Rytualne harcerskie samobójstwo
Wiek – między 14 a 60, zajęcie – harcerz, płeć – dowolna. Cechy charakterystyczne – zmęczony wyraz twarzy, podkrążone oczy, kubek kawy na biurku. Możliwe działania – udzielić pochwały bądź skarcić. Decyzja – skarcić! Głośno i wyraźnie powiedzieć – nie ma się czym chwalić!
Mój kolega opowiedział mi kiedyś pewną historię. W czasach, kiedy mieszkał w domu studenckim, zobaczył któregoś poranka swoją koleżankę, która zmęczonym krokiem, ledwo przesuwając się do przodu, na przemian przecierając oczy i ziewając, udawała się do akademikowej kuchni celem zrobienia sobie kawy (zapewne kolejnej). – Cześć – powiedział mój kolega – coś taka zmęczona? Pytanie to wyraźnie ożywiło jego rozmówczynię. Na jej twarzy pojawił się wyraz triumfu, po czym odpowiedziała: Mam egzamin. Całą noc nie spałam, bo się uczyłam. Bystry obserwator mógł dostrzec bijącą z jej oblicza nutkę wyższości i cichej satysfakcji. Mój kolega odpowiedział jej jednak: No i czym tu się chwalić? Tym, że źle zorganizowałaś sobie czas? Pozostawił ją wstrząśniętą na środku akademikowego korytarza, o losach jej egzaminu historia milczy.
Opowieść banalna, tysiące takich wydarzeń dzieją się każdego miesiąca w polskich ośrodkach akademickich. I piszącemu te słowa długość snu niejednokrotnie niebezpiecznie skracała się w styczniu czy czerwcu. Nie ma się jednak czym chwalić. Tak jak nie należy chwalić się tym, że harcerstwo męczy wędrownika bądź instruktora i zżera mu czas potrzebny na życie osobiste i zawodowe. Jak ZHP długie i szerokie słyszymy jednak „Cały dzień w pracy zajmowałem się rajdem hufca, całe szczęście, że szef w delegację pojechał.”, „Żona to mnie chyba niedługo z domu wyrzuci za kolejne popołudnie przed komputerem (wszak harcerstwo w dużej mierze buduje się komputerem) na obmyślaniu planu pracy szczepu.”, „Znowu jedynka z klasówki, miałam się uczyć całą noc, ale zasnęłam po przyjeździe z biwaku”. I tak dalej, i tym podobne – znamy to wszyscy. Znamy też wyraz twarzy osoby wypowiadającej takie słowa. Jest to najczęściej oblicze niewyspanego cierpiętnika, który oczekuje padnięcia do stóp i oddania hołdów za wielką ofiarę, którą złożył na ołtarzu ZHP. Tymczasem śmiem twierdzić, że w większości przypadków osoba taka bardziej zasługuje na skarcenie niż na pochwałę i podziw.
Nie twierdzę, że instruktorzy i wędrownicy nie są w naszym stowarzyszeniu przeciążeni. Są, a najtrafniej opisał to kiedyś na łamach „Na tropie” Marek Piegat jako syndrom „chińskiej bagażówki”. Obserwuję jednak, że niejednokrotnie winę za ten stan ponosi sam obciążony nadmiarem obowiązków, bo czas przecieka mu przez palce. Tegoroczni zdobywcy „Primus inter pares” – HGW „Szekle” z Mielca zaproponowali na Wędrowniczej Watrze zajęcia o zarządzaniu sobą w czasie. Nie byłem na nich, nie znam też relacji uczestników, ze zdobytego jednak statusu „pierwszego spośród równych” mogę wnosić, że były one ciekawe i potrzebne. I mnie podoba się pomysł takich zajęć – chętnie wysłałbym na nie niejednego ze znanych mi harcerzy. Mierzi mnie bowiem, kiedy zawsze widzę ich z podkrążonymi oczami i słyszę senny głos w słuchawce telefonu, gdy do nich dzwonię. Szanuję ich ciężką pracę, ale z samej ciężkiej pracy jeszcze nic nie wynika. Mógłbym nie spać całą noc układając stos dokumentów w kolejności alfabetycznej albo porządkując moje elektroniczne archiwum ze względu na długość nazwy pliku. Na pewno moje podkrążone oczy zrobiłyby piorunujący efekt, gdybym całą noc układał moje ubrania kolorystycznie, albo jeździł wokół bloku na rowerze. Pytanie brzmi tylko – jaka z tego korzyść? Jaki powód do chwały?
Cenię ludzi pracowitych, którzy swój wolny czas poświęcają na wolontariat, jeszcze bardziej cenię jednak tych, którzy harmonijnie planują swoje życie. Oczywiście – są w nim okresy, kiedy „nie wiemy w co ręce włożyć”, nie może się to jednak nigdy stać sposobem na egzystencję. Tym bardziej nie należy oczekiwać pochwały takich działań, albo co gorsza używać tego argumentu jako obrony przed krytyką. Gdy po raz kolejny słyszę, gdy ktoś tłumaczy się z niespełnionych obietnic słowami „Ale ja tak ciężko pracuję i poświęcam się dla ZHP kosztem innych obszarów mojego życia!”, nóż mi się w kieszeni otwiera. Polecam osobom tak myślącym lekturę książek o zarządzaniu sobą w czasie i o zarządzaniu w ogóle. Zupełnie niespodziewanie okaże się wtedy, że 24 godziny, które ma doba, to czas, w którym można zrobić naprawdę dużo i pochwalić się realnymi efektami. A podwyżka w pracy, zadowolona żona czy piątka z klasówki niech będą dodatkowym argumentem.
Marzy mi się harcerstwo zadowolonych z harmonijnego życia profesjonalistów. Umęczeni i niewyspani, którzy „za miliony cierpią katusze” przypominają mi oddział wojowników Judeańskiego Frontu Narodowego, który popełnia rytualne samobójstwo w „Żywocie Briana”. „Ale im pokazaliśmy” – mówi przywódca oddziału na chwilę przed śmiercią. A Brian na to – „Wy tępe ćwoki”.