Robercik w więzieniu

Archiwum / Wojciech Pietrzczyk / 24.06.2009

Świat jest piękny i dzieje się na nim mnóstwo dobrych rzeczy. Dla zachowania równowagi, w tym odcinku nie wystąpi żadna pozytywna postać – wszyscy będą do gruntu zepsuci. Łącznie z Robercikiem.

Robercik bardzo długo się dobudzał i przez dobre kilka minut przebywał dokładnie między jawą a snem, zanim zorientował się w sytuacji. Jedyną rzeczą, którą w tym momencie miał, był ostry ból głowy. Poza tym nie mógł w najbliższym otoczeniu odnaleźć ani własnego ubrania, ani żadnego znajomego przedmiotu. Miał na sobie zgrzebny jutowy kombinezon (do tej pory myślał, że z juty robi się tylko worki). Nad sobą widział szary sufit niewielkiej komórki, w której leżał. I szare ściany, pokryte gdzieniegdzie datami, imionami i rysunkami tworzonymi ewidentnie z powodu nudy. Bo w więzieniu to nuda jest najgorsza. Robercik był w więzieniu.

Kręciło mu się w głowie, powolutku zdołał oprzeć się o ścianę i objął ramionami kolana. Przesunął palcami po błyszczącym łańcuch skuwającym stopy i westchnął:

– Jasny gwint.

Mógł już w sumie mówić, co tylko chce, cóż gorszego mogło go spotkać? Wbrew swoim przyzwyczajeniom obdarował cały świat, jego mieszkańców, faunę, a także częściowo florę, największą ilością bluzgów, jaka kiedykolwiek wyszła z jego ust. Nawet sprawiło mu to pewną przyjemność. Do tego stopnia, że już zastanawiał się nad solidną poprawką. Wtedy zza drzwi usłyszał:

– Proszę się zachowywać przyzwoicie, jest druh w więzieniu harcerskim! Bo obetniemy druhowi racje żywnościowe i wtedy…

Westchnął więc tylko swoje „ojejku” i nie słuchał dalej. Próbował przypomnieć sobie, co się działo wcześniej. Stał w ogromnej sali, naprzeciwko niego największy krzyż harcerski, jaki widział w życiu. A pod Symbolem siedział najprawdziwszy Sąd Harcerski. Harcmistrzowie o stalowym spojrzeniu, usadowieni sztywno na krzesłach. Posiedzenie zaczęło się z poślizgiem, więc trzeba było szybko i sprawnie przejść wszelkie procedury i skazać oskarżonego. Nie można marnować czasu na oczywistości, zwłaszcza gdy w domu czekał już rosół.

– Jest druh oskarżony o złamanie prawie wszystkich punktów prawa harcerskiego, to jest dokładnie ośmiu. Czy oskarżony przyznaje się do winy?

Robercik skulił się w sobie, to znaczy w duchu. Ciało stało regulaminowo na baczność. W pierwszym odruchu chciał wykrzyknąć gromkie „tak jest”, ale powstrzymał się. Przecież wszystko robił tak jak trzeba, odkąd pamięta, a nawet wcześniej. Jedni rodzą się w czepku, drudzy niemalże z krzyżem harcerskim na piersi (Robercik tak naprawdę nie należał ani do jednych, ani do drugich, za to się bardzo starał).

– Jeśli można zapytać, jakie są zarzuty?

– Czyli coś druhowi nie pasuje? – odpowiedział Sąd pytaniem na pytanie.

– Nie, tylko chciałbym wiedzieć…

– Nie, nie, nie, od tego żeby wiedzieć jesteśmy tu my! – przerwał Sąd.

– Ale ja…

– Coś jeszcze nie tak? Przychodzimy na rozprawę, wszystko organizujemy… Coś źle zrobione?

– Nie, bardzo ładnie, ale…

– Jakie ale?! A może mundury mamy niewyprasowane?

– Przecież nie powiedziałem…

– Teraz to „nie powiedziałem”, proszę bardzo! To jest niewyprasowany mundur według druha Roberta G. – I przewodniczący podniósł się, prezentując mundur. – To jest niewyprasowane! Czy to, co dla druha robimy, nic dla druha nie znaczy?

– Nie… To znaczy tak, to znaczy… Znaczy!

– Proszę bardzo! Wszyscy słyszeliście!

– Ale co?

– Co?! Proszę zanotować! – Tu zwrócił się do protokolanta, który siedział ubawiony z boku i na laptopie oglądał śmieszne filmy. Od razu jednak spoważniał, uruchomił Notatnik i wzorowo grał rolę człowieka przejętego swoją funkcją. Dokumenty to podstawa.

– Proszę zanotować. Oskarżony podczas rozprawy złamał siódmy punkt prawa harcerskiego, to znaczy nie zgodził się z osobą starszą stopniem. Znaczy to, że łamie już dziewięć punktów, co równoznaczne jest ze stwierdzeniem, że na pewno nie wypełnia punktu pierwszego!

– Czyli już cała dyszka– uśmiechnął się protokolant.

Za drzwiami coś zaszurało, odsunęła się zasuwka i czyjaś ręka włożyła do środka miskę rzadziej zupy. W zupie pływała łyżka i ziemniak gdzieś na dnie. Była tak gorąca, że dopiero po pięciu minutach mógł zabrać się za wlewanie w siebie tego czegoś.

Robercika zgubiło to, że nagle postanowił nigdy już nie być porządnym człowiekiem. Nie podziałało to dobrze, nie wolno niespodziewanie zmieniać strategii. Dlaczego to zrobił? Gdy tak siedział nad stygnącą lurą, miał sporo czasu na dokonanie chłodnej analizy. O tak, pierwszy etap jego wędrówki można śmiało nazwać „apostolstwem”…

– Zgaś papierosa – zaczął przemowę łagodnym tonem – substancje rakotwórcze cię zabiją! Niszczysz swoje zdrowie!

– Na coś trzeba umrzeć – odpowiedział jego kolega ze studiów i wypuścił trzy piękne kółeczka.

– Na starość…

– Stałości też nie zamierzam dożywać – odpowiedział kolega. Oprócz tego, że palił papierosy, pisywał również nihilistyczne poematy, uważał się za młodego literata. Wydał nawet tomik wierszy pod tytułem „Równia pochyła”. Opisywał w nim swoje liczne doświadczenia alkoholowe, a także smutek i samotność w tłumie ludzi, którzy, w przeciwieństwie do niego, nie fascynują się Hajdegełem i Kiłkegałdem. Nie wymawiał „r”.

– Potem będziesz tego żałował. Palenie to głupota.

– Ej, ty… – Odpowiedział kolega, a potem obdarował go kilkoma młodointeligenckimi epitetami. Nie bez powodu nazywał sam siebie „upadłym aniołem postmodernizmu”.

Robercik im bardziej czuł się rozgoryczony, z tym większą energią podejmował swoje dzieło. Znalazłszy się przypadkiem na jakiejś imprezie, powiedział głośno i wyraźnie:

– Pięć piw zdecydowanie wystarczy.

Dobrze, że miał przy sobie skautową laskę, gdy tłum zaatakował.

Miał również rację. Stanowczo trzeba to stwierdzić, że nigdy nie kłamał – tak, jak nie kłamią napisy umieszczane na opakowaniach używek. Niedługo potem, w innym miejscu, ktoś zapytał:

– Mariola, kim ty jesteś w harcerstwie?

– A co ja mam ci mówić, jak ty nic nie zrozumiesz… Różne rzeczy robię, – odpowiedziała skromnie Mariola Karczmarska. W myślach dodała „chorągiew to ja!”. Nie powiedziała na głos, bo jej rozmówca nie wiedział raczej, co to chorągiew.

– Patrz, słyszałem, że jest taka możliwość zaskarżyć gościa do harcerstwa, jak nie spełnia tych waszych praw.

– Jest taki sąd harcerski.

– No to do tego sądu harcerstwa trzeba podać jednego gościa, wiesz? Żeby go stamtąd wyrzucili, bo coś za mądry jest. Żeby mu mundur zabrali, bo za mądry się czuje.

– Kogo?

– Jest taki Robercik, wiecznie opowiada…

– Znam, znam – urwała Mariola. Znała go bardzo dobrze, co nie znaczy, że go lubiła… Odkąd zwrócił jej przy wszystkich uwagę, że ma krzywo przyszyty herb i nieregulaminowe getry, zakwestionował znajomość musztry i wyraził się krytycznie o jej drużynie, gdzie nie wszyscy jeszcze mieli berety oraz poparł swoje argumenty po prostu swoim wyższym stopniem – raczej go unikała.

– I co? – Zapytała – znasz jakieś jego przestępstwo?

– Przecież on jest totalnym idiotą!

– Hmmm… – zamyśliła się Mariola. Nie mogła sobie przypomnieć, czy jest na to jakiś punkt Prawa Harcerskiego. Chyba nie było, bo do tej pory jakoś nikt go nie potrzebował.

– No żyć chłopak ludziom nie daje! Wczoraj ukrył się pod ławką w parku i wyskoczył gdy chciałem wypić z dziewczyną lampkę wina…

– Dobra, dobra, pomyślę. Cześć! – Skończyła Mariola rozmowę, bo po pierwsze nie chciała słuchać dalej głupot, a po drugie – miała plan.

Robercik ujrzał topiącą się w zupie muchę. „Harcerz miłuję przyrodę i stara się ją poznać” – powiedział głos w jego głowie. Starannie wyłowił owada i położył na parapecie. Musiała wlecieć przez to małe, zakratowane okienko.

Mariola rozumowała prosto: jeżeli oszuka się tylko trochę, a korzyść będzie ogromna… Ile dobrego można będzie zrobić, nie zwracając wreszcie uwagi na to, czy ktoś ma wypastowane buty, czy nie! I będzie można robić próby na chustę, trwające trzy miesiące, a nie dwa lata… Żwawo zabrała się do pracy.

***

– Widziano tam druha, są świadkowie, dowody, zdjęcia – uzasadniał Sąd Harcerski. Mariola uśmiechała się pod nosem, siedząc na końcu sali. Miała ochotę skakać z radości i rzucić się przewodniczącemu Sądu na szyję, ale dzielnie się powstrzymywała.

– A ostatni punkt? – Próbował się bronić Robercik.

– Tego jesteśmy po prostu pewni. „Harcerz pije i pali, byleby go nie złapali”- zna druh to powiedzienie?

– Nie znam takich powiedzeń!

– Ale my znamy. I teraz tak: nie złapaliśmy druha. Konkluzja?

– Rozumowanie jest oparte na błędnym założeniu! Pozwólcie mi rozrysować logiczny rozbiór zdania!

Wszyscy spojrzeli na niego z politowaniem.

Był winny. W tym momencie zaczął się drugi etap. Rozgoryczony, przekonany o swojej niewinności, stwierdził, że świat nie jest sprawiedliwy. Sąd na wykonanie kary zostawił sobie tydzień – wszyscy wiedzieli, że po prostu w biurze był straszny bałagan i nie można było znaleźć odpowiedniego dokumentu. Miał więc tydzień. Najpierw zakopał w dobrze znanym miejscu w lesie swój zroszony łzami krzyż harcerski. Teraz nikt mu go nie mógł odebrać, a gdyby nadszedł czas wolności, wtedy wykopie go i… Zaciskał pięści, już czuł smak zemsty. Jednak najpierw postanowił pokazać wszystkim, że bez niego będzie naprawdę źle. Całymi dniami powstrzymywał się od naprawiania świata, a gdy nikt nie zwrócił na to uwagi – wtedy poszedł na całość. Sprzedał telewizor i cały pozostały czas spędził przepijając go w najgorszych miejscach miasta K., wieszcząc rychły upadek harcerstwa i oczekując, że za chwilę przyjdą wszyscy jego wrogowie, prosząc ze łzami w oczach o szybki powrót na ścieżkę sprawiedliwości.

Nie przyszedł nikt, a on obudził się w znanym już Czytelnikom miejscu, z bardzo złym samopoczuciem. Miał tu spędzić wieczność – cały tydzień. Zaczął liczyć dni.

Gdy doliczył do czterech, nagła detonacja zachwiała celą. Starł z twarzy pył i ujrzał wyłaniającą się z dymu postać.

– Gaudenty Jelonek!

– Cześć, uznałem, że trzeba ratować sytuację i postanowiłem cię odbić. Znalazłem dynamit w starym magazynie hufca – uśmiechnął się Gaudenty, poprawiając pas z nabojami. „Po dziadku” – wyjaśnił, gdy wybiegli na zewnątrz i kluczyli ulicami, by zmylić ewentualny pościg. Dopiero, gdy osiągnęli granicę lasu i wdrapali się do ukrytej w koronie starego dębu kryjówki, mogli porozmawiać spokojnie.

– Dobrze, że wróciłeś – rzekł Gaudenty. Był prawdopodobnie jedyną, oprócz Robercika, osobą na ziemi, która się z tego cieszyła.

– Zjedz coś, mam konserwę. A tutaj masz sweter, jakby ci było zimno. Od jutra zaczynamy!

I zaczęli razem snuć plany założenia nowego harcerstwa, takiego, gdzie ludzie zrozumieją i pokochają ich ideały. Niczego nie brakowało – był nawet, potrzebny w każdej organizacji, męczennik. Robercik specjalnie nie zdjął kajdanek, chociaż na pewno mu przeszkadzały w noszeniu swetra. Do późnej nocy nucili obrzędowe piosenki.

Spotkałem ich kiedyś, opowiedzieli mi swoją historię. Dodali też, że niewiele osób im wierzy. Szczerze mówiąc, ja też nie uwierzyłem. Przecież Sąd Harcerski nie wtrąca nikogo do więzienia!