Sikaj pod prysznicem

Archiwum / Marta Szewczuk / 15.05.2012

Granica między ekologią a dziadostwem jest bardzo cienka. Do tego bycie eko jest też często niewygodne i za dużo przy tym zawracania głowy. Są jednak takie rzeczy, które można zmienić bez żadnego wysiłku i przybić sobie piątkę z Matką Ziemią.

W tym tekście nie przeczytacie o zrezygnowaniu z mikrofalówki, wyrzuceniu suszarki, zbieraniu makulatury, kąpaniu się w zimnej wodzie, zakręceniu ogrzewania w zimie, chodzeniu wszędzie na piechotę, zrezygnowaniu z dezodorantów i samodzielnym robieniu kosmetyków. Eko-szaleństwo na szczęście jeszcze się w naszym kraju nie rozprzestrzeniło i trzymam kciuki, żeby nastąpiło to jak najpóźniej.

Chcę Wam tylko opowiedzieć o drobnych eko-zmianach, które w żaden sposób nie przeszkadzają w życiu. Łatwe, proste i przyjemne. Z własnego doświadczenia. Takie Just Do It.

Butelka – najlepszy przyjaciel człowieka

Lubicie pić? Chwała Wam za to. Lekarze powtarzają, że powinno się pić dziennie… ale to nieważne. Jeśli po prostu lubicie zacząć dzień od kupienia sobie butelki wody, to wszystko jest w porządku oprócz… butelki. Kupowanie nowej za każdym razem jest kompletnie bez sensu. Po pierwsze – to kosztuje. Po drugie – tempo, w jakim mnoży się w ten sposób plastikowe śmieci, jest po prostu porażające. Ta woda nie jest tego warta. Uwaga, nie namawiam tu do kupienia sobie modnego bidonika firmy SIGG, który razem z Ray Banami i Hunterami tworzą piękny obraz pseudo-eko-hipstera. Rozwiązanie jest banalne. Kupcie sobie butelkę z wodą, a jak już wypijecie, to przynieście butelkę do domu, wypłuczcie, a następnego dnia napełnijcie, weźcie ze sobą, wypijcie wodę, przynieście do domu, wypłuczcie… Mi jedna biedna butelka, za którą kiedyś zapłaciłam ok. 1 zł, służy już od kilku tygodni. W domu uzupełniam ją kranówką i codziennie – obowiązkowo – płuczę. Portfel i planeta zadowoleni, ja też.

Mokre rączki w centrum handlowym

Na to wpadłam zdecydowanie zbyt późno. Ile razy zdarzyło Wam się umyć ręce w publicznej toalecie (centrum handlowe, uczelnia), po czym rozpocząć ich suszenie i zrezygnować w połowie, bo to strata czasu? Po tym zagraniu każde dłonie lądują na spodniach/spódnicy/bluzie i szybkim ruchem doprowadzone zostają do zadowalającego stanu suchości. Wniosek jest jeden: suszenie rąk suszarką, która zżera niemożebnie dużo prądu albo wycieranie ich w papier, który w połowie suchy ląduje w koszu, jest – mówiąc elegancko – czystym marnotrawstwem. Ja nie wycieram i nie suszę. I tak w centrum handlowym nie ma co się zrobić z rękami, więc można trochę pomachać.

Autoprasowanie

Prasowanie, które robi się samo, jest rzeczą, o której marzą młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni, zapracowani i bezrobotni. Można być eko i chodzić w pogniecionych ciuchach, a można chodzić w niepogniecionych i… wciąż być eko. Wpadł na to mój brat, który, jak sama nazwa wskazuje, jest mężczyzną i żywi chyba jakiś wstręt do przebywania w towarzystwie pary wodnej wydobywającej się spod żelazka. Rozwiązanie jego zaskoczyło mnie prostotą i genialnością: wystarczy wszystkie ubrania, zaraz po wyjęciu z pralki, rozwiesić na wieszakach. Wyprasuje grawitacja. Nie ma nic bardziej obciachowego od śladu po sznurku w połowie t-shirta… Takie rozwiązanie jest nie tylko wybawieniem od męczeństwa, ale również pozwala zaoszczędzić naprawdę mnóstwo prądu. Czyli: oszczędzamy czas, nerwy i pieniądze. Voilà!

Romantyczny ekoprysznic w pojedynkę

Wiem, brzmi strasznie. Ale jeśli odpowiednio podejdziecie do tej ekozmiany – może być ciekawie. Prysznic przy świeczce. Pomysł jest prosty i pewnie wiele razy go wdrażaliście w życie, jednak z dwoma różnicami: a) nie byliście w łazience sami, b) nie myśleliście, że to jest eko. Wymyśliłam to – jako pomoc dla Matki Ziemi – kiedy w łazience przestał mi działać włącznik światła. Z lenistwa i braku czasu nie wezwałam żadnego magika od elektryczności, tylko w gniazdko w łazience wetknęłam kabel małej biurkowej lampki. Za każdym razem, gdy tam wchodziłam, musiałam schylić się do lampki, żeby ją włączyć, co okazało się nonsensem. Efekt? Zaczęłam korzystać z łazienki po ciemku. Przy otwartych drzwiach nawet dawało radę. A później wymyśliłam tę świeczkę. Spróbujcie! Zapala się ją dłużej niż światło, fakt, ale jak położycie sobie koło jednej małej świeczki zapalniczkę – w końcu zapalanie jej wejdzie Wam w krew. A resztę róbcie po ciemku – tak się naprawdę da. Tylko, drogie Panie, przy robieniu sobie makijażu to już zapomnijcie na chwilkę o tym byciu eko…

Na jagody bez plastiku

Kupowanie owoców i warzyw w hipermarkecie, a nawet w pobliskich delikatesach, to dla mnie horror. Po pierwsze – te torebki urywa się z rolek niemożebnie trudno. Po drugie, jak się już uzbiera w tych folijkach soczyste pyszności, trzeba je zważyć. I pani krzyczy: „Zawiązać proszę!”, po czym nakleja naklejkę tak, że nijak później nie można się do tych zakupów dostać. Przychodzi się do domu i ciach – wszystkie warzywa i owoce wyjmuje się z torebek, które w następnym ruchu lądują w koszu. Koszmar. Żeby oszczędzić sobie nerwów, a Matce Ziemi przykrości, zrezygnowałam całkowicie z tych smutnych torebek. Ważę co mam do zważenia, a naklejki przyklejam sobie na brzeg wózka/koszyka i przy kasie podaję całą serię kodów kreskowych. Polecam – czysta oszczędność czasu i energii. Teraz próbuję wdrożyć recykling torebek na pieczywo. Bułek w sklepie już nie wezmę tak po prostu – w rękę, ale co mi szkodzi, żeby po opróżnieniu w domu tej torebki z pieczywa – wytrzepać ją i zabrać ze sobą na następne zakupy? Aha, chodzenie na zakupy w ogóle z własną torbą, taką szmacianą czy coś, uznaję za oczywiste i absolutnie obowiązkowe (sama nie raz wracałam ze sklepu z całą górą zakupów niesionych w rękach, bo zapomniałam torby i nie mogłam się przełamać, żeby poprosić o taką za 10 gr).

Ekognioty

Teraz będzie o czymś, co dla mnie jest tak oczywiste, że nawet nie postrzegam tego jako dobroczynne działanie na rzecz naszej planety. A niewątpliwie nim jest, więc jednak warto o tym wspomnieć. Mowa o zgniataniu śmieci przed wrzuceniem ich do kosza. Jak na kosmitów patrzę na ludzi, którzy plastikowe butelki wyrzucają nie naruszając uprzednio ich powabnego kształtu. Nie mogę uwierzyć za każdym razem, gdy to widzę. A najgorszy ból sprawia mi widok ZAKRĘCONEJ butelki, która zostaje wyrzucona tak, jak ją kupiono, tyle tylko, że bez zawartości. Czy to trzeba komentować? Wszyscy wiemy, dlaczego to jest złe, więc nie będę rysować wykresu przedstawiającego liczbę zgniecionych butelek mogących zmieścić się w koszu – w opozycji do nie zgniecionych butelek rozpychających się w tym samym pojemniku… Po prostu: zgniatajcie butelki, odkręcajcie korki i krzyczcie na ludzi, którzy tego nie robią!

Intelektualne prezenty

Teraz trochę zaryzykuję i polecę Wam coś, co budzi mieszane uczucia. Ale najpierw poproszę Was o przywołanie sobie w myślach takiego obrazu: przypomnijcie sobie, co się dzieje podczas Wigilii, kiedy nadchodzi czas rozpakowywania prezentów. Czym szybciutko zapełnia się śmietnik? Ano właśnie. Ozdobny papier, jak piękny by nie był, to jednak jednorazówka o bardzo krótkim żywocie. W swoim życiu zrobiłam w tej kwestii rewolucję, choć jej geneza wcale nie tkwi w ekologicznych zapędach. Po prostu pewnego dnia musiałam zapakować w coś prezent. Nie miałam NIC sensownego pod ręką, a pech chciał, że sklepy były zamknięte. Z kąta uśmiechnęła się do mnie przeczytana gazeta. Olśnienie. Wybrałam w miarę przystępny kawałek (odradzałabym wkładkę z nekrologami, polecam dział „turystyka) i użyłam go jako oryginalny papier – powiedzmy – ozdobny. Żeby nadać mu charakteru – z innej strony gazety wycięłam radosne zdjęcie i przykleiłam na środku paczki. Rewelacja. Plusy? Niewątpliwie takie pakowanie na prezent jest eko (recykling), kreatywne, oryginalne, nie do zapomnienia, proste, tanie i niemal zawsze dostępne.

Szybka robocza

Kto ma w domu takie miejsce, w którym gromadzi jednostronnie zadrukowane kartki – ręka do góry! Brawo, to jest eko i chwała Wam za to. Najprawdopodobniej ten system stosowali już starożytni Egipcjanie – jednostronnie zapisany papirus można było fantastycznie wykorzystać np. do rozrysowania planu piramidy. Chciałabym Wam polecić jednak jeszcze inne drobne zmiany dotyczące kartek i drukowania. Jeśli jesteście studentami – zaoszczędzicie dzięki temu mnóstwo tuszu w tonerze i kartek, a także nie będziecie musieli tyle dźwigać. Dobrze wiem, ile trzeba drukować będąc na studiach… Podstawa: druk dwustronny. Nie ma co się przy tym rozpisywać – każda kartka nie bez powodu ma dwie strony. Jeśli drukujecie sobie notatki, które po prostu musicie przeczytać i zapamiętać, pewnie niewiele Wam potrzeba do szczęścia. W związku z tym przed kliknięciem „drukuj” wykonajcie kilka manewrów: ustawcie marginesy na minimalne, zmniejszcie czcionkę, ustawcie oszczędny tryb druku (np. w Wordzie powinno to być w opcji „Jakość wydruku” – „Szybka robocza” – to idealny tryb do drukowania notatek, zużywa zdecydowanie mniej tuszu), ustawcie sobie drukowanie dwóch stron na jednym arkuszu (łatwiej się później czyta). A jak drukujecie sobie nowy numer „Na Tropie”, to koniecznie ustawcie sobie druk czarno-biały.

Nie jestem jakąś zagorzałą aktywistką zielonego ruchu. Nie przepraszam co wieczór Matki Ziemi za moje grzechy. Daleko mi do nakłaniania wszystkich naokoło, żeby żywili się tylko lokalną żywnością, sprzedali samochody, sami robili mydła, a po prysznicu wysychali metodą naturalną. Sama takich rzeczy nie robię i chyba szybko nie zacznę. Jestem jednak zwolenniczką pozbycia się z życia głupoty poprzez wyeliminowanie czynności, które są bezsensowne. Jest tego mnóstwo i można by stworzyć tu naprawdę długą listę. A że przy tym ta Matka Ziemia będzie miała lepiej, to… dwie pieczenie na jednym ogniu. (Też eko, swoją drogą!)