowego Rodzica odwiedził Komendę Hufca. Był bardzo kontent, albowiem sam Komendant na jego widok zerwał się na równe nogi, pozostawiając Bardzo Ważne Sprawy i zapytał: w czym mogę pomóc? Robercik, bardzo zadowolony z siebie, pomyślał wtedy „dobrze jest” i zaraz potem powiedział: „Dzień dobry, Panie Druhu. Chciałbym wysłać swojego syna na kolonię zuchową. Choć jest pewien problem, bo syn wygląda poważnie jak na swój wiek i jest bardzo zdolny i dociekliwy”. Następnie zadał kilka pytań, stylizowanych na pytania standardowego rodzica wysyłającego syna na kolonię zuchową. Po wysłuchaniu standardowych odpowiedzi o biurokracji i kuratorium powiedział: „Ach tak, w takim razie proszę o jedną kartę zuchową”.

 

Kolejne dni upłynęły Robercikowi na przygotowaniach do wyjazdu. Był pewien problem z samym doniosłym aktem wyjazdu. Bo Robercik nie mógł przecież sam się odprowadzić na odjazd kolonii. Sytuację uratowała – co jest normą babciową – babcia, mówiąc: „A nie mówiłam, a nie mówiłam, wnusiu, nie mówiłam…”. Pamiętamy to, rzecz jasna, z pierwszego akapitu tej historii. Mówiąc swoje „a nie mówiłam”, babcia wykonała swoje zadanie doskonale, jak to wszystkie babcie świata. Nie zważała nawet na nieco, nie, nie dziwny, ale inny wygląd Robercika. Robercik w peruce, z doklejoną brodą i wąsami mógł wzbudzić pewne zaineteresowanie, ale przecież zostało powiedziane, że wygląda poważnie. I Robercik pojechał… Pojechał w daleką drogę, albowiem zuchy nawet jak jadą niedaleko, to jadą zawsze w daleka drogę… Takie są zuchy.

 

Taka już jest kolej rzeczy, że jak się jedzie, to się dojeżdża. Tak też stało się i w tym przypadku. W podróży Robercik starał się jak najgłośniej śpiewać piosenki zuchowe i harcerskie też. Nawet, żeby zwrócić na siebie uwagę, porzucił na podłodze papierek po batoniku, co wywołało natychmiastową reakcję druhny i pana kierowcy. Pomyślałby ktoś, że wszystko było w najlepszym porządku. Choć coś mu nie dawało spokoju – mały szczegół, mały, a jednak. Tak właśnie jak on, zachowywały się inne zuchy. I też miały przyklejone wąsy i brody, i też miały na głowach peruki. Oprócz jednego i jeszcze jednego. Ale radość wyjazdu przyćmiła te w sumie drobne wątpliwości.

 

Robercik z jednej strony chciał być obserwatorem w celu dotarcia do prawdy prawdziwej, a z drugiej szarpały go emocje, które można śmiało nazwać żądzą władzy. Robercik chciał być szóstkowym, chciał meldować swoją szóstkę druhnie na apelu, chciał robić w trakcie zuchowego meldunku takie zuchowe plask dłonią o dłoń i takie samo plask o kolano podniesione do góry. Niestety, szóstkowym został Krzysztof Elokwentny. Krzysztof Elokwentny miał cztery lata i był, jak wskazywało nazwisko, niezmiernie elokwentny. Ci, co go znali, wiedzieli, że elokwencję zawdzięczał przebywaniu w towarzystwie dorosłych już od chwili poczęcia. Robercikowi coś zaczynało świtać… Zwłaszcza, że zastępcą szóstkowego został ten drugi jeden. Ten z kolei był jeszcze bardziej wyrośniętym zuchem, z prawdziwą brodą i prawdziwymi wąsami. Robercik miał nieodparte wrażenie, że przypomina mu on jednego dorosłego harcmistrza z głębokich ostępów Puszczy Jodłowej, powiązanego tajemniczymi powiązaniami ze strażactwem ochotniczym. Robercikowi coś zaczynało świtać…

 

Kolejne dni kolonii zuchowej przemijały kolejno. I była to prawdziwa kolonia zuchowa, z druhną i oboźnym, i z gwizdkiem, i smacznego, smacznego, życzymy wam, i mundur chusta, pas zuchowy, i maszerują zuchy lasem. I było o trzecim punkcie Prawa Zucha, i było zdobywanie sprawności, tych prawdziwych, jeszcze przedwojennych. Robercika w zasadzie denerwował tylko pląs „Bierzemy zuchy w paluchy”, ale cóż, nie można mieć wszystkiego naraz. I Robercik miał nieodparte wrażenie, że z każdą chwilą, z każdym dniem przybliża się do prawdy. Do prawdy prawdziwej i harcerskiej, tej najprawdziwszej…

 

Czasem tylko, ot tak raz na jakiś czas, w głowie Robercika pojawiał się, nie, nie cień, a raczej takie małe coś, może zastanowionko. Kiedy stał na apelu i widział, że wszyscy, łącznie z nim, lecz z wyjątkiem Krzysztofa Elokwentnego, byli zdecydowanie wyżsi i rzecz jasna tężsi od całej kadry. No, ale Krzysztof Elokwentny ze swoim niekoniecznie wysokim wzrostem rozwiewał wszelkie cienie. Zwłaszcza że druh Krzysztof (tak go już zaczęli nazywać wszyscy na kolonii, nawet druhna komendantka) tak pięknie, chciałoby się rzec: elokwentnie, opowiadał o misiach, samochodzikach, dobranockach. Nie tak jak pozostali, którzy w kręgu rady ciągle tylko o imponderabiliach, internalizowaniu, desensybilizacji, imperatywach kategorycznych. I czasem widział Robercik jak w łazience, po kryjomu, w tajemnicy przed innymi (nie, nie o to chodzi, nie wyciągajmy pochopnych wniosków) uczestnicy kolonii przypinali sobie różne fajne sznury, srebrne, złote a nawet skórzane i nawet poczwórnie plecione…

 

 I tak zbliżał się ostatni dzień kolonii. Druhna powiedziała (a jak druhna powie, to już nic się innego nie liczy), żeby nie robić badziewiarskiej zielonej nocy, żeby nie było jak na kolonii, ale tej takiej niezuchowej. Że najlepiej będzie, jak wszyscy na koniec kolonii przy ognisku przebiorą się za ważne różne osoby, na ten przykład za ważnych instruktorów. Robercik wiedział, że druhna ma zawsze rację, dlatego pomysł mu się spodobał. I rozmyślał, którą z ważnych osób mógłby być? Może komendantem, może nawet naczelnikiem (a może… pomyślał nieśmiało… nawet naczelniczką…) A może druhem seniorem? A może druhem oboźnym? Jedyną osobą, która nie miała wątpliwości, kim na ognisku być, był druh Krzysztof Elokwentny. Chciał być sobą. Robercik poczuł ciarki na plecach. Postanowił być Najważniejszym i Największym Druhem Harcerstwa i Skautingu. Jeszcze nie wiedział tylko, jak taki druh powinien wyglądać, więc poszedł do łazienki potrenować przed lustrem.

 

Robercik wszedł pewnym krokiem do łazienki i znieruchomiał. Znieruchomienie było w pełni zrozumiałe. Widok, jaki zarejestrował, był niekonwencjonalny, co najmniej niekonwencjonalny. Widok ten niekonwencjonalny przedstawiał prawdę prawdziwą, uniwersalną, harcerską – a także uczestników kolonii poprawiających przetarte peruki, wyliniałe sztuczne brody i przerzedzone sztuczne wąsy. A spoza nich wyglądały oblicza ważnych harcerskich twarzy, harcmistrzowskie, naczelnicze, twarze przewodniczących i komendantów. Robercik w olśnieniu nagłym przypomn
iał sobie minione bardzo ważne zjazdy i konferencje. I poczuł, że prawda jest bardzo prawdziwa, że już wie i że nie on jeden….

 

 

Gwoli informacji o prawdzie prawdziwej informuję, że w powyższej historii wśród prawdziwych, realnie istniejących osób odnajdziemy zdecydowanie oprócz Robercika druha Krzysztofa Elokwentengo lat cztery i wujka Mariana, emerytowanego maszynistę parowego. No może jeszcze druh Springer i jeden harcmistrz, no i może jeszcze… Ale to już zupełnie inna prawda.

 

Autor: Wojtek Pietrzczyk