Rzecznik potrzebny od zaraz

Archiwum / Filip Springer / 16.04.2011

Medialna zawierucha związana z gigantycznymi długami ZHP nie mogła wybuchnąć w gorszym momencie. Bo teraz każdy, kto chciał przekazać 1% podatku naszej organizacji, najpierw trzy razy zastanowi się, czy chce spłacać długi, które powstały w niejasnych dla niego okolicznościach.

Nie zapłacę dodatkowej składki na ZHP. I nie tylko dlatego, że nie jestem już członkiem tej organizacji. Gdybym nim był, też bym tego nie zrobił. Zrzucanie się na dług to utrzymywanie aktualnej chorej sytuacji w związku. ZHP jest w fatalnym stanie i dopiero poważne przesilenie może coś zmienić. Takie przesilenie może być wywołane właśnie problemami finansowymi. Oczywiście będzie ono oznaczało gigantyczny spadek liczebny w krótkim czasie, a być może jakąś formę rozłamu. Wystarczy posłuchać, o czym dziś szepczą komendanci chorągwi. Baronom marzy się samodzielność. Jarosław Rura, komendant Chorągwi Wielkopolskiej, przed grudniowymi wyborami otwarcie proponował reformę ZHP, która oznaczałaby stworzenie z organizacji luźnej federacji chorągwi. Im w większych ZHP będzie tarapatach jako organizacja, tym częściej będziemy o takich pomysłach słyszeć – zwłaszcza od tych, którzy z harcerstwa zrobili biznes. Przesilenie, załamanie i powstawanie z gruzów – oto przyszłość i cena, którą przyjdzie ZHP zapłacić prędzej czy później. Moim zdaniem, im szybciej – tym lepiej.

Oczywiście gdybym był instruktorem, stanąłbym przed poważnym dylematem: Co powiedzieć osobom, za które harcersko odpowiadam? Czy wzywać do instruktorskiego nieposłuszeństwa czy też decyzję zostawić każdemu z nich? Na szczęście instruktorem już nie jestem, odpowiadam przed samym sobą i mogę deklarować, co chcę, bez obawy o moich podopiecznych. Dlaczego więc decyduję się pisać o tym problemie w harcerskiej gazecie? Po pierwsze dlatego, że rękami i nogami wzbraniam się od pisania tego w gazetach, z którymi współpracuję. Byłbym w tym nieobiektywny. W ZHP spędziłem 20 całkiem fajnych lat mojego życia i mimo że się z harcerstwem rozwiodłem, to nadal bacznie się przyglądam temu, w którą stronę ono podąża.

Ostatnie wydarzenia, uchwalenie „składki 80” i medialny szum są przypadkiem dość szczególnym. Na dwa dni przed tym, jak Gazeta Wyborcza jako pierwsza napisała o długach ZHP, zastanawiałem się z zaprzyjaźnionym instruktorem, czy media pochwycą ten wątek. Uznaliśmy, że tak się nie stanie, bo skomplikowanie sprawy jest zbyt duże, podobnie jak niszowość tematu. Myliliśmy się. Pojawiły się kolejne publikacje i kolejne medialne wpadki naszych władz.

Przede wszystkim dziwi, jak to się dzieje, że organizacja tej wielkości nie ma rzecznika prasowego ani nikogo kto miałby jakąkolwiek wiedzę o PR i ogarniał całość zagadnienia w skoordynowany sposób. Podobno w GK odpowiada za to teraz hm. Krzysztof Budzyński. Z analizy dostępnych publikacji na temat długu wynika, że słowo „odpowiada” jest tutaj jednak użyte na wyrost. Przegląd wszystkich dostępnych publikacji o długu sugeruje dość spontaniczne zarządzanie tym problemem na Konopnickiej. Ot, kto akurat siedzi w biurze i do kogo się sekretarka dodzwoni, ten rozmawia z dziennikarzem. I mówi, co mu ślina na język przyniesie. Tak więc w kolejnych tekstach wypowiada się zastępca naczelnika, skarbnik i przewodniczący ZHP. Ten ostatni zafundował nam wręcz doskonałą promocję, mówiąc w Gazecie Wyborczej, że 80 złotych to kwota którą młodzi ludzie potrafią przepuścić w pubie podczas jednego wieczoru. Gdy to przeczytałem, to prawie spadłem z krzesła. Każda bowiem interpretacja tej wypowiedzi jest zła dla harcerzy. Bo oprócz problemów z długiem druh przewodniczący postanowił nam dorzucić problem, z którym borykamy się od zawsze: łatkę hipokrytów, którzy w Prawie Harcerskim mają jedno, a w życiu i tak piwko sobie chlapną. (Bo trudno wydać 80 złotych na soki w pubie…) Nawet jednak gdyby uznać, że druh przewodniczący chciał przez to pokazać, że harcerze zamiast chodzić się bawić do głupich pubów, wolą wyłożyć osiem dych na swoją tonącą w długach organizację, to i tak wyświadczył nam niedźwiedzią przysługę. Teraz będziemy postrzegani za jełopów, którzy zamiast dobrze się bawić – wolą spłacać cudze długi. Tak źle i tak niedobrze. A można było milczeć.

Z innymi nie jest lepiej. Sprawą naszych długów zainteresował się tygodnik „Polityka”. Największy i najbardziej poczytny (po „Gościu Niedzielnym”) tygodnik opinii w Polsce. Autor opublikowanego tam tekstu popełnił kilka kardynalnych byków merytorycznych i za to nie ma dla niego oczywiście usprawiedliwienia. Nie ma go też jednak także dla naszych władz, które sprawiają w tym tekście wrażenie, jakby były obrażone na cały świat. Krzysztof Budzyński mówi: Nie mogę nic powiedzieć bez dokumentów finansowych. Czytelnik ma aż ochotę zapytać: Któż jak nie zastępca naczelnika powinien je znać na wylot?!

Dalej jest jeszcze lepiej. Lucjan Brudzyński tak rozpoczyna rozmowę z dziennikarzem: Nic nie powiem, bo pański kolega z „Gazety Wyborczej” napisał, że wśród naszych wierzycieli są firmy gastronomiczne, biura podróży i firma Toi-Toi, podczas gdy faktury te zostały zapłacone w ubiegłym roku.

No, to skoro skarbnik nic nie powie, to dziennikarz skorzysta z dostępnych źródeł. A tymi są błyskotliwe teksty skarbnika opublikowane na stronie www.80.zhp.pl. W efekcie nasza organizacja przedstawiona jest jako nieudolna, niewydolna i do tego ogarnięta manią wielkości. Oczywiście wiele w tym tekście złej woli dziennikarza. Czytając jednak wypowiedzi naszych władz, mam wrażenie, że nie zrobiły nic, by z tym negatywnym nastawieniem powalczyć.

Rzecz jasna może być tak, że wszystkie przytoczone w tych tekstach wypowiedzi dziennikarze wyssali sobie z palca, nasi dzielni druhowie nic takiego nie mówili i właśnie piszą długaśne sprostowania, które zadadzą kłam wystawionej nam opinii. Ja jednak podskórnie czuję, że wcale nie trzeba zbyt wiele wymyślać, by ośmieszyć ZHP po rozmowie z kimkolwiek na Konopnickiej.

Rolą rzecznika prasowego – gdyby takowy istniał – mogłoby być też „przykrycie” tematu długów innym, który być może w jakiś sposób złagodziłby uderzenie, jakie organizacja otrzymała w ostatnim czasie od mediów. Wystarczyło przygotować pakiet informacji o naszych osiągnięciach programowych, zaangażowaniu w działania społeczne, można by zasypać dziennikarzy danymi o naszej liczebności (a tak, prawda, skąd mamy wiedzieć, ilu jest harcerzy, skoro spis to fikcja) i wydajności w pozyskiwaniu funduszy na działalność programową. Tym wszystkim mógłby się zająć rzecznik – jakikolwiek, gdyby był. Oczywiście mogłaby się tym zająć także osoba, która aktualnie odpowiada za kontakty z mediami. Jestem jednak pewien, że osoba ta była zbyt zajęta ratowaniem naszej organizacji, by zaprzątać sobie głowę takimi błahostkami. Rozliczenie tych zaniedbań przyjdzie zapewne w podsumowaniu tegorocznej akcji 1%.