Rowerem na kraniec Ziemi

Archiwum / 20.09.2006

Dziewczyny z 40 WDW dokonały naprawdę wielkiej rzeczy!Warto trwać przy swych przekonaniach i marzeniach. Rachunek prawdopodobieństwa płata figle i zawsze może przydarzyć ci się „Podróż na koniec świata”. Tak jak 40 Warszawskiej Drużynie Wędrowniczek. Przylądek Finisterre zdobyty!

                          40 WDW na szlaku
Nie ufaj facetom, którzy mają nogi ogolone lepiej od ciebie

Jeśli ktoś myśli, że nie ma rzeczy niemożliwych i co gorsza przekonuje do tego innych, musi każdego dnia radzić sobie ze sporym dysonansem jaki powstaje między światopoglądem a, na przykład, wynikami kolejnych negocjacji ze sponsorami, rezultatami sukcesywnych prób zarobienia pieniędzy i ogólnie ograniczonym zaufaniem otoczenia. Niemniej jednak stwierdzam, że warto trwać przy pewnych przekonaniach. Rachunek prawdopodobieństwa płata figle i zawsze może przydarzyć ci się „Podróż na koniec świata”.

                                    
                 
Jak tam może być, jak tam można dotrzeć ….       

Dłubiąc w ściółce leśnej, na obozie harcerskim w lipcu ubiegłego roku, zrozumiałyśmy, że czas na nowe doznania. Wiedzione ciekawością, jak właściwie może być na skraju naszego kontynentu, zdecydowałyśmy spróbować dotrzeć do przylądka Finisterre  – uważanego dawniej za kraniec Ziemi. Decyzja o tym, że zrobimy to na rowerach zapadła zapewne pod wpływem otarć na piętach nabytych w czasie dopiero co skończonej pieszej wędrówki.

Plan niezły i w symbiozie z nim konkretny finansowy problem –  wiadomo było, że koszty wyprawy i sprzętu rowerowego przekroczą znacznie koszty obozu organizowanego w Polsce. Próbowałyśmy pozyskiwania środków na wiele sposobów – bezskutecznie. W maju, gdy już właściwie zaczęłyśmy liczyć się z zaniechaniem przygotowań do wyprawy, postanowiłyśmy wcielić w życie tajny projekt: kolczyki na kilometry.

                           Hiszpania zapiera swymi krajobrazami dech w piersiach

Przemiana materii

Wymyślona przez nas przemiana materii wspięła się na wyżyny swoich możliwości: udało się nam zamienić mamine korale ,wszelkie zbędne resztki rozmaitych ozdóbek oraz  polimer zamawiany w Internecie na… czterotygodniową wyprawę rowerową po Półwyspie Iberyjskim. W założeniu powinnyśmy były sprzedać blisko 1000 par kolczyków, aby dofinansować nasz wyjazd.Każda  para kolczyków odpowiadała jednemu kilometrowi planowanej trasy, tym samym każdy, kto kupił kolczyki stawał się sponsorem naszej wyprawy. Zaskoczył nas pozytywny odbiór akcji i szybka reakcja harcerzy i nie tylko. Wiadomość o kolczykach, które próbujemy zamienić na kilometry,  rozeszła się błyskawicznie po całej Polsce. Wkrótce wszyscy krewni i znajomi wyposażeni w naszą biżuterię przesyłali wiadomość dalej, a lista sponsorów do dziś aktualizowana i dostępna na stronie www.kolczykinakilometry.prv.pl wydłużała się. W rezultacie udało nam się sprzedać około połowy planowanej ilości kolczyków.

Na kilka tygodni przed naszym wyjazdem z pomocą przyszedł nam dodatkowo Wydział Pozyskiwania Środków GK ZHP, przyznając grant z funduszu im. M. Grażyńskiego

                      Awaria na szlaku
„Słoneczna Hiszpania”

Wyprawa zaczęła się pod koniec lipca. Na rowery wsiadłyśmy u podnóży Pirenejów w Pampelunie, a zsiąść miałyśmy właśnie na przylądku Finisterre nad Atlantykiem.
Startując przyjęłyśmy kilka optymistycznych założeń. Między innymi takie, że Hiszpania jest słoneczna, a Hiszpanie przystojni. Wkrótce jednak musiałyśmy zweryfikować nasze poglądy jako całkowicie sprzeczne z prawdą, a także  przyjąć zupełnie nowe : że rowery crossowe, w które była wyposażona większość z nas, mają w sobie wiele z rowerów górskich. A wszystko to pod wpływem trudnych początków: góry, kamienie, kamienie, góry, gliniaste zbocza, kamieniste zjazdy i tak przez 2 dni. To cud, że tylko jedno koło na 12 się straciło swoją kolistość. Naprawiając je skorzystałyśmy z pomocy „przystojnych Hiszpanów” i wtedy właśnie dostałyśmy jedną z cenniejszych lekcji na „Camino de Santiago” –  jak nazywa się oznaczony żółtymi strzałkami szlak pielgrzymkowy, Otóż ogoleni –na nogach -rowerzyści są lichymi mechanikami i nie należy ufać ich radom, a tym bardziej powierzać roweru: koło zostało przez nich zniszczone doszczętnie, tak, że konieczna stała się wymiana. Na szczęście, góry z czasem przeszły w płaskowyż i zamiast pchać i ciągnąć rower obciążony sakwami mogłyśmy masochistycznie napawać się tumanami kurzu – ostatecznie tumany kurzu lepiej wyglądają z daleka – wznoszonymi przez nasze mustangi pędzące po wypalonej słońcem Kastylii.


Kurz i Santiago do Compostella

Nareszcie poruszałyśmy się szybciej niż piechurzy, którzy dotychczas mieli przykry zwyczaj wyprzedzania nas skacząc lekko z kamienia na kamień, gdy my zlane potem wpychałyśmy blisko 40 kilowe klocki pod niekończącą się górkę.
Każdej nocy spałyśmy w innym schronisku. Przy „Camino” są one gęsto rozmieszczone i prawie zawsze można w nich znaleźć miejsce – choćby na trawie, na lub pod stołem. W wielu schroniskach wszyscy wieczorem zasiadają do wspólnej kolacji ,co i nam też się  zdarzyło kilkakrotnie.
Wielu ludzi kończy swoją wędrówkę przed Finisterre w mieście Santiago de Compostela, gdzie znajduje się grób apostoła Jakuba i dokąd pielgrzymowano już w średniowieczu.


          

Cel osiągnięty
My dojechałyśmy tam równo w 14 dni. Okazało się wówczas, że ostatni odcinek trasy – ten wiodący nad ocean – jest zamknięty dla turystów. W Galicji – regionie, w którym jest i Santiago i Finisterre – szalały pożary, wciąż nowe podpalenia niszczyły kolejne odcinki szlaku. Jedynym sposobem by dostać się na Finisterre stał się autobus. Z wielkim żalem musiałyśmy zatem zsiąść z rowerów na 60 km przed planowanym końcem trasy!

Zgodnie ze zwyczajem po dotarciu na Przylądek spaliłyśmy brudne pielgrzymie szaty i   obmywszy się w wodach oceanu rozpoczęłyśmy „nowe życie”. Nie mogłyśmy się oprzeć urokowi Finisterre – tam jest po prostu pięknie, wietrznie, chłodnawo, ale pięknie. Zostałyśmy tam kilka dni. Na ślicznej  piaszczystej plaży gdzieniegdzie zasłonięte skałami stoją małe namiociki zamieszkane przez ludzi, którzy tak jak my choć przez chwilę chcieli mieć swój dom nad oceanem.

Przyłączyłyśmy się do międzynarodowej plażowej społeczności choć nie miałyśmy namiotu. Zawinięte w śpiwory oglądałyśmy tonące w Atlantyku słońce. Zasnęłyśmy. Rano po raz pierwszy od 8 miesięcy nad Przylądkiem rozpętała się burza… 
Gabriela Paszkowska