Romantyczne historie harcerskie

Archiwum / Marta Szewczuk / 12.04.2010

Poznali się na obozie, na zbiórce, na rajdzie. Przypadli sobie od razu do gustu lub wręcz przeciwnie. Tęsknili, usychali, cieszyli się, chodzili na spacery z psem. Będzie o związkach, miłości, dzieciach. Romantycznie lub mniej, ale na pewno harcersko.

Bratnie dusze

Zlot. Trudno tam nikogo nie poznać, skoro właśnie po to tam jedziesz. W Gnieźnie okazji było wiele. Jednak oni nie szukali daleko. Właściwie to w ogóle nie szukali! Magda była w kadrze, Michał pojechał jako zwykły uczestnik. Ona próbowała go dyscyplinować, kiedy zwracał się do niej po imieniu lub ksywie; z groźną miną mówiła: „Dla ciebie DRUHNA Magda”. Na zlocie nie przypadli sobie do gustu. Zresztą piętnastoletni Michał był dla siedemnastoletniej Magdy niesfornym dzieciakiem. Ich drogi harcerskie krzyżowały się czasem na imprezach hufcowych, niekiedy mijali się na szkolnym korytarzu, jednak chemii nie było. Rok po zlocie w Gnieźnie zrządzeniem losu trafili na ten sam biwak w Chodzieży. Najwidoczniej ten rok zmienił dużo, bo Magda i Michał podczas wyjazdu nie odstępowali siebie na krok. Mimo czułych uścisków i iskierek w oczach, młodzi w ogóle nie rozmawiali o początkach swojej fascynacji. Traktowali to raczej jako rajdową przygodę – wiedzieli, że zaraz powrócą do codzienności.

Po tym znaczącym biwaku skupili się na pracy harcerskiej, współpracowali ze sobą przy drużynie. Przez trzy lata ich losy nie splotły się na tyle, aby mogli mówić o sobie „my”. Mieli ze sobą kontakt, owszem, ale każde żyło w swojej bajce. Wszystko zmieniło się w jednym wyjątkowym dla harcerzy dniu. Magda i Michał znów zbliżyli się do siebie podczas hufcowych obchodów Dnia Myśli Braterskiej. „Przez czas trwania biwaku zachowywaliśmy się tak samo, jak na wspomnianym rajdzie w Chodzieży, jednak robiliśmy to na „swoim terenie”, ku zaskoczeniu wszystkich i – co ważniejsze – ku naszemu zaskoczeniu”, wspominają. Każde z nich po zakończeniu imprezy poszło w swoją stronę – tak jak po pierwszym rajdzie. Jednak tym razem nie potrafili przejść do porządku dziennego nad tym, co się wydarzyło. Nie mogli spokojnie usiedzieć bez kontaktu ze sobą. Zaczęły się sypać SMS-y… Niestety, była to dla nich wtedy jedyna forma kontaktu: Magda skończyła liceum, nie uczyła się już w pobliżu, dzieliło ich 40 km, które wówczas nie pozwalały im się spotkać. „Przez tydzień klawiatury naszych telefonów komórkowych rozgrzane były do czerwoności. Jedno wiedziało, co robi drugie. Drugie wiedziało, co myśli pierwsze. Oboje przyznaliśmy się do tego, że myślimy o tym, co zdarzyło się w ten «magiczny» Dzień Myśli Braterskiej”, opowiada Michał. Aż wreszcie stało się. Doczekali się pierwszej randki! Pierwszej prawdziwej. Magda przyszła w brzydkim płaszczu, w trakcie długiej randki nawet się nie pocałowali, ale to wszystko się nie liczyło, bo wreszcie mogli otwarcie powiedzieć „my”!

„A reszta jak w życiu… Było różowo i było niefajnie. Kwitły kwiatki i waliły gromy. Ku zaskoczeniu chyba wszystkich ludzi dziś jesteśmy szczęśliwym małżeństwem z półtorarocznym stażem. Nasza córka właśnie trzy dni temu skończyła pięć lat. Niezwykłe jest to, że połączyło nas harcerstwo. To jest właśnie magia tej organizacji. Nie zostaliśmy parą po jakiejś zbiórce, rajdzie, biwaku. Nasze serca połączyły się właśnie w Dzień Myśli Braterskiej…”

Przypadli sobie do gustu

Poznali się na obozie. Sto lat temu. Ania musiała wtedy wysłuchiwać opowieści koleżanki, jaki to Bartek jest „och i ach”. „To była katorga, ale co miałam poradzić, przecież przyjaciółce świństwa nie zrobię…”, wspomina Ania. Zaczęli się częściej widywać, kiedy organizowanych było więcej imprez hufcowych. „I Janówek był. Do dnia dzisiejszego nie wiem, co tam robiłaś – przecież to był wyjazd namiestnictwa męskiego, a – o ile wiem – do niego nie należałaś…”, przypomina sobie Bartek. Okazało się, że Ania przywoziła chłopakom zaopatrzenie, obiady, różne rzeczy, których zapomnieli. A przy okazji pozjeżdżała sobie na linie!

Przy okazji hufcowych imprez znaleźli wspólny język. Ania niemal z wyrzutem zauważa, że to ona musiała zrobić pierwszy krok, bo inaczej Bartek w ogóle by jej nie zauważył… Wreszcie ich środowiska zaczęły ze sobą współpracować. Mimo różnych numerów drużyn, pojawił się nawet pomysł zrobienia wspólnego szczepu. A poza harcerstwem zaczęły się romantyczne spacery… we trójkę! Ech, niestety nie będzie tu żadnego skandalu – parze towarzyszył po prostu pies Horus. Randkowanie zaczęło się na całego. Jednak pierwsze kino było kompletną porażką: film był strasznie kiepski, ale na pamiątkę kupili go sobie na DVD. „I to Bartek wybierał… Po powrocie zastanawiałam się, czy zawsze takie filmy będziemy oglądać…”, mówi Ania. „A Ty poszłaś do kina czy na film?”, pyta Bartek, chcąc się niejako usprawiedliwić.

I tak mijał im czas na wspólnych spacerach, spotkaniach, wyjazdach. Były dni lepsze, były gorsze. Zdarzało im się pokłócić, ale dość szybko się godzili. Bartek twierdzi, że to dzięki jego urokowi osobistemu. Ania nie zaprzecza… Z grzeczności. „Jeździliśmy razem na wyjazdy, obozy. Byliśmy razem w Japonii w ramach wymiany skautów: tam było śmiesznie, gdyż Bartek miał przez pewien czas zwyczaj siadania mi na kolanach. W tamtej kulturze to była chyba nowość, bo wszyscy dziwnie się na nas patrzyli”, uśmiecha się Ania. Trudnym momentem była dla nich matura – rodzice kazali się uczyć, a nie „tracić czas” na spotkania. Jednak i z tym sobie poradzili. Byli razem na dwóch studniówkach. Wspólne wybieranie sukni… „Tak… i mierzenie butów pod mój wzrost!”, dopowiada Bartek. Ania nie chciała być przecież wyższa od swojego partnera.

Kolejnym trudnym momentem był obóz, kiedy jechali w dwa różne miejsca. Do tej pory zawsze byli razem, a teraz miały nastąpić trzy tygodnie rozłąki… Były listy, SMS-y, telefony, kartki imieninowe, a nawet odwiedziny. Ania pamięta, jak usychała z tęsknoty. I tak żyli sobie dalej szczęśliwie. Bartek, pochłonięty przez studia, nieco wycofał się z harcerstwa. Ania prowadziła prężnie działającą drużynę.

Po pięciu latach – zaręczyli się! „To było na plaży, świecił księżyc i byłam całkowicie zaskoczona. Chyba wypadałoby wspomnieć, że to było na naszych pierwszych wakacjach zagranicą – Tunezja. Potrzymałam go trochę w niepewności – trzeba było przemyśleć sprawę. Choć od samego początku wiedziałam, że to Ten Jeden Jedyny”, mówi ze wzruszeniem Ania. Niecały rok później pobrali się. Bartek wspomina to tak: „To był lajcik ten nasz ślub – nie denerwowaliśmy się, wszystko na luzie. Znajomy ksiądz udzielał nam ślubu, mały zaciszny kościół, sami przyjaciele wokół nas, więc czym się denerwować?” Dziś są szczęśliwymi rodzicami półrocznego Gabrysia, który w lipcu jedzie na swój pierwszy obóz!

Bo wzrostem w sumie pasował…

Poznali się w biegu, przypadkiem, z zaskoczenia. Następnego dnia wyjeżdżali na kwaterkę: tam było już trochę więcej wspólnego spędzania czasu. Spotykali się przy pracach pionierskich, ale też podczas wieczornego śpiewania przy ogniu. „A że już wtedy miałem własny samochód, dochody, tytuł naukowy i w pewnych kręgach robiłem za «legendę», to Kaśka poleciała na mnie. A jak jeszcze podpatrzyła mnie, jak się przebieram przed budową pomostu, to tak jak wszystkie przed nią: nie mogła się oprzeć”, taką wersję wydarzeń być może opowiadał kumplom Tomek. W rzeczywistości jednak sprawy miały się nieco inaczej. Kasia była jedyna dziewczyną w okolicy, Tomek jedynym pasującym do niej wiekowo chłopakiem, więc „jakoś się zgrało”. „Burza hormonów, potrzeba bliskości, jednomyślność w wielu kwestiach… i tak przeszliśmy do fascynacji sobą. Potem trzymanie za rękę, patrzenie w oczy, coraz częstsze szukanie kontaktu… i pierwsze nieśmiałe pocałunki”, choć to wersja bardziej dla koleżanek, ale na pewno bliższa prawdy.

Kwaterka się skończyła. Kasia wróciła do domu (jej turnus przyjeżdżał później), Tomek został jako zaopatrzeniowiec. Młodzi, żyjący chwilą, oczywiście zapomnieli wymienić się numerami telefonów… W końcu jednak jakoś je zdobyli i zaczęły się sypać SMS-y, z początku niepewne, później coraz śmielsze. W końcu Kasia przyjechała na obóz, ale wtedy Tomek wrócił – praca wzywała. W powietrzu słychać było niemalże świst latających SMS-ów, pojawiły się też jakieś listy. Pewnego dnia Tomek wysłał Kasi na obóz białą różę. Starał się to zrobić bardzo delikatnie; gdyby gość, który ją przewoził, wiedział, co wiezie, z pewnością szybko pozbyłby się pakunku. To najbardziej romantyczny fragment tej historii.

Dziś ich stan liczbowy się powiększył, mała córeczka od początku poznaje harcerski świat i ludzi do niego należących. Rodzice-instruktorzy cały czas działają w swoim hufcu. Takie historie się nie kończą!

Złapany w sieci

Dawno, dawno temu, kiedy Ola była piękna i młoda (notabene: nadal jest!), uczestniczyła w hufcowych Andrzejkach. To zawsze bardzo sympatyczna impreza i choć nikt nie wierzy w prawdziwość przepowiedni, to wszyscy miło spędzają czas. Ola zapragnęła wywróżyć sobie imię swojego przyszłego ukochanego. „Świeczka kołysała się na wodzie nie mogąc się zdecydować. Już zaczynała zaczerniać jakieś imię, ale jakby niezdecydowana, podpływała do innego”, wspomina. „Jak w życiu, Ola! Jak w życiu!”, chichotali ponoć współtowarzysze zabaw. Koniec końców: udało się. Spłonęło imię „Adam”. Ola wzruszyła tylko ramionami, wówczas nie znała bowiem żadnego Adama, a przynajmniej żadnego, który mógłby dla niej kiedykolwiek coś znaczyć.

Minął miesiąc… Pewnego grudniowego wieczoru Ola uruchomiła Gadu-Gadu i w okienku wyszukiwania wpisała imię z andrzejkowej wróżby. On-line był akurat tylko jeden Adam. Napisała zwyczajne: „Witaj, Adamie”. Rzeczony Adam myślał, że pisze do niego jakaś dawna znajoma – w końcu skąd znałaby jego imię? Dlatego też odpowiedział: „Witaj”. Kiedy okazało się, że Ola jest jednak nieznajomą, rozmowa stała się już na tyle sympatyczna, że postanowili ją kontynuować…

Romantycznie? Będzie jeszcze bardziej! Po tygodniu Adam zaprosił swoją koleżankę z GG do kina. Na co? Jak to na co?! Na „Amelię”! „Modliłam się, żeby nie okazał się wychuchanym brunetem z billboardu”, Ola przypomina sobie napięcie przed pierwszym spotkaniem. „Chciałam, żeby był po prostu normalny”. Spotkali się 3 minuty przed seansem, więc był czas tylko na pierwsze wrażenie. I wrażenie było. Duże. Olę zachwyciły piegi Adama. „Człowiek z piegami na całej buzi nie może być przecież złym człowiekiem”, pomyślała i uśmiechnęła się od ucha do ucha. Tamten uśmiech (ten sam!) został jej do dziś… Nie jestem pewna, czy Ola cokolwiek pamięta z filmu; z jej opowieści wynika, że prawie mdlała w wyniku impresji, jaką wywarł na niej Adam. „Pamiętam, że robiło mi się gorąco za każdym razem, kiedy przypadkiem muskał mnie kolanem w trakcie seansu, a po filmie… z trudem koncentrowałam się, aby wykrzesać z siebie jakąś sensowną recenzję i jednocześnie nie spaść z tych podświetlanych schodów!”

Po kinie była kolacja, podczas której Ola pierwszy raz milczała. Czasem tylko wydychała powietrze, które wciąż wstrzymywała z wrażenia podczas opowieści Adama. Później zaczęły się długie, czasem całodniowe spacery po zaśnieżonej Starówce, niekończące się rozmowy… Cały romantyzm, jaki tylko można sobie wyobrazić na początku znajomości! Pobrali się po siedmiu latach pełnego szczęścia i cudownych chwil. Dziś są rodzicami dziewięciomiesięcznej Zosi.

Dlaczego w tej opowieści nie ma ani krztyny harcerstwa? Chwila, chwila! Tak, Ola i Adam nie poznali się w harcerstwie. Poznali się jakoś magicznie, niektórzy nazywają to przeznaczeniem, inni przypadkiem… Ale przyszła i pora na harcerstwo. Ola zaczęła opowiadać swojemu ukochanemu o pomyśle założenia drużyny wędrowniczej. Namówiła go i pojechali razem na obóz założycielski, by nie musieć się rozstawać. To był pomysł trafiony w dziesiątkę, bo już rok później Adam współorganizował kolejny obóz, na którym złożył Przyrzeczenie Harcerskie. Początkowo „harcerski” język Oli był dla niego kompletnie niezrozumiały. Nie wiedział, czym są stopnie, sprawności, kwaterka, pionierka… Jednak Ola na tyle sprawnie wciągnęła go w swój harcerski świat, że do dziś są w nim razem i bardzo im się to podoba!

Jak to się dzieje?

Co sprawia, że w harcerstwie tak łatwo odnajdujemy swoją drugą połówkę? Wszyscy od razu krzyczą: wspólne zainteresowania! Tutaj, choć każdy oczywiście jest inny, to jednak wszyscy jesteśmy jakoś tam do siebie podobni. Rozumiemy się lepiej, bo każdy nieraz mył się w misce i zrobił sobie krzywdę toporkiem. Jesteśmy dla siebie mili, przyjaźnie nastawieni. W takim otoczeniu nietrudno nawiązać nowe znajomości, a magia lasu i wspólnych ognisk pozwala im się rozwijać… Ach!

…i żyli długo i szczęśliwie. Łzy. Chusteczki. Kurtyna.